search
REKLAMA
Zestawienie

Oryginalne FILMY NETFLIKSA, o których lepiej ZAPOMNIEĆ

Jakie filmy z biblioteki oryginalnych produkcji Netfliksa chcielibyśmy wyrzucić z pamięci?

Krzysztof Nowak

29 listopada 2021

REKLAMA

Choć na przestrzeni ostatnich lat Netfliksowi udało się częściowo naprawić łatkę śmietnika dla filmów, których nie chciano w kinach, to wciąż regularnie wypuszcza produkcje o jakości, delikatnie mówiąc, nie najwyższej. Pomimo tego, że co jakiś czas otrzymujemy naprawdę dobre, godne uwagi tytuły (zwłaszcza jeśli stoją za nimi nazwiska już rozpoznawalnych reżyserów), to wciąż są one jedynie kroplami w morzu zdecydowanie mniej ambitnych rzeczy. Dzisiaj poświęcimy uwagę nie tym, które są „tylko” złe, ale tym, które są na tyle złe, że wolelibyśmy o nich po prostu zapomnieć. A niestety jest to do pewnego stopnia niemożliwe.

Paradoks Cloverfield

Paradoks cloverfield, the cloverfield paradox

Filmy z tej serii (utrzymany w konwencji found footage Projekt: Monster i oparty na tajemnicy thriller psychologiczny Cloverfield Lane 10) nigdy nie były wybitne, ale zawsze na tyle ciekawe, że przytrzymywały uwagę od początku do końca i sprawiały, że nabieraliśmy ochoty na więcej. Aż do czasu, gdy na Netfliksie pojawił się Paradoks Cloverfield, który najprawdopodobniej zarżnął markę na długi czas. Wieści z planu nie nastrajały pozytywnie od samego początku. Po pierwsze, ostateczny scenariusz stanowił sklejkę motywów z kilku innych tekstów, pracę wręcz zbiorową, na dodatek wciśniętą w uniwersum Cloverfield na siłę i dopiero w późniejszej fazie produkcji. Po drugie, film miał regularnie przesuwaną premierę kinową, oficjalnie ze względu na wydłużony czas postprodukcji. Po trzecie, ostatecznie pierwotny wydawca sprzedał prawa do niego Netfliksowi, na co zapewne miała wpływ właśnie jego jakość. I, jak się okazało, słusznie, bo to nieangażująca, kuriozalna i po prostu nudna produkcja, która z Cloverfield za wiele wspólnego nie ma, a poza tym jest kiepska sama w sobie. Dość powiedzieć, że wydane w podobnym czasie i będące nieudolną zrzynką z Obcego Life w zestawieniu z Paradoksem wypada lepiej na każdym polu.

Notatnik śmierci

Notatnik śmierci, Death Note

Fanom anime Death Note, którzy ostatni raz oglądali je kilka lub kilkanaście lat temu, dobrze radzę – lepiej do niego nie wracać. Intryga, niegdyś uważana za perfekcyjnie zaplanowaną konstrukcję wizjonera, może się bowiem okazać trzymającym się na ślinę bałaganem, działającym wyłącznie dlatego, że tego chciał scenarzysta. Podobnie musiał uważać twórca amerykańskiego remake’u, Adam Wingard, gdyż zamiast spróbować poprawić pewne elementy, całkowicie wywrócił konwencję do góry nogami, czyniąc z postaci geniuszy po prostu kretynów. Tym samym ani Light (Nat Wolff), ani L (Lakeith Stanfield) nie zaskakują swoją inteligencją, lecz jej brakiem, przez co od początku do końca zastanawiamy się, jakim cudem udaje im się w ogóle cokolwiek osiągnąć. Jeśli Wingard chciał swoim podejściem zabić entuzjazm wieloletnich fanów kultowego anime – to udało mu się, dopiął celu. Pytanie brzmi tylko – po co?

Nago

Nago, Naked

Motyw znany z Dnia świstaka został przerobiony w kinie już chyba na wszystkie możliwe sposoby. Zdecydowanie nie potrzebowaliśmy więc, żeby Marlon Wayans dołożył do tematu swoje trzy grosze. Nie bez powodu wymieniam właśnie jego nazwisko, gdyż poza faktem, że jest „gwiazdą” powyższego filmu, to odpowiada również za jego produkcję i częściowo za scenariusz. Czy mamy przez to uznać, że był to jego passion project? Chyba jednak nie – po prostu wraz ze stałym współpracownikiem, reżyserem Michaelem Tiddesem, znaleźli w niszy sprośnych komedii miejsce dla siebie i kilka lat temu sprezentowali światu parę swoich dzieł. Należy do nich właśnie Nago, czyli historia (zaraz) nowożeńca, który w dniu ślubu, będącym zarazem dniem po wieczorze kawalerskim, raz za razem budzi się nago w windzie i podejmuje wyścig z czasem, by zdążyć na ceremonię. Jest to film równie śmieszny, jak można by się spodziewać po tej krótkiej zapowiedzi, a jego nieśmieszność dodatkowo podbija fakt, jak bardzo Wayans walczy o to, byśmy uwierzyli w jego komediowy talent. Bo jeżeli on uwierzy, że to, co robi, jest zabawne, to widzowie także, tak to działa? Nie, niestety.

Armia umarłych

Zack Snyder z pełną kreatywną kontrolą, w żaden sposób nieograniczany przez studio ani decydentów – czy to mogło pójść źle? Jak widać, mogło i skończyło się Armią umarłych. Filmem, który bierze brzmiący całkiem intrygująco koncept grupy dokonującej widowiskowej kradzieży w świecie wypełnionym zombie i zmienia go w nudną, przeciągniętą historię o niczym. Nie trzyma nas przy ekranie ani wykonaniem (gdzie się podziało typowe dla Snydera wizualne dopieszczenie? Tutaj część kadrów jest rozmyta, zaś w niektórych miejscach pojawiają martwe piksele, czyli efekt błędów produkcyjnych), ani tym bardziej bohaterami, ci są bowiem albo nijacy (większość), albo irytujący (Dieter, notabene protagonista Armii złodziei, prequela lepszego od pierwowzoru). Zmarnowany potencjał.

Krzysztof Nowak

Krzysztof Nowak

Kocha kino azjatyckie, szczególnie koreańskie, ale filmami zainteresował się dzięki amerykańskim blockbusterom i ma dla nich specjalne miejsce w swoim sercu. Wierzy, że kicz to najtrudniejsze reżyserskie narzędzie, więc ceni sobie pracę każdego, kto potrafi się nim posługiwać.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA