Największe ABSURDY trylogii STAR WARS Disneya
Dlaczego w uniwersum Gwiezdnych wojen kable do przesyłania danych są wielkie jak smoki?
Nie tylko kable. Wszelkie nośniki danych. Wydaje mi się, że w uniwersum GW zupełnie nie ma bezprzewodowego przekazywania danych, a jeśli jest, funkcjonuje jedynie dla najmniejszych pakietów – kody startowe, kody wejścia itp. Nie dość, że kable, to jeszcze ich wygląd. Czy grubość przekłada się na szybkość? Na to wygląda. Wielkość wtyczek podobnie. Im większa, tym szybszy transfer.
Skąd się wzięły szczątki Gwiazdy Śmierci na Kef Bir?
Podobne wpisy
Przetrwał nawet fotel Imperatora, a także jakimś cudem działały drzwi do tajemnej komnaty z ukrytym tellurium, specjalnym kompasem Sithów, wskazującym drogę na Exegol, gdzie ukrywa się Imperator i jego superniszczycielska flota. Pomijając już bezsensowne czekanie owej floty na odpowiedni moment do ataku, gdy Najwyższy Porządek i Snoke z wolna pogrążali się w chaosie, jakim cudem Gwiazda Śmierci, czy jakikolwiek jej szczątek, przetrwały Bitwę o Yavin? Jak pamiętamy z Powrotu Jedi, Gwiazda wybuchła, przez co rozsypała się w drobne kawałki. Ewoki widzieli ten przypominający petardy rozbłysk na niebie z powierzchni księżyca Endor. Rebeliancka flota zresztą wyłapała co większe szczątki, żeby nie uszkodziły okolicznych planet. A tutaj okazuje się, że mający przynajmniej kilkadziesiąt kilometrów fragment Gwiazdy Śmierci upadł na Kef Bir. Całość jej miała średnicę 900 kilometrów, a pracowało na niej prawie 650 tysięcy ludzi. Mało tego, ocalał akurat ten fragment stacji kosmicznej z fotelem Imperatora oraz komnatą, gdzie ukryte było tellurium. Historia całkowicie pozbawiona sensu.
Dlaczego trooperzy giną setkami, ale nie widać krwi?
Oglądając od dziecka mnóstwo kina akcji, horrorów i fantastyki, przyzwyczaiłem się do krwi. Wiem, że nie brzmi to dobrze, wręcz przeciwnie. Świadczy o pewnym rodzaju zdegenerowaniu kultury, o którym kilka razy już zresztą pisałem. Moje przyzwyczajenie jest jednak faktem i nie mogą go pominąć, tym bardziej że Gwiezdne wojny nie są filmem, który ucieka od śmierci. W każdej części ktoś umiera, czasem trup ściele się gęsto, jednak nie ma krwi, która przecież powinna być widoczna na białych uniformach szturmowców. Przyznaję, że w najnowszych częściach sagi widać przynajmniej tlące się przepalenia na ciałach wrogów, i to na wylot. Wciąż jednak nie ma krwi. Taka sytuacja jest więc dla mnie podwójnym absurdem. Po pierwsze dlatego, że tak celowe uciekanie od krwi, a przy tym niepowstrzymywanie się od pokazywania zabijania jest podejściem purytańskim i/dlatego dwulicowym. Po drugie mechanika zabijania powinna chociaż przypominać rzeczywistość. Rozumiem, że broń energetyczna może wypalać, a przez to ekspresowo koagulować brzegi rany, ale aż tak? Oczekiwałbym nieco więcej realizmu przy takich budżetach.
Co z tą Mocą?
Najtrafniej przedstawił ją Mel Brooks w Kosmicznych jajach. Po pierwsze nazwał ją Szmocą, a po drugie nieco prześmiewczo zaprezentował jako tajemną siłę, która potrafi zdziałać prawdziwe cuda. Trudno nie skojarzyć jej, w tej Brooksowskiej interpretacji, z siłą pokazaną w trylogii Disneyowskiej, z tym że jej potęga w najnowszych Gwiezdnych wojnach została wykreowana całkiem serio, a nie pastiszowo. W tym właśnie problem.
Lucas wyobrażał sobie Moc jako coś elitarnego, niemal jak magia, której nie należy wykorzystywać niepotrzebnie. Moc przypominała pranę albo pneumę, czyli życiodajne spoiwo które przenika wszystkie istoty żywe i pozwala im mniej lub bardziej świadomie funkcjonować. Moc była więc czymś w postaci matrycy czy wspólnej, panteistycznej duszy świata, którą nieliczni potrafili odbierać i formować w fizyczną siłę. Ten konstrukt we wczesnych GW był wykorzystywany dość oszczędnie, powiedzmy, że z szacunkiem dla ważności Mocy. Moc nie miała być elementem reklamowym, lecz metafizycznym sagi. Pazerny na zyski Disney stwierdził, że przemieni Moc z ukrytej, elitarnej siły w coś efekciarskiego i tym samym tandetnego.
Rey zyskała więc ogromną siłę, która jednak ze względu na swoją potęgę paradoksalnie zaczęła stać w sprzeczności z fabułą. Dysponując taką siłą, jak zaprezentowana w poszczególnych sytuacjach, z łatwością można by pokonać Najwyższy Porządek, zwłaszcza że twórcy co rusz udowadniali, że mając Moc, można wszystko. Z drugiej strony historia rządziła się swoimi przygodowymi prawami, nieulegającymi Mocy. Jedi więc za jej pomocą umiał obłaskawiać zwierzęta, wyrywać przeciwnikom broń, powstrzymać odlot statku z Chewbaccą na Pasaanie, a nawet przetrwać w kosmosie bez skafandra, a nie mógł pomóc sobie i kompanom, gdy wpadł w ruchome piaski. Moc nakazywała buntować się całym oddziałom szturmowców przeciwko ludobójczym rozkazom Porządku, ale nie potrafiła ukazać szpiegom rebelii umiejscowienia planety Exegol. Coś tu ewidentnie nie gra. Moc działała bardzo wybiórczo, dosłownie tak, jak było wygodnie twórcom.
Wracając jeszcze do tej siły Mocy, która kazała się buntować całym oddziałom szturmowców. Skoro tak, to Najwyższy Porządek i Imperium powinny mieć duży problem z karnością swoich oddziałów, jednak w żadnym filmie nie widać tego buntu. Z objęć zunifikowanego wojska zdołał się wyrwać jedynie Finn (FN-2187) i grupa dowodzonych przez Jannah (TZ-1719) dezerterów na planecie Kef Bir. Co ciekawe, obydwoje byli czarni, więc jak łatwo się domyślić, coś tu jest ideologicznego na rzeczy. Moc zatem łatwiej przenika osadzone w ciemnej skórze umysły, nie dając jednak w zamian żadnych możliwości władania sobą. Nie wiem, czy jest się z czego cieszyć.
A tak na koniec, chciałbym się dowiedzieć, co Finn zamierzał powiedzieć Rey.