search
REKLAMA
Ranking

ZŁOCZYŃCY, którym KIBICUJEMY BARDZIEJ niż bohaterom

Jacek Lubiński

21 lutego 2018

REKLAMA

Joker

Mroczny Rycerz

Abstrahując już od świetnej kreacji nieodżałowanego Heatha Ledgera w tej roli, Jokera trudno w jakiś sposób nie lubić. Nie ulega wątpliwości, że to świrnięty psychopata, do którego lepiej się nie zbliżać i któremu nie można jakkolwiek ufać. Paradoksalnie jednak jego plan ujawnienia prawdziwych barw Gotham ma więcej sensu, niż mogłoby się wydawać. Raz jeszcze nie udaje się on tylko dlatego, że zdając sobie sprawę ze śliskiego tematu, jaki podjęli, scenarzyści zaczęli szybko pomagać Batmanowi w pokonaniu Jokera, a bojący się krwi i trudnych spraw Christopher Nolan sprawił, że cała sprawa łatwo – zbyt łatwo! – rozchodzi się po kościach. Być może dlatego w ponad dekadę od premiery jego film pozostaje w pewnym stopniu świadectwem współczesnej, zakłamanej kondycji Hollywood. A Joker postacią, która, mimo wszystko, nie doczekała się odpowiedniej sprawiedliwości.

Fajny fakt: Gacek skradł!

Roy Batty

Blade Runner

Czy może być coś lepszego i zarazem bardziej dwuznacznego od zbuntowanych androidów? Nie są ludźmi, zatem z zasady trudno opowiadać się po ich stronie. Chcą im jednak dorównać w jednej podstawowej różnicy między nami, zatem niejako współczujemy im, jednocześnie kibicując ich marzeniu. A przecież tego właśnie chce Batty – żyć. Trochę więcej niż cztery lata, które są fabrycznym ograniczeniem. Dla perspektywy własnego życia odbiera więc innym ich żywoty. Postępuje zatem niesłusznie (względnie zbyt brutalnie), ale… czy naprawdę można go za to winić? Czy pragnienie podstawowego daru od jego stwórców automatycznie czyni z niego czarny charakter? I czy ten nadrzędny cel nie jest o wiele lepszym powodem od Deckardowskiego obowiązku, również wpisanego odgórnie w system? Finalnie zresztą Roy ratuje jedno życie – właśnie to, które miało go unicestwić. I robi to bez konkretnego w sumie powodu, tym samym stając się niejako lepszym… człowiekiem.

Fajny fakt: Nie ma. O Łowcy androidów powiedziano, napisano i nakręcono już absolutnie wszystko.

Ślepiec

Nie oddychaj

fleabag

Trudno o bardziej usprawiedliwione poczynania złoczyńca niż w tym straszaku. To jest, o ile w ogóle można nazwać bezimiennego weterana – który na wojnie stracił wzrok, a w filmie zyskał twarz Stephena Langa – kryminalistą. To raczej włamująca się do jego domu trójka młodzików podpada pod tę definicję. Ślepiec zatem jest ofiarą – wpierw wspomnianego konfliktu, następnie nieumyślnego morderstwa własnej córki, a w końcu napadu, kradzieży i… ponownego zabicia potomka. Nie jest jednakże ofiarą losu, zatem dzielnie się broni i próbuje dociec sprawiedliwości na swój sposób. I choć pewne jego metody działania mogą budzić moralne wątpliwości, to prawda sprzyja mu aż do końca. Jedynie wymogi gatunku stawiają go po złej stronie barykady, a schematy narracji robią ostro w bambuko.

Fajny fakt: W oryginalnym zakończeniu Rocky pozostała w zamknięciu u ślepca. Lecz raz jeszcze filmowcom zabrakło jaj, aby pomysł doprowadzić do końca.

Richmond Valentine

Kingsman: Tajne służby

Dla odmiany Valentine to taki typ, którego trudno w pełni polubić. Sepleni w sposób wyjątkowo irytujący, nosi się jak pierwszy lepszy gangsta raper, boi się i/lub ma uczulenie dosłownie na wszystko, no i sposób bycia również daleki jest od miłości widza. Już choćby te elementy sprawiają, że Valentine to taki typowy, bondowski bad guy, któremu życzy się jak najgorzej – zwłaszcza w starciu z dystyngowanymi gentlemanami z brytyjskich tajnych służb. Do tego dochodzą jeszcze dość radykalne metody działania. ALE! Sam plan uratowania mateczki Ziemi to czyste złoto, któremu łatwo jest przyklasnąć – szczególnie po obejrzeniu kolejnego wydania Wiadomości. Jego przeprowadzenie to również bliskie perfekcji zaangażowanie w całą sprawę – nawet jeśli mocno groteskowe w swoim wydaniu – a nie jedynie kolejna durna próba podboju świata. I niech ten, komu nigdy nie przeszło przez myśl podobne rozwiązanie cywilizacyjnych bolączek i rozpoczęcia wszystkiego od nowa, pierwszy rzuci klawiaturą!

Fajny fakt: Ponoć wcielający się w Valentine’a Samuel L. Jackson za młodu faktycznie seplenił i to właśnie on nadał swojemu bohaterowi tę niechlubną cechę, której normalnie nie było w scenariuszu.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA