Niezapomniane sceny BEZ DIALOGÓW
W ostatnim czasie coraz częściej pojawia się dyskusja o potrzebie dialogów w filmach. Tacy reżyserzy jak Denis Villeneuve, Christopher Nolan czy George Miller przy okazji premier własnych ostatnich dzieł chwalili się tym, jak niewiele linijek wypowiadanych słów powierzyli swoim bohaterom. Najlepsze sekwencje w ich filmach to obezwładniająca akcja, rozmach, epickość, które wymagają jedynie wizualiów i muzyki, a słowa często okazują się zbędne.
Są gatunki, które opierają się na błyskotliwie napisanych dialogach, jak przykładowo komedie romantyczne i melodramaty. Nie da się jednak ukryć, że esencją filmu od zawsze był obraz. Taki stan rzeczy ustanowiła era kina niemego, w której oszczędne korzystanie z plansz z napisami było niezaprzeczalnym walorem. Zastanówmy się więc, które świetne sceny pamiętamy dlatego, że nie pojawiła się w nich żadna wymiana słów między postaciami?
Sekwencja morderstwa Dona Fanucciego w „Ojcu chrzestnym 2”
Francis Ford Coppola jest zdecydowanie reżyserem, którego kilka projektów można określić jako prawdziwie epickie eposy. Niespełna 10-minutowa sekwencja z Ojca chrzestnego 2, w której początkujący w swym gangsterskim fachu Vito Corleone o twarzy Roberta De Niro (jeszcze przed swym pierwszym Oscarem) chce zlikwidować Dona Fanucciego, to pokaz inscenizacji najwyższej próby. Całość odbywa się w trakcie festynu miejskiego w San Gennaro, a reżyser z pedanterią rozsmakowuje się w kolejnych mijających chwilach. Daje nam odczuć napięcie i moment inicjacji bohatera – już za chwilę jego życie nieodwracalnie zmieni się na zawsze. Coppola wieńczy swoją rozwlekłą narrację typową dla serii przemocą – cichą, szybką i efektowną zarazem.
Podobne:
„Whiplash” – finał
Na tej liście jest to bodaj najbardziej satysfakcjonujący moment. Choć część z sekwencji tutaj zawartych podpiera swój sukces o brak muzyki, to w wypadku Whiplasha to właśnie jej intensywna obecność jest centralnym tematem. Przyszła pora na ostateczny sprawdzian głównego bohatera, młodego perkusisty dążącego do perfekcji. Następuje dynamicznie zmontowany pojedynek obsesyjnego mistrza i jego ucznia. Reżyser bez zbędnych słów ukazuje grę wzajemnych spojrzeń i gestów. I chyba żadna inna sklejka kolejnych ujęć twarzy nie przynosi takiej dawki katharsis jak ta w Whiplashu właśnie. Po seansie filmu w momencie premiery czuć było, że Damien Chazelle ma jeszcze wiele do pokazania światu.
„Obcy - 8. pasażer Nostromo” – otwarcie
Ridley Scott swego czasu doskonale wiedział, jak ustanowić miejsce akcji w filmie science fiction. Po pierwsze nie warto się śpieszyć. Powolny objazd kamery po organicznym tytułowym statku kosmicznym w pierwszym Obcym robi ogromne wrażenie. Po drugie: z nastrojowej muzyki Jerry’ego Goldsmitha należy korzystać w sposób oszczędny. I wreszcie: najpierw przedstawia się przestrzeń i kreuje enigmatyczny nastrój, a dopiero później można ustanowić bohaterów – ci pojawiają się dopiero w szóstej minucie filmu.
„Północ – północny zachód” – scena z samolotem
U mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka intensywnych scen, które trzymają w napięciu wyłączną mocą obrazu, jest stosunkowo sporo. Czysty szok i makabra w rewelacyjnie zmontowanej sekwencji prysznicowej w Psychozie, obsesyjny finał z wchodzeniem po schodach w Zawrocie głowy, a może każda scena ataku tytułowych zwierząt w Ptakach? Ja zdecydowałem się jednak wybrać moment z samolotem w Północ – północny zachód jako ten najbardziej rozbudowany fragment. Został oparty o ciszę, narastający dźwięk silnika groźnej maszyny i metodyczną pracę reżysera. Perfekcyjne kadrowanie, pamiętne pozy Cary’ego Granta i podskórny niepokój – efektem jest kultowy już klasyk.
„Absolwent” – otwarcie i zakończenie
Kto choć raz widział w życiu Absolwenta, ten już zawsze słysząc piosenkę The Sound of Silence, będzie miał przed oczami profil Dustina Hoffmana z czołówki znakomitego filmu Mike’a Nicholsa. Klamra narracyjna z tegoż dzieła przeszła do historii i jest jednym z bardziej kunsztownych zabiegów w historii X muzy. Wystarczy oszczędna reżyseria, umiejętność stawiania niejednoznacznych puent i zaufanie do wybitnych aktorów. Do sceny otwarcia odnosili się późniejsi mistrzowie celem skutecznego nawiązania kontaktu widza z głównym bohaterem filmu, m.in. Quentin Tarantino w Jackie Brown.
„Rififi” – sekwencja napadu
W latach 50. ubiegłego wieku po raz pierwszy pojawiły się heist movies, czyli podgatunek filmu gangsterskiego, traktujący o zbieraniu ekipy celem zorganizowania napadu. Często łączy się z tym mroczna, oparta o fatalizm estetyka noir jak w Asfaltowej dżungli czy surowy chłód we W kręgu zła. Francusko-włoska koprodukcja Rififi Julesa Dassina zawiera niejako obydwa style. Perłą w koronie tegoż arcydzieła jest półgodzinna sekwencja rabunku jubilera. Precyzja sceny wymagała skupienia, a przede wszystkim – całkowitego braku muzyki i jakichkolwiek słów wypowiadanych przez bohaterów.
„Dobry, zły i brzydki” – finalny pojedynek
Sergio Leone wyrażał w swych filmach filozofię, że na dobrą kulminację trzeba sobie trochę poczekać. W ostatniej części Trylogii dolarowej, gdy po 3 godzinach rywalizacji trzech skąpych łajdaków, pragnących mitycznego skarbu, wreszcie spotyka się nad grobem, w którym ukryte jest cenne złoto, widz czuje ulgę, ale i napięcie. Reżyser rozkazuje swoim aktorom teatralnie stanąć w kręgu i wpatrywać się w siebie nawzajem. Ennio Morricone dogrywa operową partyturę, a widz siedzi jak na szpilkach. Kto pierwszy strzeli? Kto wyjdzie cało z pojedynku? Sekwencja była analizowana na wszystkie możliwe sposoby przez lata, a o jej doskonałości można pisać poematy.
Otwarcie „Odlotu”
Po pierwszych pięciu minutach Pixarowskiego Odlotu widz już czuje się pełny od emocji i z trudem powstrzymuje łzy. Pete Docter, reżyser późniejszego W głowie się nie mieści i Co w duszy gra, z czułością traktuje o zwyczajnym życiu, miłości, przemijaniu i utracie bliskości. Liczy się prostota, celna komunikacja wzruszającymi obrazami, które mówią więcej niż tysiąc słów i chwytająca za serce muzyka Michaela Giacchino. A najlepsze jest wrażenie, że to dopiero początek filmu, podczas gdy już mamy wrażenie doświadczenia prawdziwego arcydzieła.
Walka na noże w „John Wick 3”
Z serii John Wick – traktującej o bohaterze, który chętniej działa, niż mówi – scen pozbawionych dialogów jest cała masa. Te filmy zredefiniowały, co to znaczy prawdziwa akcja w kinie. Ja jednak postanowiłem wybrać tę jedną sekwencję, wyróżniającą się na tle pozostałych: pojedynek na noże w trzeciej części tetralogii. Epizod wyciąga siódme poty z aktorów. Chad Stahelski tworzy balet z przemocy i maksymalizuje wszystkie doznania – rytm sceny wyznaczają kolejne okrzyki i cykliczne tłuczenie szkła. Taniec z nożami kończy się bodaj najbardziej makabrycznym momentem całej serii, na którym niejeden z widzów musiał zasłonić oczy.
Początek „Ucieczki z Alcatraz”
Eskorta małomównego bohatera Clinta Eastwooda w Ucieczce z Alcatraz do niesławnego więzienia w Alcatraz jest niepozorna. Reżyser przedstawia ją jakby od niechcenia, umiejscawiając zdarzenia w trakcie nocnej burzy z piorunami. Stopniowo, poprzez surowy minimalizm, ukazuje kolejne etapy procedury. W książce Spekulacje o kinie Quentin Tarantino podsumował sekwencję następującymi słowami: „Tym razem Siegel się nie śpieszy. Właściwie można powiedzieć, że cofa się w czasie. Z jednej strony mamy wrażenie, że wrócił dawny Siegel, pragmatyczny rzemieślnik […]. Z drugiej strony Siegel nigdy wcześniej i nigdy później nie popisał się tego typu reżyserską brawurą”. Gdy bohater wreszcie trafia za kraty, a strażnik mówi: „Witamy w Alcatraz” w akompaniamencie błyskawicy i grzmotu nie ma wątpliwości, że oglądamy wielkie, klasyczne hollywoodzkie kino.