Największe KLAPY FINANSOWE lat 70.
Lata 70. w kinie wydają się tak odległe, że aż trudno mówić o jakiejś ich żywej kultowości. Tym bardziej nie czuje się, jaki tytuł mógł wtedy osiągnąć prawdziwy sukces, a jaki okazywał się zupełną klapą. Science fiction było w powijakach, a komedia śmieszyła zupełnie inaczej niż dziś. Zestawienie to zrobiłem, żeby pokazać, jakie gatunki filmowe i jakie typy narracyjne oraz estetyczne filmów – dzisiaj wysoko cenione – wtedy okazywały się strzałami zupełnie ślepymi. Każda dekada ma najwyraźniej swój charakter finansowych wtop. Warto go poznać, żeby spróbować opisać, co u współczesnych widzów się pod tym względem zmieniło, a może co nadal jest takie samo lub powróciło po latach jako moda na stary nowy styl oceniania produkcji filmowych. Jestem pewny, że niespodzianek nie zabraknie, bo większość filmów z tego zestawienia jest kompletnie nieznana młodszym pokoleniom, a przypadłaby im do gustu.
„Myra Breckinridge”, 1970, reż. Michael Sarne, budżet: 5 milionów dolarów, box office: 3 miliony dolarów
Bez wątpienia jest to kino, które wyprzedziło swoje czasy. Nic więc dziwnego, że nie odniosło kasowego sukcesu. Bohaterem, a potem bohaterką, filmu jest Myron Breckinridge, który jako Myra po zmianie płci chce zyskać sławę i bogactwo w postaci spadku. Problem w tym, że w środowisku purytańskich mężczyzn, którzy nawykli do wykorzystywania kobiet będzie to niezwykle trudne. Lata 70. to nie był czas na taką prezentację męskości, mało tego – związaną z jakże zmaskulinizowanym Dzikim Zachodem, nawet w komediowej konwencji to nie mogło zyskać sukcesu w USA, stąd taki wynik.
„Willy Wonka i fabryka czekolady”, 1971, reż. Mel Stuart, budżet: 3 miliony dolarów, box office: 4 miliony dolarów
Dzisiaj ciężko uwierzyć, że historia Wonki mogłaby zostać tak niedoceniona przez widzów. Wtedy jednak, na początku lat 70., trudno było oczekiwać od widzów obycia z tego rodzaju tematyką. Trudno było również spozycjonować ten film, dla kogo jest – dorosłych czy dzieci. Poza tym opowieść jednak wymagała technologii, która narodziła się dopiero w XXI wieku. Sukces więc przyszedł z opóźnieniem, lecz z drugiej strony we właściwym momencie. Patrząc na te 4 miliony i tak Mel Stuart powinien być zadowolony, bo dopiero przecierał szlak, a zrobił to mimo wszystko na plusie. Dzisiaj jego wizja Wonki może budzić uśmiech, lecz docenić należy przede wszystkim zaangażowanie Gene Wildera w rolę.
„Blacula”, 1972, reż. William Crain, budżet: 500 000 tysięcy dolarów, box office: 2 miliony dolarów
To chyba i tak sukces, że film za 500 000 zarobił dwa miliony, lecz niewątpliwie wśród filmów z lat 70. Blacula jest jedyny w swoim rodzaju pastiszem filmów o Draculi. W tym wydaniu król wampirów jest czarny i na każdym kroku się podkreśla jego przynależność etniczną. Dzisiaj realizacja takiego obrazu chyba nie byłaby możliwa. Wtedy, w pierwszej połowie lat 70., nikt nie zwrócił na nią uwagi w sensie bardziej komercyjnym, chociaż wystarczyło na zwrot kosztów. To niewątpliwy sukces.
„Zagubiony horyzont”, 1973, reż. Charles Jarrott, budżet: 12 milionów dolarów, box office: 9 milionów dolarów
To była naprawdę ryzykowna decyzja, podjąć się realizacji Zagubionego horyzontu, utopijnej powieści fantasy Jamesa Hiltona, lecz w konwencji nieco hipisowskiego musicalu. Widać, że te 12 milionów dolarów spożytkowano dobrze. Scenografia, kostiumy, światło oraz zdjęcia stoją na naprawdę wysokim poziomie, ale wstawki muzyczne kompletnie niszczą klimat tajemniczego fantasy. Niech się więc twórcy cieszą, że udało się uciułać chociaż te 9 milionów.
„Wielki Gatsby”, 1974, reż. Jack Clayton, budżet: 20 milionów dolarów, box office: 20 milionów dolarów
Spośród wszystkich adaptacji ta Baza Luhrmanna okazała się najbardziej nowatorska, lecz równocześnie nietracąca z oczu emocji powieści. Ta Jacka Claytona za to cierpiała nieco wizualnie na brak przepychu, lecz broniła się aktorstwem Roberta Redforda. Nie był to jednak scenariusz na tyle poruszający, żeby film zyskał sławę. Dopiero po latach publiczność odkryła tę historię, a produkcja weszła do kanonu melodramatów. Dzisiaj każdy z nas może ją porównać zarówno z najnowszą, jak i tą Elliotta Nugenta z 1946 roku.
„Ostatnia miłość”, 1975, reż. Peter Bogdanovich, budżet: 6 milionów dolarów, box office: 1,5 miliona dolarów
Podobno to miał być hołd dla starych musicali Hollywoodu. Wyszło jednak jak niewprawnie zrobiony pastisz, który trochę milionów kosztował, a ich nie zarobił. Prosta historia jak to w musicalach jednak nie miała w sobie magii. Może z powodu aktorów? Doprawdy dziwnie jest oglądać Cybill Shepherd, jak tańczy w białej, zwiewnej sukience. Wygląda to tak nienaturalnie, że z powodzeniem można uznać jej rolę za jedną z najgorszych w historii musicalu.
„Mesjasz”, 1976, reż. Moustapha Akkad, budżet: 10 milionów dolarów, box office: 15 milionów dolarów
Jakiś drobny zysk udało się osiągnąć. Europejczycy jednak nie powinni go mylić z filmem religijnym w naszym rozumieniu, w naszej „chrześcijańskiej” konwencji. Zapewne dlatego produkcja nie zyskała sławy, chociaż jest technicznie obrazem szerokim, kunsztownym i wciąż zachwycającym. Opowiada przecież o religii zupełnie nam obcej, wokół której narosło w naszej zachodniej kulturze mnóstwo lęku i na tym etapie naszych stosunków kulturalnych, nic go nie jest w stanie uśmierzyć.
„Cena strachu”, 1977, reż. William Friedkin, budżet: 22 miliony dolarów, box office: 9 milionów dolarów
22 miliony dolarów w tych czasach to był jednak znaczący budżet, zwłaszcza że Cena strachu nie była filmem SF ani nie zagrały w niej gwiazdy z pierwszych stron gazet. Kosztowały jednak zdjęcia, efekty praktyczne oraz wszystko to, co wpłynęło na stworzenie olśniewającego wręcz kunsztem klimatu grozy, niepokoju, biedy oraz społecznego upadku. Polecam oczywiście, jak każdy, scenę na moście. Trudno więc uwierzyć, że film nie zarobił nawet połowy budżetu. Może faktycznie mało znany jeszcze wtedy Roy Scheider, nie zachęcił widzów do seansu w kinach. Gdyby byli to Clint Eastwood oraz Jack Nicholson czy chociażby Steve McQueen, byłoby zupełnie inaczej.
„Sekstet”, 1978, reż. Ken Hughes, budżet: 8 milionów dolarów, box office: 50 000 dolarów
Z pozoru to całkiem niezła komedia z wciągająco napisaną historią. Mnóstwo zwrotów akcji, bardzo nowocześnie zaprezentowana ułomna męskość, częste zwroty akcji, śmieszne gagi, ale coś jednak zawiodło. Film kosztował nie tak mało, jak na swoją estetykę, ale box office można uznać za całkowitą porażkę. 50 000 dolarów oznacza, że widzowie ani nie zainteresowali się filmem, ani tym bardziej się im on nie spodobał. Przyczyny można upatrywać jednak w głównej roli damskiej. Mae West, wyprzedzając swoje czasy, jeśli chodzi o podejście do seksualności w świecie filmu, nie została zaakceptowana przez purytańską widownię. A dlaczego, to już przekonajcie się sami, doświadczając tego, co aktorka pokazywała na planie Sekstetu.
„Port lotniczy '79”, 1979, reż. David Lowell Rich, budżet: 14 milionów dolarów, box office: 13 milionów dolarów
Były jeszcze 3 filmy z serii. W każdym grali znani aktorzy i to w 4. części się nie zmieniło. Za każdym razem jednak, prócz ostatniego, twórcom udawało się za całkiem niewielkie pieniądze w stosunku do zarobku nakręcić prawdziwy hit, który osiągał dziesiątki, a i setki milionów dolarów. Co się więc stało w wersji z 1979 roku? Doprawdy nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Może gdzieś w ludzkiej świadomości wpisane jest, że trylogia to coś, co warto oglądać, a czwarte części już nie wchodzą do tego kanonu? Mam jednak nadzieję, że dzisiaj właśnie ten port lotniczy z 79 roku może jeszcze cieszyć widzów, bo jest kunsztownie nakręconym kinem akcji ze świetną rolą Alaina Delona.