search
REKLAMA
Ranking

ZŁOCZYŃCY, którym KIBICUJEMY BARDZIEJ niż bohaterom

Jacek Lubiński

21 lutego 2018

REKLAMA

To, że bad guye w filmach są często bardziej pociągający i/lub ciekawsi od protagonistów, nie jest żadnym odkryciem. Lubimy sobie bowiem na nich popatrzeć, gdy tak wyrządzają zło – szczególnie gdy za postacią stoi w dodatku charyzmatyczny, pełen uroku aktor (vide Alan Rickman i Szklana pułapka). Zdarza się jednak również, iż delikwent wzbudza naszą sympatię, gdyż najzwyczajniej w świecie… ma rację. A przynajmniej logiczne, absolutnie zrozumiałe powody do działania, dzięki którym podskórnie kibicujemy właśnie jemu, choć twórcy robią wszystko, by gościa oczernić. Poniżej wybrany oktet takich gagatków. A wy znacie jeszcze jakichś? Komentujcie! I uważajcie na drobne spoilery!

Clyde Shelton

Prawo zemsty

sexy priest

Inteligentny człowiek i wprawny fachowiec wpierw traci żonę i dziecko w brutalnym napadzie na własny dom, a następnie zostaje zwyczajnie zdradzony przez system sprawiedliwości. Już choćby sam ten fakt sprawia, że łatwo z nim sympatyzować, nie da się nie współczuć Sheltonowi. Gdy więc Clyde przygotowuje i egzekwuje krwawą zemstę mającą na celu obnażenie słabości tegoż systemu oraz obalenie wartości jego zaślepionego regułkami prawnika, my dalej mu kibicujemy, choćby tylko podświadomie. A ponieważ plan jest właściwie kuloodporny i wykonany z niezwykłą wprawą, to twórcy filmu dwoją się i troją, aby jakoś wybrnąć z całej tej kabały, jaką sami rozpętali. Wynikiem tego masakrycznie zła końcówka, która i tak nie jest w stanie zrobić z Sheltona stuprocentowego drania.

Fajny fakt: Film nakręcono w prawdziwym, działającym więzieniu, z autentycznymi kryminalistami, więc wcielający się w Sheltona Gerard Butler miał się na kim wzorować.

El Chuncho

Gringo (aka Kula dla generała)

fleabag

Niezapomniany Gian Maria Volontè nie jest tutaj tak do końca antagonistą, bo dzieli ekran właściwie na równi z tytułowym gringo, czyli Lou Castelem, oczami którego oglądamy meksykańską rewolucję. A w niej – czy też raczej: dla niej – El Chuncho gotowy jest zrobić wszystko. No i robi. Jego zaangażowanie jest tak duże, że serce samo rośnie. A czystość intencji dosłownie wyprana w Vizirze. Nie dziwne zatem, iż ostatecznie El Chuncho wypada w porównaniu z białym kowbojem jak naiwny harcerz lub ministrant. Zdradzony i oszukany budzi nawet współczucie i chociaż do samego końca pozostaje w sumie zwykłym, nieokrzesanym bandytą, jego honorowa lojalność może być wzorem do naśladowania.

Fajny fakt: ¿Quién sabe? – czyli oryginalny tytuł filmu – to w wolnym tłumaczeniu „kto wie?”. To pytanie pada w filmie, tworząc postać El Chuncho jeszcze bardziej niejednoznaczną. Znamienne przy tym, iż samo „Chuncho” oznacza dokładnie dzikusa/prostaka.

generał Francis Hummel

Twierdza

fleabag hot priest

Jeszcze jeden żołnierz wyklęty na liście czyni złe uczynki w jak najbardziej szlachetnej sprawie. Nie potrafiąc czekać dłużej na reakcję własnego rządu w kwestii poległych towarzyszy oraz ich rodzin, zbiera wszelkie dostępne mu narzędzia i robi strategiczny szach-mat na wielkiej planszy Los Angeles. Jasne, do osiągnięcia swojego celu używa osób postronnych, ale jednocześnie dba o to, aby nie stała się im krzywda, ergo nie przekracza granicy prawdziwego zła. A to, które dokonuje się wskutek podjętych działań, również nie jest tak naprawdę jego winą. Plus gość ma w ręku wszelkie sensowne argumenty. Nie wygrywa jedynie dlatego, iż – jak wiadomo – USA nie negocjuje z terrorystami żadnego sortu. No i naprzeciw niego staje jednak Sean Connery, który również ma swoje racje. Niemniej trudno nie złapać się na tym, że gdzieś w głębi ducha życzymy Hummelowi, aby dopiął swego – nawet za cenę życia.

Fajny fakt: Drugie imię łysego Hummela brzmi… Xavier. Przypadek?

generał Zod

Człowiek ze stali

I kolejny wojak, co niejako potwierdza fakt, iż w armii wszystko jest prostsze. Zod jako ten, który od urodzenia był zaprogramowany do jednej i jedynej roli, ochrony Kryptonu i jego mieszkańców za wszelką cenę, chce robić właśnie to. I choć nie zalicza najlepszego otwarcia, kiedy to podstępnie zabija eksgladiatora, to już od początku jawi się jako honorowy, gotowy go poświęceń i charyzmatyczny gość. Odrobinę może restrykcyjny, ciut fanatyczny oraz zbyt dumny. To właśnie ta duma gubi go ostatecznie. Lecz zanim na dobre się z nim pożegnamy, jest w stanie solidnie podważyć truizmy Supermana, przy okazji niemal dosłownie rozrywając mu serduszko.

Fajny fakt: To jedyna odsłona przygód faceta z „nadzieją” na klacie, gdzie Zod to w sumie spoko ziom, a nie jedynie zły chłopiec do bicia.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA