Do filmu powinni czuć sentyment wszyscy, którzy byli kiedyś fanami Drużyny A. Główną rolę w filmie zagrał bowiem Dirk Benedict, pamiętny Buźka. Przypominają się czasy VHS. Niestety Dirk Benedict nigdy nie zrobił większej kariery. Błękitne tornado jest jedną niewielu produkcji, gdzie zagrał główną rolę. Scenariusz jest klasyczny dla UFO. Pilot wojskowy przypadkowo wchodzi w kontakt z tajemniczym zjawiskiem. Ginie jego przyjaciel, a on zostaje oskarżony o niedopełnienie obowiązków. Dalej także będzie dość standardowo, ale za to klimat filmu jest do dzisiaj niepowtarzalny. Trochę to niedoinwestowany Top Gun z kosmitami w tle, ale wart uwagi i docenienia zdjęć.
Wracamy do koncepcji, że kosmici jednak żyją wśród nas, a może już dawno nas skolonizowali. Cała doskonałość tego podboju polega na tym, że nie walczymy, bo nie jesteśmy świadomi, że coś nas podbiło. Dla nas nic się nie zmieniło. Intruz jest świetnie zrobioną prezentacją takiego typu podboju, ale również umysłowego kontaktu z przedstawicielami obcej cywilizacji. Cała walka z nimi odbywa się w sferze mentalnej. Najwidoczniej kameralność i mała efekciarskość prezentacji tego starcia zaważyły na popularności filmu.
Dla młodszego pokolenia, które zostało ukształtowane głównie przez filmy superbohaterskie ze stajni Marvela, istnienie w historii kina Louis de Funèsa jest co najmniej niejasne. Nie piszę tego w postaci zarzutu. To normalny proces zacierania się przeszłych wydarzeń w świadomości ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z tą przeszłością. Nie można i nawet nie ma żadnego obowiązku pamiętać wszystkiego, ale młodszym widzom czasem warto przypomnieć, że kino science fiction to nie tylko Łowca androidów, Diuna czy też Avengers, ale również starsze, europejskie produkcje, które niewprawność efektów specjalnych z powodzeniem nadrabiały scenariuszem. Taki jest właśnie Żandarm i kosmici, pozycja, którą powinno się młodszym widzom przypominać obok Kapuśniaczka, żeby przekonali się, jak Europejczycy postrzegali UFO daleko przed amerykańskimi superprodukcjami.
Produkcja w tym zestawieniu wyjątkowa, a także dość nietypowa. Jest połączeniem westernu i filmu o obcej cywilizacji. Daniel Craig jako tajemniczy przybysz z bransoletą na ręce z pewnością swoją sytuacją przypomni widzom, jak mogą czuć się ofiary uprowadzenia przez kosmitów. Jon Favreau zbudował koherentny świat Dzikiego Zachodu, jakże logiczny, co dowolny, pełen napięcia i dowcipu, w którym jedynym prawem jest prawo pięści. Postaci są archetypowe i szablonowe, lecz ich charaktery uwodzą. Jest brud, kurz i ohydni obcy. A jednak się nie powiodło, jakby Daniel Craig wciąż był przypisany do roli Jamesa Bonda.
Noc jest głęboka, przepastna, ciemna, a słuch nieraz daje pole do popisu wyobraźni, która nie ma dostępu do niewidzących oczu. Przypominam sobie słuchowiska z dawnych czasów, zwłaszcza te o tematyce fantastycznej. Jak to pięknie wtedy działało. The Vast of Night nie jest filmem rewelacyjnym wizualnie, ale historia jest tak doskonale opowiedziana, że wyobraźnia uzupełnia luki. Oceny dostaje dobre i rewelacyjne, ale co z tego, jeśli produkcji właściwie nikt nie zna. Wątpię też, czy kiedykolwiek ten tytuł stanie się szerzej znany. Za to jeśli ktoś np. zajmuje się pisaniem gatunkowym, powinien koniecznie zobaczyć ten „bezmiar nocy”. UFO to nie tylko statki kosmiczne z obcymi na pokładzie. UFO jest w naszej głowie, co nie znaczy, że nie istnieje.