search
REKLAMA
Artykuł

OBLICZA FILMOWEJ APOKALIPSY

Jakub Piwoński

18 czerwca 2013

REKLAMA

Z chwilą, gdy wszyscy widzieli już Niepamięć, na 1000 lat po Ziemi nikt nie chce się wybrać, a na Elizjum trzeba jeszcze trochę poczekać, warto przypomnieć sobie inne filmy zaliczane do tego samego podgatunku science fiction. Mowa oczywiście o fantastyce postapokaliptycznej.

Wyobraźcie sobie świat, który nie jest już harmonijnie poukładanym systemem. Świat bez zdobyczy najnowszej technologii; bez osiągnięć kultury; bez religijnych wojen, ale i bez religijnej zadumy. Świat bez stałego dostępu do pożywienia, wody, benzyny i prądu. Świat, w którym wyzwania każdego dnia nie są już kierowane koniecznością zaspokajania potrzeb materialnych, ale koniecznością przetrwania. Świat, w którym z człowieka na powrót staliśmy się łowną zwierzyną, która zabija w imię interesów stada bądź swoim własnym. Świat, w którym wszystkie utrwalane od tysięcy lat moralne i prawne zasady nagle przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.

Ten świat jest przestrogą. Jest rzeczywistością, której nigdy nie doświadczyliśmy, lecz wcale nie jest powiedziane, że nigdy nie doświadczymy. Jest rzeczywistością wyjętą z antycypacji autorów fantastyki postapokaliptycznej i to ich bohaterowie muszą się z nią mierzyć. Ten osobliwy nurt SF opiera się na konwencji, w której akcja rozgrywa się w świecie dotkniętym zagładą. Wywodzi się z tradycji prozy katastroficznej, tylko w odróżnieniu od niej skupia się nie na samej zagładzie, a na ukazaniu jej skutków. Można przyjąć, że tragedia, jaka dotyka Ziemię, najczęściej wywołana jest trzema czynnikami: wybuchem nuklearnym, katastrofą ekologiczną oraz pandemią. Gałąź ta bardzo często przeplata się z innymi podgatunkami fantastyki, takimi jak cyberpunk („Matrix”, „Terminator”),  antyutopia („Ucieczka Logana”) czy w końcu horror („Świt żywych trupów”). Oczywiście podziały te trzeba traktować umownie, dlatego że gatunek science fiction, w którym postapokalipsa się zawiera, jest przecież wyraźnie eklektyczny. Jednak pod względem formułowanych przesłań najbliżej mu do fantastyki socjologicznej, ponieważ przedmiot badań z reguły zawęża się do analizy społeczeństwa przyszłości i tego, jak musi ono radzić sobie w zniszczonym świecie. I to właśnie ten aspekt był najważniejszy w momencie doboru filmów do zestawienia i to jego czystej formy w tych filmach szukałem.

Przyczynków do powstania wizji świata po katastrofie można szukać już na etapie Biblii, wszak Potop i Sąd Ostateczny to motywy najczęściej przywoływane w postkatastroficznych treściach. W postapokalipsie, jak i zresztą w całym gatunku science fiction, aż roi się od treści parabolicznych, w których skrywają się uniwersalne przesłania. Jednak faktycznym źródłem inspiracji dla ich twórców okazał się lęk. Lęk przed zagrożeniem wojennym, które nasilało się w okresie Ziemnej Wojny. Albert Einstein, zapytany niegdyś o to, jak jego zdaniem będzie wyglądać III wojna światowa, odpowiedział, że nie wie. Dodał jednak, że ta czwarta rozgrywać się będzie prawdopodobnie na kamienie i kije. To dość wymowne stwierdzenie, oddające sedno zimnowojennej atmosfery. Nie minęło bowiem wiele czasu od końca wojny światowej, by ludzkość ponownie zaczęła odczuwać strach. Gdy świat poznał prawdę o Hiroszimie, uzmysłowiono sobie, jak wielką siłą rażenia mogą dysponować mocarstwa i z czym może wiązać się złe tej siły rozdysponowanie. Co stanie się z nami, ludźmi, jeśli tak potężne narzędzie zostanie wykorzystane? Czy cywilizacja będzie mieć szansę odbudowy i czy będzie w ogóle na nią zasługiwać? A  jeśli ją dostanie, czy będzie powtarzać błędy swoich ojców? Te i inne dylematy stanowią główną oś problematyki fantastyki postapokaliptycznej.

Ze względu na swoją plastyczność, wizje Ziemi po katastrofie zawsze były atrakcyjne dla filmu. Wielu twórców bezwzględnie wykorzystywało konwencję podgatunku do tworzenia mało wymagających widowisk, w których dominującą rolę pełnić miała kiczowata i efektowna forma, a nie uniwersalna treść. Na szczęście jest to jedynie mały procent całości, niezagrażający statusowi tych najbardziej wartościowych obrazów. Chciałbym przedstawić zestawienie dwudziestu moim zdaniem najlepszych filmów tego podgatunku SF. Dobierając tytuły kierowałem się gatunkową czystością, czyli spełnieniem podstawowych warunków konwencji; oraz kryterium oryginalności, czyli tym, czym dana wizja potrafi wyróżnić się na tle innych przedstawicieli swego gatunku. Starałem się, aby w zestawieniu tym znalazły się tytuły popularne, kojarzone przez szeroką widownię, oraz te znane już mniej, mające jednak niebagatelne znaczenie dla rozwoju gatunku. Pomocą i inspiracją do napisania artykułu była książka Andrzeja Kołodyńskiego pod tytułem „Dziedzictwo wyobraźni”, a dokładniej rozdział „Ziemia po katastrofie”. Filmy poukładane są chronologicznie, raz, by lepiej zrozumieć ewolucje gatunku, dwa, by uniknąć zbędnego selekcjonowania. Podkreślam, iż jest to zestawienie czysto subiektywne, dlatego siłą rzeczy nie może zaspokoić gustów wszystkich fanów postapokalipsy. Tych niezadowolonych proszę o umieszczenie brakujących tytułów w komentarzu pod artykułem.

Five 1951 r., reż. Arch Obler

Nuklearną katastrofę przeżyła tylko piątka ludzi- naukowiec, ciężarna kobieta, stary kasjer, alpinista i czarnoskóry mężczyzna. Schronienie znajdują w nowoczesnym domu, zaprojektowanym przez słynnego architekta Franka Lloyda Wrighta. Wkrótce pomiędzy piątką ocalałych zaczynają się tarcia.

Ten skromny film klasy „B” jest z pewnością jednym z ważniejszych filmów w tym zestawieniu. Powód jest prosty – jego motyw przewodni był wówczas pionierski, a na jego podstawie zbudowano później wiele fabuł, nie tylko tych z zaplecza fantastyki. Obrazy, w których akcja odbywa się w jednym pomieszczeniu z ograniczoną liczbą bohaterów, pomiędzy którymi wkrótce rodzą się konflikty, chcąc czy nie, czerpią właśnie z „Five”. Nietrudno odgadnąć symboliczną rolę każdej z piątki postaci. Naukowiec jest idealistą głoszącym konieczność powrotu do natury; ciężarna kobieta jest symbolem nadziei na odrodzenie gatunku; stary, umierający kasjer głosi nieuchronność śmierci; Murzyn to odpowiedni dla klasy robotniczej kult fizyczności oraz alpinista, nieprzystający swoim nonkonformizmem do grupy, generujący zarzewia konfliktu i rywalizacji o kobietę. Finał filmu jest jeszcze bardziej alegoryczny, ponieważ wykorzystując biblijne analogie, pragnie nieść wiarę w ponowne odrodzenie ludzkości.

Ostatni brzeg 1959 r., reż. Stanley Kramer

W 1964 roku Ziemia, a dokładniej jej północna hemisfera, zostaje zniszczona wojną atomową. Ludzkość przetrwała jedynie na kontynencie australijskim. Jednak fala promieniowania radioaktywnego ma dotrzeć także i tam. Niedobitkom ludzkości pozostało zaledwie pięć miesięcy życia. Stacjonująca w Australii łódź podwodna otrzymuje zadanie zbadania sygnału radiowego nadawanego z Kalifornii.

W filmie „Ostatni brzeg” brakuje typowych dla gatunku postapokalipsy obrazów zniszczenia. Jego siła opiera się na ukazaniu dramatu zwykłych ludzi, zmagających się z nieuchronnością końca własnego losu. Powolna narracja nacechowana została niezwykle nostalgiczną i melodramatyczną tonacją. Atrakcyjnie wygląda zespół aktorski. Główną rolę – komandora łodzi podwodnej – gra Gregory Peck. Na drugim planie Ava Gardner, Anthony Perkins oraz Fred Astaire. Temu ostatniemu przypadła istotna rola fizyka Osborna, targanego wyrzutami sumienia z powodu wykorzystania nauki w celach wojennych. Uosabia on więc główne i zarazem nader uniwersalne przesłanie filmu – apel o pokój na świecie. Film został nakręcony na podstawie bestsellerowej w owym czasie powieści Nevila Shute’a.

Ostatni człowiek na Ziemi 1964 r.,reż. Ubaldo Ragona, Sidney Salkow

Po epidemii tajemniczego wirusa wszyscy ludzie na Ziemi zamienili się w wampiry. Osobą, która okazała się być odporna na działania wirusa, jest były pracownik laboratoryjny, Robert Morgan. Szybko uświadamia sobie, że stał się ostatnim zdrowym mieszkańcem Ziemi. Każdy jego dzień upływa pod znakiem samotnego przemierzania miasta, a noc – obrony przed atakami krwiożerczych istot.

W zestawieniu nie mogło zabraknąć absolutnego klasyka podgatunku, jakim z pewnością jest “Ostatni człowiek na Ziemi”. Scenariusz tego dzieła powstał na podstawie książki “Jestem legendą”, i z uwagi na swoją wygodną i uniwersalną kompozycję był już trzy razy remake’owany oraz stanowił źródło wielu inspiracji – m.in. dla twórczości George’a A. Romero. W “Ostatnim człowieku na Ziemi” brakuje scen spektakularnych, jego narracja jest powolna, przez co film może wymagać od widza nieco więcej cierpliwości. Seans umila jednak niezawodny Vincent Price, który swoją grą oraz charakterystycznym brzmieniem głosu jest w stanie przekonać i zaangażować widza do wspólnego kontemplowania samotności.

Planeta małp 1968 r., reż. Franklin F. Shaffner

Trójka amerykańskich astronautów kończy kosmiczną wyprawę lądowaniem na nieznanej planecie, łudząco przypominającej Ziemię. Wkrótce dowiadują się, iż rządy na niej sprawują inteligentne małpy.

Zakładam, iż więcej słowa wstępu do fabuły nie trzeba.  Umieszczając ten kultowy film SF w rankingu filmów postapokaliptycznych, poniekąd zdradziłem już jego finał i płynący z niego morał. Cóż, mam nadzieje, że zostanie mi to wybaczone, jednak tym, którzy przez ostatnie 40 lat przebywali na odległej planecie i jakimś cudem nie udało im się zapoznać z fabułą „Planety małp”, odradzam czytanie dalszej części tego opisu. W ostatecznym rozrachunku okazuje się bowiem, że astronauci nie wyruszyli w podróż kosmiczną, a przenieśli się do przyszłych czasów swej rodzimej planety. Dowiadują się, że w pewnym momencie dziejów człowieka, na skutek kataklizmu atomowego doszło do „przewartościowania” ewolucyjnego, przez co naczelne małpy przejęły kontrolę na Ziemi. Ponadczasowa wartość „Planety małp”, kryje się w jej alegorycznej konstrukcji. Skrywa ona ważny komentarz do problemów segregacji rasowej oraz kolonializmu. Wizytówką filmu wciąż pozostaje jego ostatnia scena, w której główny bohater klęcząc na plaży wpatruje się w ruiny Statuy Wolności. Popkultura polubiła ten motyw, ponieważ trudno o lepszy i bardziej dosadny symbol upadku cywilizacji. „Planeta małp” osiągnęła duży sukces komercyjny i artystyczny, stała się marką samą w sobie, co otworzyło drogę licznym kontynuacjom. Pierwowzór pozostał jednak niedościgniony.

Niemy wyścig 1972 r., reż. Douglas Trumbull

Życie na ziemi zostało doszczętnie zniszczone na skutek wojny nuklearnej. Główny bohater, botanik Freeman Lowell, należy do załogi jednej ze stacji orbitalnej. Jego rolą jest zarządzanie szklarnią, gdzie zajmuje się doglądaniem i hodowlą ginących gatunków roślin. Pewnego dnia zwierzchnictwo stacji nakazuje zniszczyć szklarnię. Buntując się przeciwko tej decyzji, postanawia udaremnić władzom realizację tego zarządzenia.

„Niemy wyścig” jest znamienitym przykładem produkcji o wydźwięku proekologicznym. Po katastrofie, jaką sobie zgotowaliśmy, naprawę świata zacząć trzeba od podstaw. Lowell jest przykładem idealisty, bezgranicznie oddanego przyrodzie, której bogactwa mają dla niego większą wartość niż ludzkie życie. Gdy zachodzi taka potrzeba, nie waha posunąć się do najwyższego poświęcenia, właśnie w imię natury. Dzieje się to w obecności zdobyczy nowoczesnej technologii – robotów – których unikalnej roli w przyszłości człowieka twórcy ani na moment nie deprecjonują.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA