To, że bad guye w filmach są często bardziej pociągający i/lub ciekawsi od protagonistów, nie jest żadnym odkryciem. Lubimy sobie bowiem na nich popatrzeć, gdy tak wyrządzają zło – szczególnie gdy za postacią stoi w dodatku charyzmatyczny, pełen uroku aktor (vide Alan Rickman i Szklana pułapka). Zdarza się jednak również, iż delikwent wzbudza naszą sympatię, gdyż najzwyczajniej w świecie… ma rację. A przynajmniej logiczne, absolutnie zrozumiałe powody do działania, dzięki którym podskórnie kibicujemy właśnie jemu, choć twórcy robią wszystko, by gościa oczernić. Poniżej wybrany oktet takich gagatków. A wy znacie jeszcze jakichś? Komentujcie! I uważajcie na drobne spoilery!
Prawo zemsty
Inteligentny człowiek i wprawny fachowiec wpierw traci żonę i dziecko w brutalnym napadzie na własny dom, a następnie zostaje zwyczajnie zdradzony przez system sprawiedliwości. Już choćby sam ten fakt sprawia, że łatwo z nim sympatyzować, nie da się nie współczuć Sheltonowi. Gdy więc Clyde przygotowuje i egzekwuje krwawą zemstę mającą na celu obnażenie słabości tegoż systemu oraz obalenie wartości jego zaślepionego regułkami prawnika, my dalej mu kibicujemy, choćby tylko podświadomie. A ponieważ plan jest właściwie kuloodporny i wykonany z niezwykłą wprawą, to twórcy filmu dwoją się i troją, aby jakoś wybrnąć z całej tej kabały, jaką sami rozpętali. Wynikiem tego masakrycznie zła końcówka, która i tak nie jest w stanie zrobić z Sheltona stuprocentowego drania.
Fajny fakt: Film nakręcono w prawdziwym, działającym więzieniu, z autentycznymi kryminalistami, więc wcielający się w Sheltona Gerard Butler miał się na kim wzorować.
Gringo (aka Kula dla generała)
Niezapomniany Gian Maria Volontè nie jest tutaj tak do końca antagonistą, bo dzieli ekran właściwie na równi z tytułowym gringo, czyli Lou Castelem, oczami którego oglądamy meksykańską rewolucję. A w niej – czy też raczej: dla niej – El Chuncho gotowy jest zrobić wszystko. No i robi. Jego zaangażowanie jest tak duże, że serce samo rośnie. A czystość intencji dosłownie wyprana w Vizirze. Nie dziwne zatem, iż ostatecznie El Chuncho wypada w porównaniu z białym kowbojem jak naiwny harcerz lub ministrant. Zdradzony i oszukany budzi nawet współczucie i chociaż do samego końca pozostaje w sumie zwykłym, nieokrzesanym bandytą, jego honorowa lojalność może być wzorem do naśladowania.
Fajny fakt: ¿Quién sabe? – czyli oryginalny tytuł filmu – to w wolnym tłumaczeniu „kto wie?”. To pytanie pada w filmie, tworząc postać El Chuncho jeszcze bardziej niejednoznaczną. Znamienne przy tym, iż samo „Chuncho” oznacza dokładnie dzikusa/prostaka.
Twierdza
Jeszcze jeden żołnierz wyklęty na liście czyni złe uczynki w jak najbardziej szlachetnej sprawie. Nie potrafiąc czekać dłużej na reakcję własnego rządu w kwestii poległych towarzyszy oraz ich rodzin, zbiera wszelkie dostępne mu narzędzia i robi strategiczny szach-mat na wielkiej planszy Los Angeles. Jasne, do osiągnięcia swojego celu używa osób postronnych, ale jednocześnie dba o to, aby nie stała się im krzywda, ergo nie przekracza granicy prawdziwego zła. A to, które dokonuje się wskutek podjętych działań, również nie jest tak naprawdę jego winą. Plus gość ma w ręku wszelkie sensowne argumenty. Nie wygrywa jedynie dlatego, iż – jak wiadomo – USA nie negocjuje z terrorystami żadnego sortu. No i naprzeciw niego staje jednak Sean Connery, który również ma swoje racje. Niemniej trudno nie złapać się na tym, że gdzieś w głębi ducha życzymy Hummelowi, aby dopiął swego – nawet za cenę życia.
Fajny fakt: Drugie imię łysego Hummela brzmi… Xavier. Przypadek?
I kolejny wojak, co niejako potwierdza fakt, iż w armii wszystko jest prostsze. Zod jako ten, który od urodzenia był zaprogramowany do jednej i jedynej roli, ochrony Kryptonu i jego mieszkańców za wszelką cenę, chce robić właśnie to. I choć nie zalicza najlepszego otwarcia, kiedy to podstępnie zabija eksgladiatora, to już od początku jawi się jako honorowy, gotowy go poświęceń i charyzmatyczny gość. Odrobinę może restrykcyjny, ciut fanatyczny oraz zbyt dumny. To właśnie ta duma gubi go ostatecznie. Lecz zanim na dobre się z nim pożegnamy, jest w stanie solidnie podważyć truizmy Supermana, przy okazji niemal dosłownie rozrywając mu serduszko.
Fajny fakt: To jedyna odsłona przygód faceta z „nadzieją” na klacie, gdzie Zod to w sumie spoko ziom, a nie jedynie zły chłopiec do bicia.