DOM Z PAPIERU. Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!
Momentami trudno mi zrozumieć strategię Netflixa – chwała im za to, że udostępniają produkcje z różnych zakątków świata, o których bez ich pomocy pewnie nigdy nawet byśmy nie usłyszeli, ale zważywszy na wciąż nie do końca przejrzystą bibliotekę oraz brak jakiejkolwiek promocji w większości przypadków, najczęściej subskrybenci skazywani są na samotne przeczesywanie bezkresnych zasobów serwisu. Podobnie było z serialem Dom z papieru – świetnym kryminałem, który zupełnie umknąłby mojej uwadze, gdyby nie… hiszpańska inkwizycja.
Abstrahując od przejrzystości zbiorów, Netflix naprawdę się nie postarał. Co prawda można tłumaczyć to zamieszaniem, jakie w drugiej połowie grudnia wywołała premiera Bright – wszystkie oczy skierowane były wówczas na ich pierwszy blockbuster (jak okrzyknięto najdroższą produkcję w historii serwisu), ale nie oszukujmy się – brak choćby wzmianki w mediach społecznościowych to norma w przypadku większości tytułów. Dom z papieru nie wyróżniał się też zdawkowym opisem fabuły i pewnie hiszpańska produkcja przemknęłaby mi koło nosa niezauważona, gdyby nie zdjęcie grupy ludzi z karabinami, którzy na twarzach mieli plastikowe maski Salvadora Dalego, a ubrani byli w czerwone kombinezony, które mimowolnie przywołały mi na myśl kultowe “Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!” z jednego ze skeczy Latającego cyrku Monty Pythona.
Oczywiście Dom z papieru nie ma nic wspólnego z bogami brytyjskiej komedii, z inkwizycją dzieli wyłącznie hiszpańskie pochodzenie, a w swych założeniach jest iście amerykański. Co prawda z bardzo dużym dystansem podchodzę do tego typu zapowiedzi, szczególnie gdy padają z ust samych postaci, ale Nairobi ma świętą rację – rzeczy, których zebrana przez Profesora ekipa zamierza dokonać, to plan niczym z z amerykańskiego filmu sensacyjnego, którego realizacja przyniesie im niesamowity rozgłos.
Na początku poznajemy Tokio (Úrsula Corberó). To pewna siebie, momentami wręcz zarozumiała, ale nader wszystko charakterna (jak na Hiszpankę przystało) kobieta, która para się napadami banki. Aktualnie ukrywa się po nieudanym skoku – policja depcze jej po piętach, przez co jedynym wyjściem wydaje się ucieczka z kraju. Ostatnie, o czym myśli przed rozpłynięciem się w powietrzu, jest pożegnanie z matką – udaremnia to jednak nieznajomy mężczyzna, który ma dla niej propozycję nie do odrzucenia. Niepozorny facet w tweedowej marynarce i okularach podjeżdża swoim wysłużonym Seatem Ibizą – przedstawia się jako Profesor (Álvaro Morte), po czym oferuje skok wszech czasów, podczas którego zgarną 2,4 miliarda euro. W ten oto sposób rozpoczyna się pełna zaskakujących zwrotów akcji historia, utrzymana w stylistyce klasycznego kryminału z rodzaju heist.
Uwielbiająca ryzyko Tokio oczywiście przyjmuje zaproszenie. Ma doświadczenie w napadach, nie ma też nic do stracenia, dzięki czemu wyrasta na czołową postać całej akcji. Stery dzierży oczywiście Profesor, przedstawiający się jako mający dość nudnego nauczycielskiego życia facet, który od lat planował skok idealny. To on jest mózgiem operacji, ale uczestniczy w niej zdalnie, obserwując poczynania swoich kompanów i wspomagając ich dywersją na zewnątrz odciętego od świata budynku. Po chwili poznajemy także innych członków ekipy – dowodzącego grupą w terenie Berlina (Pedro Alonso, serial Grand Hotel); młodego hakera Rio (Miguel Herrán); odpowiedzialnych za przygotowanie drogi ucieczki Moskwę (Paco Tous) i jego syna Denvera (Jaime Lorente); dwóch osiłków – Helsinki (Darko Peric) i Oslo (Roberto García Ruiz) – stanowiących element perswazji oraz niezastąpioną Nairobi (Alba Flores, możecie ją kojarzyć z serialu Uwięzione okrzykniętego hiszpańskim Orange is the New Black) – fałszerkę, bez której skok nie ma sensu, gdyż tytułowym domem z papieru jest Fábrica Nacional de Moneda y Timbre – hiszpańska Mennica Królewska.