OPAD SZCZENY, czyli FILMOWE ZASKOCZENIA 2018 roku
Han Solo: Gwiezdne wojny – historie
Napisałem już całą reckę – klikaczu! – to co się będę powtarzał. Przyjemny wyjątek od reguły zapowiadającego się od początku na katastrofę projektu, finalnie wypadającego lepiej niż przyzwoicie.
Sicario 2: Soldado
Podobne wpisy
Jak na sequel, pozbawiony w dodatku ważnych atutów oryginału, wyszedł z tego zaskakująco niezły film. Twórcom udało się zachować podobny do jedynki klimat i jednocześnie zaserwować trochę bardziej złożoną, angażującą historię, którą ogląda się świetnie także bez znajomości poprzednika. Mimo wyraźnych prób nawiązywania do niego (kilka scen dosłownie przekopiowano) pod pewnymi względami przerasta zarówno jego, jak i nasze oczekiwania. Nie wszystko tutaj do końca odpowiednio zagrało, film nie zgłębia jakoś bardziej świata karteli i walczących z nimi służb, zabrakło w nim również tej charakterystycznej duszności i porównywalnego napięcia. Lecz gdyby wszystkie sequele tak wyglądały, to świat byłby lepszy.
Pierwszy człowiek
Na początku lat 80. Hollywood zrobiło Pierwszy krok w kosmos o początkach kosmonautyki. Pierwszy człowiek to piękne jego uzupełnienie – pokazujące dalsze wydarzenia z perspektywy zagubionej jednostki. Dla fanów podboju kosmosu to pozycja obowiązkowa, magiczna wręcz, przepięknie nakręcona. Technicznie jest to po prostu cymes, a i pod względem wierności faktom to absolutny top (samo lądowanie na Księżycu to sekwencja, w której po prostu idzie się zakochać). Choć film miewa nużące momenty na Ziemi, to i tak bawiłem się o niebo lepiej niż na przereklamowanej Grawitacji oraz Interstellar. Nawet z pozoru niesympatyczny, wycofany obraz Armstronga broni się emocjonalnie w kontekście punktu wyjścia. Zdecydowanie jeden z ciekawszych filmów roku, udowadniający, że nawet z tak ikonicznych, pozornie wyeksploatowanych momentów najnowszej historii ludzkości można stworzyć nową jakość w kinie.
Gentleman z rewolwerem
Na koniec naprawdę miła niespodzianka, bo nie sądziłem, że będzie mi jeszcze dane obejrzeć tak staroszkolną w każdym swoim aspekcie produkcję. Wyciszoną, tradycyjnie konstruowaną narrację nakręconą w równie klasyczny sposób (czyli między innymi na filmowej taśmie, której faktury ziarna można wręcz dotknąć). Stawiającą w pierwszej kolejności na bohaterów i budowanie relacji między nimi, a dopiero później na akcję, jaka również daleka jest od charakterystycznego dla blockbusterów przeładowania atrakcjami i przekombinowania wydarzeń. Rzecz jasna, stawkę podbija osoba Roberta Redforda, dla którego są to zarazem ostatnia rola i piękny hołd dla kariery. Pozornie nic wielkiego, niemniej to rzecz spowita atmosferą niespotykanego już dziś spokoju i wielkiej klasy, przy której można w takim samym stopniu dobrze się bawić, co odpocząć. I odetchnąć.
Bonus: Roma
Konkurentem Zimnej wojny oraz jego techniczną jakością co prawda zaskoczony nie jestem, ALE… to przynajmniej dziwne – i osobliwie kojące – jak łatwo wkrada on się do serca, jak przedostaje do duszy i nie przestaje krążyć w myślach na długo po seansie. Taki miły akcent na sam koniec roku.