search
REKLAMA
Zestawienie

NAJLEPSZE FILMY LESBIJSKIE. Gdy kobieta kocha kobietę

Jacek Lubiński

26 maja 2018

REKLAMA

Sztuka wysublimowanej fotografii

Pozostajemy przy kamieniach milowych gatunku. Debiut Lisy Cholodenko, którą przyszło uważać się za jedną z najważniejszych jego autorek, przy wielu innych produkcjach nie wybija się jakoś specjalnie ani wykonaniem, ani fabułą. Ale to odpowiednio silny reprezentant kina niezależnego z doborową obsadą (Ally Sheedy, Radha Mitchell, Patricia Clarkson, Tammy Grimes), własnym głosem i stylem. Ten ostatni, mocno surowy, lekko poszarzały jest tu ważny, biorąc pod uwagę, że akcja oscyluje – jak nietrudno się domyślić – wokół robienia zdjęć, jak i w ogóle całego środowiska twórczego (oryginalny tytuł to High Art, czyli Sztuka wyższa). Ten artyzm chwilami aż bije po oczach, ale na szczęście nie przesłania rodzącego się na naszych oczach słodko-gorzkiego uczucia. Miłość gra na emocjach zwłaszcza heteroseksualnej kobiety, będącej już w związku z chłopakiem, zatem można tu pisać o biseksualizmie. Co ważne, ponieważ Cholodenko sama jest lesbijką, jej oryginalny scenariusz stanowi na swój sposób relację z tak zwanej pierwszej ręki. Brakuje jej większej spójności i czuć wahanie debiutantki, przez co całość bywa po prostu zbyt drętwa i budzi mieszane wrażenia. Ale nie można odmówić jej klimatu i chłodnego realizmu.

W pogoni za Amy

Pozycja mocno nieoczywista, bo tylko częściowo film Kevina Smitha wpisuje się w ramy kina lesbijskiego. Niemniej sam wątek wyborów łóżkowych jest tu kluczowy, dialogi i relacje mocno życiowe, a charakterystyczny dla reżysera humor wspaniale miesza się z goryczą i cierpieniem, do których miłość prędzej czy później prowadzi. Jednak to, czym produkcja ta wygrywa na tle innych, jest sam sposób wejścia do świata kobiet sypiających z innymi kobietami. Ten poznajemy z… męskiego punktu widzenia, w dodatku z pozycji niemal kompletnego ignoranta, który kobiece współżycie zna co najwyżej z pornosów. Co zaskakujące, Smith nie popada tu w banał i nie fantazjuje na dany temat, ustami świetnej Joey Lauren Adams cierpliwie tłumacząc nam pewne podstawy i obalając mity. Zresztą ostatecznie to po prostu film o związku, nie seksie, co idealnie podkreśla genialny monolog postaci pobocznej (dla fanów twórcy będący jeszcze jedną niespodzianką) – zdecydowanie jeden z lepszych o miłości, jakie padły w kinematografii amerykańskiej.

Złodziejka

Telewizyjna ekranizacja powieści Sarah Waters o tym samym tytule (org. Fingersmith, co generalnie jest slangiem na sprawnego kieszonkowca lub po prostu osobę o lepkich palcach). Nie ostatnia, gdyż całkiem niedawno mieliśmy w kinach koreańską wersję tej samej fabuły o nazwie Służąca. W porównaniu z nią przeznaczona na mały ekran mini seria jawi się o wiele skromniej i bardziej zachowawczo. Nie doświadczymy tu równie odważnych scen seksu ani tak samo wysmakowanych zdjęć. Akcja przenosi nas wszak do epoki wiktoriańskiej Anglii, więc bardziej konserwatywne podejście do tych spraw jest niejako wpisane w akcję (zdecydowanie wierniejszą książce). Bzykanie się jest tu i tak zaledwie dodatkiem do kryminalnej intrygi, a miłość, jaka wynika ze zbliżenia, stanowi niechciany efekt uboczny. W Złodziejce rządzą zatem domysły i niejasności, a cały erotyzm kryje się w spojrzeniach i tym podobnych detalach. Znakomita obsada (Sally Hawkins, Imelda Staunton, Elaine Cassidy, Rupert Evans i Charles Dance) dopełnia reszty dzieła, które nie jest może znaczącym głosem w temacie lesbijskich związków, ale za to dobrym, wciągającym filmem w dwóch częściach.

Życie Adeli

Ważny tytuł głównie z tego względu, że jak mało który, podbił serca jury kilku ważnych festiwali filmowych. Jest to też bardzo śmiałe dzieło – zwłaszcza w przedstawianiu samego aktu płciowego, który ukazany jest z całym dobrodziejstwem inwentarza, bliski prawdziwej pornografii. Sceny te są na tyle realistyczne, że tuż po premierze twórców oskarżano o zarejestrowanie na taśmie prawdziwej kopulacji (co okazało się nieprawdą). Trzeba jednak z ręką na sercu przyznać, że zarówno rzeczone sekwencje, jak i główne role aktorskie to największa siła filmu – są po prostu bezkompromisowe. Podobnie jak wszelkie momenty wyznawania sobie miłości, a następnie jej wypominania. Pod tym względem dzieło Abdellatifa Kechiche’a to prawdziwy dynamit. Gorzej, że jak na ponad trzy godziny materiału stosunkowo niewiele tu treści, a sama historia – będąca jedynie wycinkiem tytułowej bytności – jest mocno infantylna i sztampowa, czego nie tłumaczy nawet młody wiek bohaterki (co ciekawe, faktycznie granej przez Adelę). Niemniej znać trzeba.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA