Najlepsze TELEWIZYJNE filmy SCIENCE FICTION
„Eksperyment”, 1997, reż. Douglas Barr
Brutalny i nieludzki eksperyment to klonowanie – tak wydaje się dzisiaj, ale czy za sto lat nadal będziemy tego zdania? Najważniejszym problemem sformułowanym przez ten film jest tożsamość. Co decyduje o naszym ja, osobowości, o tym, że nazywamy się tak a tak i nie jesteśmy kimś innym? Sam kod genetyczny czy wychowanie i żmudny proces socjalizacji? A jeśli sklonujemy kogoś i wychowamy na nowo, czy będzie on nadal tym samym, czy kimś zupełnie innym? Jak dalece będziemy umieli samym wychowaniem stworzyć innego człowieka, na podstawie tego samego DNA?
„Stukostrachy”, 1993, reż. John Power
Recepcja filmów opartych na książkach, zwłaszcza znanych i żyjących pisarzy, którzy na dodatek nie stronią od współpracy z mediami i twórcami kina, to zawsze wyzwanie. Stukostrachy były więc skazane niemal na porażkę, bo zajęła się nimi telewizja ABC i niestety budżet mocno ograniczono. Wśród widzów uchodzi za jedną z gorszych ekranizacji, a sam King raczej nie wspomina o niej w ogóle. Mało tego, pisarz z perspektywy lat uważa, że ta właśnie z jego książek jest jedną z najgorszych. Spójrzmy jednak na film z perspektywy czasów, czyli pierwszej połowy lat 90. i tego, że jest to produkcja telewizyjna. Twórcom udało się zbudować charakterystyczny klimat, zatrudnić dość znanych aktorów i zapisać się w historii adaptacji telewizyjnych prozy Kinga. Z biegiem lat produkcja naprawdę zyskuje. A to, że zakończenie zostało zmienione, wcale nie przeszkadza. Film to nie książka, a książka to nie film. W ramach telewizyjnego podejścia do SF wcale nie jest tak źle.
„Więźniowie zaginionego wszechświata”, 1983, reż. Terry Marcel
Żałuję, że jedyną wersją, jaką w tej chwili znalazłem, jest marnej jakości zgrywka z VHS i to z niemieckim dubbingiem. Lepsza jednak taka wersja niż żadna. Nie będę udowadniał na siłę, że Więźniowie zaginionego wszechświata są wspaniałym filmem. To tani wyrób kina telewizyjnego z lat 80. tak tani, jak tylko może być, lecz zrobiony z miłości do kina i w dzisiaj już ponadczasowym stylu. No i antagonistą jest sam John Saxon, przystojny, groźny i charakterystycznie posępny. Świat przedstawiony w filmie również jest jedyny w swoim rodzaju. Ogień w innym wymiarze rozpala się bursztynem, żyją tam tubylcy ze świecącymi oczami, w wodzie grasują człekokształtne potwory, a najbardziej popularną bronią są wielkie miecze.
„Lawalantula”, 2015, reż. Mike Mendez
Dopiero po chwili zorientowałem się, skąd znam tych aktorów. Przecież Steve Guttenberg, Michael Winslow i Marion Ramsey grali w Akademii Policyjnej. A teraz wrócili w osobliwej produkcji o gigantycznych pająkach wyposażonych w miotacze ognia. Można ten pomysł uznać za żenujący i karkołomny, ale tylko do momentu, kiedy się zobaczy film. Nie brak mu sprawności oraz gorzkiej refleksji na temat samego aktorstwa uskutecznianego po latach sławy. Same pająki, technika radzenia sobie z nimi i idea katastrofy są jedynie pretekstem do stworzenia całkiem niezłego pastiszu kina ostatecznej zagłady.
„Nazajutrz”, 1983, reż. Nicholas Meyer
Twórcom udało się zebrać w jednym telewizyjnym filmie całkiem sporo znanych aktorów z kinowych produkcji. Był wśród nich ktoś tak wielki jak Jason Robards, laureat dwóch Oscarów, legenda Dzikiego Zachodu i tego stylu grania w amerykańskim kinie, który już nie powróci. Nazajutrz to film poważny, snujący refleksję na temat sensu posiadania broni atomowej, jej politycznej wartości i skutkach użycia. Może jest w tym obrazie nieco amerykańskiej propagandy, lecz wtedy, w latach 80. społeczeństwo amerykańskie pogrążone było w tym irracjonalnym strachu przed ZSRR. Potrzebowało więc takich filmów jako wentyli bezpieczeństwa, żeby w tym strachu się kompletnie nie zatracić.