NIE TYLKO ŻYWE TRUPY. Filmy George’a A. Romero spoza zombie kanonu
Zaledwie dwa dni przed nieoczekiwaną informacją o śmierci George’a A. Romero brytyjski dystrybutor, firma Arrow Films, ogłosił wydanie pakietu trzech filmów, jakie słynny reżyser nakręcił pomiędzy swymi wybitnymi horrorami, Nocą żywych trupów a Świtem żywych trupów. Zaskakujący to przypadek, choć jednocześnie bardzo pożądany, jeśli zastanowić się nad dorobkiem Romero. Tak jak pozostanie on w pamięci większości widzów jako twórca klasycznych, wyjątkowo krwawych, ale pełniących również funkcję przenikliwych komentarzy społecznych opowieści o żywych trupach, warto pamiętać o jego twórczości spoza tego cyklu. Zwłaszcza że urodzony w Nowym Jorku reżyser może się pochwalić jednym z najbardziej oryginalnych filmów o wampirach, flirtem z twórczością Stephena Kinga oraz uczynieniem z Eda Harrisa aktora pierwszoplanowego. Oto pięć pozycji, jakie każdy fan George’a A. Romero znać powinien.
Szaleńcy (1973)
Podobne wpisy
Sukces Nocy żywych trupów pozwolił Romero na realizację filmów o całkiem innej tematyce oraz gatunku, lecz zarówno romantyczna komedia There’s Always Vanilla oraz feministyczny thriller ze współczesnymi czarownicami Season of the Witch spotkały się ze znikomym zainteresowaniem. Reżyser wrócił zatem do kina grozy, kręcąc Szaleńców, opowieść o zainfekowanych przez śmiertelny wirus mieszkańcach małego miasteczka oraz próbach powstrzymania epidemii przez wojsko i polityków.
Film w dużej mierze skupiony jest na fragmentarycznym opisie coraz to bardziej szokujących aktów przemocy, ukazując niemoc wszystkich stron konfliktu, brak (i często niechęć) porozumienia oraz błyskawiczny rozpad społeczeństwa. I choć budżet Szaleńców był zdecydowanie zbyt niski, aby w pełni zaprezentować koszmar pozbawionego swoich praw obywatela, którego cała ta sytuacja bardziej niż toksyny wprawia w obłęd, film ten stanowi niejako pomost pomiędzy Nocą a Świtem żywych trupów, ukazując kierunek rozwoju słynnego cyklu.
Martin (1978)
Tytułowym bohaterem jest młody mężczyzna przekonany o tym, że jest najprawdziwszym wampirem. Atakuje kobiety, usypiając je, a następnie podcina żyletką żyły w nadgarstkach i wypija krew ofiar. Oglądamy również jego wizje (a być może wspomnienia), w których wciela się w klasycznie wyglądającego krwiopijcę, romantycznego kochanka, niczym z filmów z Belą Lugosim.
Martin zawieszony jest między typowym dla ówczesnego Romero realizmem i chropowatością oprawy, a fantastycznym konceptem stawiającym znak zapytania w kwestii potworności głównego bohatera. Czy bierze się ona z faktycznego bycia wampirem, choroby umysłowej, a może niezrozumienia świata, w jakim przyszło mu żyć, i braku akceptacji tego świata dla jego osoby? Ironiczny finał wprawi w zdumienie niejednego widza, potwierdzając, że Martin jest filmem grozy zaskakująco niejednoznacznym, uciekającym od typowej dla horrorów rzezi (choć pełnym momentów autentycznie drastycznych) na rzecz pogłębionego portretu człowieka o mrocznej duszy.
Rycerze na motorach (1981)
Chyba najbardziej zaskakujące dzieło w filmografii Romero, nie tylko dlatego, że nie jest horrorem. Rycerze na motorach są współczesną opowieścią o wędrownej trupie, której przewodzi Billy (Ed Harris w swej pierwszej głównej roli), żyjącej zgodnie z arturiańskim kodeksem. Zamiast koni mają motocykle, w kolejnych miastach dają pokazy swej rycerskości organizując pojedynki, jednocześnie starając się, aby prawdziwy świat jak najmniej ingerował w ich życie. Ale wkrótce dochodzi do rozpadu grupy – za sprawą pieniędzy oraz uczuć Billy traci swe królestwo.
Trudno zaklasyfikować ten film. Niepozbawiony mistycyzmu dramat o próbie wcielenia ideału w życie, wyzbycia się wszystkiego, co może prowadzić do korupcji, piękny w swej wymowie i bezkompromisowy, podobnie jak jego bohater. Ale również rozwlekły (prawie dwuipółgodzinny metraż), skupiony na niepotrzebnych wątkach zamiast odysei Billy’ego. Prawdopodobnie dlatego Rycerze zaliczyli klapę w amerykańskich kinach, każąc swojemu twórcy zaprzestać poszukiwań poza gatunkiem horroru. Mimo to oryginalna wizja Romero, w której średniowieczne myślenie zostaje poddane kapitalistycznej lewatywie, robi wrażenie i na długo pozostaje z widzem.