NAJLEPSZE seriale science fiction z LAT 80.
Wszystkie poniżej zebrane to seriale mojego dzieciństwa, tego jeszcze sprzed burzliwego okresu dojrzewania, kiedy to na science fiction zacząłem patrzeć o wiele mniej magicznie niż – powiedzmy – do 15 roku życia. Wiem, że utyskiwanie na teraźniejszość jest domeną starych, którzy nie są w stanie już zrozumieć i zaakceptować nowego, ale – nie będąc jeszcze całkiem starym – mam nieodparte wrażenie, że nawet w tych tu przykładach seriali, zwłaszcza dla młodzieży, twórcy przywiązywali większą uwagę do treści. Była ona jednak bardziej skomplikowana, nawet narracyjnie. Może to tylko wrażenie wynikające z wcześnie – i z tego powodu wciąż dziecięco – zapisanego odbioru tych produkcji. A może kiedyś braki w możliwościach wizualnych uzupełniano większym przykładaniem się do opowiadanych historii? Nie było innego wyboru, niż za pomocą słów wytworzyć w umysłach widzów te obrazy, które dzisiaj z łatwością generuje się w CGI. Nikomu więc się już nie chce dzisiaj starać.
„Tajemnica wygasłych wulkanów” (1982)
Mądre kino dla dzieci i młodzieży, jak również dla rodziców, którzy lubią brać udział ze swoimi młodymi w ich aktywnościach, a oglądanie tego serialu to niezła przygoda. Obok Dzieci Syriusza, to pozycja obowiązkowa każdego dzisiejszego 40–50-latka, który kochał literaturę Verne’a i Szklarskiego. Bohaterami Tajemnicy wygasłych wulkanów są Theo i Rachel Matheson, rudowłose bliźniaki, które – jak przystało na wakacyjno-feriowy serial dla dzieci – spędzają letnie wakacje u wujostwa w Auckland. Tak się jednak składa, że kiedyś miały pewien wypadek w lesie, a teraz przyszedł czas tzw. odwdzięczenia się, kontaktuje się z nimi bowiem mężczyzna o imieniu Jones, który im kiedyś pomógł. Tym razem to jemu potrzebna jest pomoc, gdyż Jones jest kosmitą. Serial miał 8 odcinków i mimo powodzenia nigdy nie nakręcono kontynuacji. Powstała za to wersja kinowa w reżyserii Jonathana Kinga i z Samem Neillem w roli pana Jonesa.
„Starman” (1986–1987)
Nazywam tej serial „najlepszym”, ale czy ktokolwiek go jeszcze kojarzy? Tytuł Starman oznacza dla większości widzów pełnometrażową produkcję Johna Carpentera z Jeffem Bridgesem i Karen Allen w rolach głównych. Serial wyszedł dwa lata później i zgrabnie nawiązał do tej historii. Akcja rozgrywa się piętnaście lat po zakończeniu filmu Carpentera. Gwiezdny przybysz wraca jako klon zmarłego fotoreportera Paula Forrestera (Robert Hays), aby spotkać się ze swoim nastoletnim już synem Scottem Haydenem Jr. (Christopher Daniel Barnes). Nie jest to spotkanie wyłącznie sentymentalne, gdyż muszą oni odnaleźć matkę Jenny Hayden oraz zgubić rządowych agentów. Wiem, że z opisu pachnie to sztampą, a produkcja Carpentera jest niedoścignionym wzorem, lecz w tym stylu jako coś, co ma swoje źródło w telewizji, nie było niczego lepszego i bardziej klimatycznego. Dobrze się wraca do tego tytułu po latach.
„Automan” (1983–1984)
Serial jest bardzo ważną produkcją, jeśli chodzi o sposób wyobrażania sobie przez nas sztucznej inteligencji. Jest również znaczącym krokiem w rozwoju telewizji, która zainspirowała się stylistyką Trona. Co ciekawe, to jednak nie wystarczyło i po nakręceniu 12 odcinków stacja ABC nie zdecydowała się na kontynuację. Być może było jeszcze za wcześnie na taką abstrakcję. A mianowicie chodzi o przygody policjanta i programisty komputerowego Waltera Nebichera (Desi Arnaz Jr.), który stworzył inteligentny program do walki z przestępczością, który mógł generować hologram (Chuck Wagner) zdolny opuścić wirtualny świat komputerów i walczyć z przestępczością.
„ALF” (1986–1990)
Zawsze będą mnie śmieszyć te podchody Alfa do kota, żeby go zjeść, albo patologiczne wręcz zainteresowanie Ochmonków tym, co się dzieje w domu Tannerów. Wzruszające były wywody Alfa na temat kosmosu i jego tęsknoty za swoją cywilizacją oraz jego rozmowy z zagubioną w swoich emocjach Lynn. Może elementów science fiction nie było aż tak wiele, jak byśmy tego dzisiaj oczekiwali (z wyjątkiem garażu), lecz sama postać Alfa była fantastyczna, nie z tego świata, lecz nie w sensie fantasy, ale nauki, i tej ścisłej, i socjologicznej. To był obcy gatunek, który próbował się zaadaptować do naszej rzeczywistości, a zetknięcie zupełnie odmiennych kultur, na poziomie wręcz genetycznym, było w tym serialu narysowane znakomicie, właśnie poprzez dowcipne sytuacje, a nie patetyczne, moralizatorskie zadęcie. Alfa zawsze więc będę pamiętał i jako postać, i jako jeden z najlepszych seriali science fiction w historii kina, który miał genialną właściwość przemawiania do widzów niezależnie od ich wieku.
„Nieustraszony” (1982–1986)
Polski tytuł nie oddaje sensu całej historii opowiedzianej w serialu. Właściwie od zawsze w tym przypadku zastanawiałem się, kim jest ten „Nieustraszony”? To samochód, czy może Michael Knight? Po wielu latach rozmyślać uznałem, że jest to jednak K.I.T.T., czyli Pontiac Trans Am 3, którego linia nadwozia wciąż się nie zestarzała, wnętrze zaś i owszem, zwłaszcza te zaokrąglone na rogach monitory. Były to jednak lata 80. więc tak sobie wyobrażano nowoczesność wizualną. Serial oczywiście wciąż jest kultowy, ale warto także zwrócić uwagę na jego remake, który nakręcono w XXI wieku. To mogła być wielka katastrofa, ale na szczęście nie próbowano kopiować ani Hasselhoffa, ani K.I.T.T.-a, dlatego remake się udał, chociaż bez szans na kultowość.
„Airwolf” (1984–1986)
Pamiętam klimat. Był taki… familijny, chociaż to w ogóle nie wynikało z treści. Dzisiaj produkcję można już określić z całą pewnością serialem retrofuturystycznym, głównie ze względu na helikopter. W latach 80. był jednak nowością, zwłaszcza dla widzów krajów komunistycznych i dopiero co postkomunistycznych. Pewnie marzyliśmy o takich latających maszynach, nie zdając sobie sprawy, że AH-64 już wymyślono i oblatano jeszcze w latach 70. Z dzisiejszej perspektywy tytuł nie zestarzał się dobrze, zwłaszcza jeśli chodzi o zdjęcia i generalnie rozwiązania techniczne związane ze śmigłowce. Jan-Michael Vincent również nie przetrwał próby czasu i bynajmniej nie mam tu na myśli wieku, którego dożył, ale jakości tego życia, która pogorszyła się przez jego alkoholizm i uzależnienie od narkotyków.
„Czerwony Karzeł” (1988)
Przetrwał do dzisiaj, ale zaczynał pod koniec lat 80., więc cechował się zupełnie innym klimatem niż odcinki kręcone obecnie. W Polsce jest to serial wciąż niezbyt znany komercyjnie. Niszowo owszem, zwłaszcza wśród miłośników angielskiego humoru złączonego z tematyką science fiction, jednak w porównaniu z Doktorem Who popularność Czerwonego Karła jest raczej znikoma, co nawet odzwierciedlają liczby ocen i komentarzy pod tymi dwoma tytułami na jednym z najbardziej znanych portali filmowych w Polsce. Poniekąd przyczyna tkwi w bardzo abstrakcyjnie potraktowanej fabule SF. Otóż akcja serialu rozgrywa się w naprawdę bardzo dalekiej przyszłości na statku kosmicznym o nazwie Czerwony Karzeł. Główny bohater Dave Lister (Craig Charles) zostaje karnie uwięziony na statku kosmicznym po tym, jak narusza protokół bezpieczeństwa z powodu wniesienia swojego kota na pokład. Niestety, podczas kary dochodzi do wypadku, w wyniku którego cała załoga ginie, a tylko Lister i jego kot przeżywają. Po wybuchu radiacyjnym, który zabił załogę, Lister zostaje uwięziony w stanie stazy, a statek przemierza przestrzeń kosmiczną przez 3 miliony lat. Po przebudzeniu okazuje się, że Jest rok 2077. Dave Lister jest dozorcą z Liverpoolu pracującym na pokładzie Czerwonego Holly. Są tam też komputer statku, który stracił inteligencję, hologramowa symulacja Rimmera, kot, który teraz jest humanoidem, oraz Kryten, kamerdyner-robot uratowany z amerykańskiego krążownika kosmicznego Nova 5.
„Doktor Who” (sezony 18–26)
Przypomnę więc młodszym widzom, bo warto, żeby sięgnęli po starsze odcinki i dostrzegli różnicę. Doktor Who to brytyjski serial telewizyjny science fiction, który zadebiutował już w 1963 roku i stał się jednym z najdłużej emitowanych i najbardziej kultowych seriali tego gatunku. Twórcami oryginalnego serialu byli Sydney Newman, C.E. Webber i Donald Wilson. Fabuła Doktora Who skupia się na postaci znanej po prostu jako Doktor, czyli tajemniczego podróżnika w czasie, Timelorda, istoty o długim życiu i zdolności regeneracji, co pozwala mu na przybieranie nowego wyglądu po śmierci. Podróżuje on w statku kosmicznym o nazwie TARDIS, który z zewnątrz wygląda jak angielska budka telefoniczna. W latach 80. pojawiło się kilku doktorów. Przede wszystkim z rolą czwartego doktora rozstał się w 1981 roku Tom Baker. Zastąpił go Peter Davison, żeby w 1984 roku przekazać pałeczkę szóstemu doktorowi, czyli Colinowi Bakerowi. Ten jednak furory nie zrobił, więc w 1987 zastąpił go Sylvester McCoy i grał Doktora aż do 1996 roku.
„Jetsonowie” (1984–1987)
Oglądało się i kochało bardziej niż produkcje Disneya, oczywiście w zakresie science fiction. Jetsonowie to amerykański animowany sitcom stworzony przez Williama Hannę i Josepha Barberę. Premiera serialu odbyła się w 1962 roku, co czyni produkcję jednym z pierwszych animowanych programów emitowanych w standardzie kolorowym. Serial jest uważany za klasykę Hanna–Barbera. Fabuła Jetsonów toczy się w przyszłości, w roku 2062 (później zmieniono go na 2063). Głównymi bohaterami jest rodzina składająca się z George’a (ojciec), Jane (matka), ich córki Judy, syna Elroya, psa Astro oraz robotycznej służącej Rosie. Rodzina Jetsonów żyje w futurystycznym mieście o nazwie Orbit City, gdzie technologia znacznie ułatwia życie codzienne, a nawet wyręcza ludzi w najprostszych czynnościach, co czyni ich dość nieporadnymi. George Jetson pracuje jako inżynier w firmy Spacely Space Sprockets, której właścicielem jest szef – pan Spacely. George często dostaje zadania niemożliwe do wykonania w niemożliwie krótkim czasie, co prowadzi do komicznych sytuacji. Jane zajmuje się domem, a dzieci uczęszczają do futurystycznej szkoły. Problem w tym, że dzisiaj zapewne trochę zmodyfikowano by role społeczne bohaterów. Wtedy, w latach 60., a potem w kontynuacji w latach 80., jeszcze nie było takiej potrzeby.
„Tajemniczy duch” (1987–1988)
To był jeden z moich większych strachów z dzieciństwa, ten – jak sobie to wtedy wyobrażałem – zasilany parą dziadek Rodenwald (Hajo Müller), który zjadał dzieci, a z ich zmielonych stalowymi szczękami ciałek uzyskiwał energię do tworzenia wprawiającej go w ruch pary. W rzeczywistości był robotem RO-101 o skomplikowanej konstrukcji i częstej awaryjności w ziemskich warunkach. Dostawałem gęsiej skórki, gdy widziałem, że coś dymi mu się z pleców, jakby się przegrzewał niczym stary parowóz. Na szczęście dziadek Rodenwald wcale nie był taki straszny, a właściwie mógł być wyjątkowy i kochany przez dzieci ze względu na jego doświadczenie, mądrość i opiekuńczość, czego nie doświadczały one od ludzi. Serial Tajemniczy duch na zawsze zapisał się w mojej pamięci nie tylko ze względu na Rodenwalda, ale cały świat przedstawiony oraz charakterystyczną czołówkę i muzykę. Pośród współczesnych seriali nie spotkałem do tej pory historii o tak niepowtarzalnym i szanującym młodego widza klimacie i wychowawczym przekazie jak ta produkcja. Dziadek pozostał więc dla mnie takim niezłomnym strażnikiem, dzięki któremu nie obawiałem się kłaść spać w ciemnym pokoju, a teraz ciepło się uśmiecham, kiedy przypominam sobie jego mechaniczną rękę nastawiającą stary, wahadłowy zegar na 12:00 – godzinę mechanicznych duchów.