NAJLEPSZE filmy, które oglądaliśmy w SZKOLE
Wieść, że zamiast tradycyjnej lekcji odbędzie się seans filmu, zwykle napawała nas w czasach szkolnych niemałą radością. Dzięki nauczycielom mogliśmy obejrzeć niejedno warte uwagi dzieło, a które z nich uznajemy za najlepsze? Sprawdźcie w naszej Szybkiej piątce.
Mary Kosiarz
1. Siódma pieczęć – w liceum rozwijałam się na profilu dziennikarsko-filmowym, z tego względu dosyć często nasze lekcje języka polskiego polegały na oglądaniu i analizie różnorodnych dzieł filmowych. Jednym z pierwszych filmów obowiązkowych podczas omawiania kultury średniowiecza była Siódma pieczęć Ingmara Bergmana. Pamiętam, jak mocno odebrałam wówczas ten tytuł, jak ogromne wrażenie zrobiła na mnie metaforyczna relacja Śmierci z Antoniusem i jednocześnie jak mroczna wydawała mi się ta produkcja. Na podstawie naszych spostrzeżeń po seansie mieliśmy napisać krótkie recenzje dzieła Bergmana – był to wówczas przełom w moim filmowo-pisarskim życiu i jedna z pierwszych recenzji, jakie opublikowałam w internecie.
2. Troja – klasyk przy omawianiu antyku, jak i po prostu świetny film uwielbiany zarówno przez szkolną młodzież, jak i dorosłych. Mimo iż nie przepadam za Bradem Pittem w roli Achillesa, seans Troi wspominam dość dobrze, przede wszystkim mając na uwadze świetnie odegrane sceny batalistyczne i postać Hektora, mojego ulubionego bohatera, genialnie sportretowanego przez Erica Banę. Z zawrotnym budżetem sięgającym niemal 200 milionów dolarów Troja stała się prawdziwym hitem i do dziś, mimo stresu związanego z pierwszymi dniami w liceum, wiążę z nią pozytywne wspomnienia.
3. 300 mil do nieba – szacunek i podstawową wiedzę dotyczącą polskiej szkoły filmowej zawdzięczam mojemu poloniście, który dawał z siebie dosłownie wszystko, żebyśmy jako przyszli filmowcy poznali jak najwięcej jak najlepszych rodzimych produkcji. 300 mil do nieba to poruszająca historia dwójki młodych chłopców, którzy w obawie o swoją przyszłość opuszczają dom rodzinny, ukrywają się w ciężarówce i uciekają z PRL-owskiej Polski. To jeden z moich ukochanych polskich filmów, zapamiętany dzięki wspaniałym rolom Wojciecha Klaty (znanego także z Dekalogu) i Rafała Zimowskiego, a także wyjątkowej muzyce autorstwa Michała Lorenca. Scenę z telefonem do rodziców mam przed oczami nawet teraz, z wielką przyjemnością powróciłabym do tego filmu po latach.
4. Incepcja – dokładnie tak, w szkolnej ławce oglądało się nie tylko stare, typowo edukacyjne produkcje, ale w materiałach uzupełniających rozwijających motyw czasu w kulturze znalazła się także Incepcja Christophera Nolana. Nie był to oczywiście pierwszy seans kultowego filmu z DiCaprio, jednak z pewnością ulubiony, odbywający się w naszej ulubionej szkolnej piwniczce filmowej.
5. Siedem – Siedem jest jednym z filmów, które z pewnością widziałam najwięcej razy w życiu. Perfekcyjny thriller przefiltrowujący psychikę mordercy i obnażający nasze ludzkie przywary omawialiśmy, bazując na siedmiu grzechach głównych, według których filmowy czarny charakter dokonuje selekcji swoich przyszłych ofiar. Genialne kino, a jednocześnie nietuzinkowy wybór do oglądania w klasie. Doceniam jednak, że mieliśmy jako uczniowie okazję poznać kino z przeróżnych stron, wybrać te gatunki, które pasują do nas najbardziej i krok po kroku uczyć się, jak odpowiednio analizować i oceniać daną produkcję. A Siedem przy okazji uplasowało się w topce moich thrillerowych ulubieńców.
Tomasz Raczkowski
1. Wesele (1972) – dziś tytuł Wesele w kontekście filmowym kojarzy się bardziej z dwoma filmami Wojtka Smarzowskiego, jednak długo przed nimi była klasyczna ekranizacja dramatu Stanisława Wyspiańskiego, którą przygotował sam Andrzej Wajda. Tę właśnie wersję oglądałem na lekcji polskiego w liceum, co chyba było szkodą dla filmu, do którego na dłuższy czas, niesłusznie, się zraziłem.
2. W ciemności – do szkoły chodziłem akurat w momencie, w którym na ekrany wchodziły historyczne rozliczenia takie jak Katyń i W ciemności Agnieszki Holland. Ten drugi film oglądaliśmy z klasą w ramach lekcji. Było to cenne edukacyjne doświadczenie, choć mimo młodego wieku już wtedy zdążyłem obejrzeć inne filmy na temat Holocaustu, więc dzieło Holland nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia.
3. Książę Egiptu – cofając się do szkoły podstawowej, nie sposób pominąć kilkukrotnych seansów Księcia Egiptu, klasycznej animacji przybliżającej biblijną historię Mojżesza. Trudno mi oceniać jakość tego filmu po latach, jednak wspominam go z pewnym sentymentem, jako pewne urozmaicenie od religijnych czytanek.
4. Dekalog – Krzysztof Kieślowski nie należy do moich ulubionych twórców, z wyjęciem kilku wczesnych filmów. Za taki stan rzeczy odpowiada w pewnej mierze oglądanie jego Dekalogu na lekcjach religii. W tamtym momencie życia – było to nieistniejące już gimnazjum – filmy zirytowały mnie swoim natrętnym dydaktyzmem i niezbyt wyrafinowaną wykładnią teologiczną. Później doceniłem części V i VI, ale całościowo dalej tamte szkolne seanse wspominam nie najlepiej, i nie najwyżej oceniam cały cykl.
5. Pasja – pozostając przy temacie religii, bardziej interesującą mnie pozycją była Pasja Mela Gibsona. Reinterpretacja ugładzonej religijnej ikonografii zrobiła na mnie duże wrażenie i zainteresowała chowaną pod chrześcijańskimi formułkami mistyką. Tym razem zamiary katechetów zadziałały, choć dalej mam wątpliwości, czy efekt mojego spotkania z Pasją im się spodobał.
Przemysław Mudlaff
1. Tytus Andronikus – nauczyciele uczący w liceum, do którego uczęszczałem, bardzo rzadko korzystali z filmu jako pomocy dydaktycznej. Jeżeli mam być szczery, to miałem im to za złe, a swój bunt przeciwko ich nudnym, konserwatywnym metodom nauczania manifestowałem głośnym ziewaniem, rozmowami z kumplami i bajerowaniem koleżanek w trakcie trwania lekcji. Jestem świadomy tego, że nie należałem do najgrzeczniejszych i najprzyjemniejszych uczniów. Jeśli jednak w Żeromie (tak do dziś uczniowie nazywają liceum, które ukończyłem) zjawiał się specjalny gość uprzejmy podzielić się z nami swoimi osiągnięciami oraz wiedzą, można było z góry założyć, że Przemo na pewno się na takim spotkaniu pojawi i wcale nie po to, żeby rozrabiać. Był więc raz w Żeromie typ, który postanowił zarazić nas miłością do Williama Szekspira. Żeby to uczynić, pokazał nam dwa filmy powstałe na podstawie dramatów jednego z najwybitniejszych angielskich pisarzy wszech czasów. Obie te produkcji do dziś należą do moich ulubionych. Jedną z nich był Tytus Andronikus Julie Taymor, który dosłownie wgniótł mnie w niewygodne szkolne krzesło. Tytus Andronikus kipi od emocji, jakie wtedy udzieliły się również mnie. Pamiętam, że byłem oszołomiony, zrozpaczony, rozgniewany i przerażony tym, jak uniwersalna i prorocza może być twórczość Szekspira.
2. Wiele hałasu o nic – drugim tytułem, który pokazał uczniom mojego LO typ od Szekspira, był film Wiele hałasu o nic. Pozwolę sobie zaznaczyć, że Wiele hałasu o nic obejrzeliśmy dzień po Tytusie Andronikusie i że nikt z nas nie znał repertuaru przygotowanego przez typa od Szekspira. Jakże wspaniałe było to doświadczenie! W sali projekcyjnej pojawiło się więcej młodzieży aniżeli pierwszego dnia, bo poszła fama, że koleś od Szekspira puszcza filmy, gdzie krew leje się strumieniami, ktoś komuś obcina części ciała i w ogóle jest niezła jatka. Doskonale wiecie, że Wiele hałasu o nic z jatką ma tyle wspólnego, co ja z mercedesami, czyli nic. Czy w związku z tym część uczniów, która przyszła na seans wyszła z niego w ciągu pierwszych minut? A gdzie tam! Wszyscy siedzieliśmy do końca, a na napisach końcowych wiwatowaliśmy. Film Branagha przejął i rozbawił wszystkich do łez. Wtedy też zrozumiałem, że nie można oceniać książki po okładce czy tam filmu po gatunku, jaki reprezentuje.
3. Dziewiąte wrota – jeżeli typ od Szekspira i jego filmy były dla mnie swego rodzaju game changerem, to kolejny gość, tym razem typ od Polańskiego, zawiódł mnie na całej linii. W drugiej i trzeciej klasie LO czułem się całkiem świadomym kinomanem. Chodzi mi o to, że obejrzałem już w tym czasie ogromną liczbę filmów uznanych w historii kinematografii reżyserów i mniej więcej wiedziałem, czym jest prawdziwe Kino. Z twórczością Polańskiego nie byłem jednak jeszcze wtedy zaznajomiony. Wizyta filmoznawcy i eksperta od wspomnianego polskiego reżysera stanowiła więc doskonałą okazję do zapoznania się z dziełami rodzimego mistrza. Tymczasem typ od Polańskiego pokazał nam Dziewiąte wrota, a następnie przez godzinę starał się wyjaśnić, dlaczego uważa ten obraz za arcydzieło. Nie mogłem słuchać tego bełkotu. Przez jego bzdurne gadanie zraziłem się do twórczości Romana Polańskiego na jakiś czas i dopiero na studiach odkryłem jego geniusz. Geniusz, który na pewno nie objawia się poprzez Dziewiąte wrota.
4. Requiem dla snu – z pewnością kojarzycie zapraszanych do szkół ludzi, którzy już prawie byli na tamtym świecie po przedawkowaniu narkotyków, a dziś są wzorem do naśladowania, prawda? U nas też tacy bywali. Jedni opowiadali nam mniej lub bardziej smutne historie swojego trudnego życia, inni pokazywali ślady po igłach na swoim ciele, a jeszcze inni starali się przekonać nas, że Bóg jest wszędzie, tylko trzeba chcieć go dostrzec. Chociaż każdy z tych ludzi robił na nas jakieś wrażenie, to i tak największe wywarł były ćpun, który zaproponował seans Requiem dla snu Darrena Aronofsky’ego. Pamiętam doskonale, jak po obejrzeniu tego filmu wszyscy po prostu wstali ze swoich miejsc i bez słowa wyszli z klasy. Niektórzy pojawili się w szkole dopiero następnego dnia.
5. Chłopaki nie płaczą – zapewne zastanawia was, jak, dlaczego i po co oglądałem Chłopaki nie płaczą w szkole, prawda? Już wyjaśniam! Na samym początku tej piątki wspominałem wam, że nie byłem najgrzeczniejszym uczniem w klasie. Seans filmu Lubaszenki był jednym z moich wybryków, a właściwie chęcią zajęcia klasy. Pamiętam to zdarzenie w następujący sposób. Zaczyna się lekcja, wchodzimy do klasy, wchodzi też nauczycielka, ale nie ta, która powinna. Nie ta, która powinna, oznajmia nam, że nasza pani od polaka musiała pilnie wyjechać, a że ona prowadzi teraz inne zajęcia, to mamy sobie jakoś ten czas zorganizować. Przemo wie, że ma w plecaku płytkę z filmem Chłopaki nie płaczą, a także, że w tej sali znajduje się znane z polskich szkół technologiczne combo, czyli telewizor i odtwarzacz DVD w jednym. Nie zastanawiając się zbyt długo, trzymając w uniesionej prawej dłoni płytę, zwracam się do klasy: „Mam nowy, zajebisty film. Śmierć w Wenecji. Brzmi nieźle, co?” Klasa oczywiście wybucha śmiechem, na co ja wsuwam płytkę do odtwarzacza i przez 30 minut oglądamy Chłopaków… Dlaczego tylko pół godziny? Bo po tym czasie do klasy wchodzi Nie ta, która powinna, widzi, co jest grane, pyta czyja to sprawka, że oglądamy film, w którym na każdym kroku obraża się drugiego człowieka (czyli też widziała), i że osoba, która to intelektualne szambo włączyła, ma się natychmiast zgłosić. Zgłosiłem się, poszedłem na dywanik do dyra, dostałem uwagę, było zajebiście.
Michał Kaczoń
1. Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia – epickie, zapierające dech w piersiach otwarcie trylogii Petera Jacksona z całą serią niezapomnianych scen, które zapamiętuje się na całe życie. „You shall not pass” jako najbardziej oczywisty przykład, nie wspominając już o „You have my bow”, które potem kultura popularna cytowała w wielu różnych miejsach. Zrobione z rozmachem dzieło zwyczajnie urzeka i skrada serca widzom w każdym wieku. Nawet tym może nieco za młodym na seans.
Najlepsze w wyborze tego filmu na listę jest coś innego, niezwiązanego z filmową materią. Po latach okazało się bowiem, że na film miałem się wybrać z klasą w podstawówce. Żeby to jednak zrobić, nauczycielka musiała zdobyć zgodę wszystkich rodziców, a z jakiegoś powodu moja mama była pierwotnie przeciwna temu seansowi młodych uczniów. Później nieoczekiwanie zmieniła zdanie. Gdy więc nauczycielka zadzwoniła do mnie do domu, by przekonać moją rodzicielkę na seans, na który zgodzili się już wszyscy rodzice, żeby i ona zdecydowała się nas puścić do kina, w odpowiedzi usłyszała: „Żony nie ma w domu, bo poszła z synem do kina. Na Drużynę Pierścienia”.
Tym sposobem widziałem dzieło Jacksona premierowo co najmniej dwa razy. (What a story, Mark!)
2. Pianista – poruszająca opowieść o Władysławie Szpilmanie mamiła ciężkim klimatem, doskonałym aktorstwem i zaskakującymi zdjęciami. To też jeden z tych filmów, które widziałem tylko raz, ale zupełnie nie kusi mnie, aby do niego powrócić. Nie dlatego, że jest zły. Wręcz przeciwnie – właśnie dlatego, że pamiętam, jak wielkie zrobił na mnie wrażenie.
3. Rejs – klasyk polskiego kina. Tak znany i często oglądany, że doskonale pamiętam oburzenie koleżanki z ławki, gdy na polskim nauczyciel zaproponował oglądanie tego filmu, byśmy wyłapali różne rodzaje humoru użyte w filmie Marka Piwowskiego. To nadal był przyjemny dzień, ale pamiętam to unoszące się w powietrzu poczucie, że trochę marnujemy czas, a nauczyciel wyraźnie miał dzień, w którym potrzebował odpoczynku.
4. Hair – lekkie oszukanko, bo Hair i Powiększenie obejrzałem na obozie filmowym, a nie per se w szkole, ale oba wydarzenia tak mocno zapisały się w mojej głowie, że zdecydowanie zasługują na miejsce na tej liście. Musical Miloša Formana widziałem wtedy pierwszy raz i od razu urzekł mnie swoją historią, bliskością bohaterów oraz wybitną ścieżką dźwiękową, którą zdarza mi się do dziś randomowo puszczać we własnej głowie. Wiekopomne, absolutnie przewspaniałe dzieło, które dało nam chociażby tak cudowne linijki, jak wieńczące dzieło: „Manchester, England, England, Across the Atlantic Sea. And I’m a genius, genius. I believe in God. And I believe that God believes in Claude. That’s me!”, które zdarza mi się słyszeć od czasu do czasu we własnej głowie.
5. Powiększenie – mistrzowski film Michelangelo Antonioniego o sile pozorów, przypuszczeń i wyobrażeń, które potrafią być prawdziwsze niż rzeczywistość i zawładnąć naszym umysłem znacznie bardziej niż fakty. Intrygujący, świetnie zagrany film z kilkoma scenami, które zapisały się w annałach historii. I najwyraźniej w mojej głowie młodego adepta sztuki filmowej.
Widziałem ten film kilka razy, w tym raz na wspomnianym obozie filmowym. Gdy rok później na tym samym obozie przygotowywałem własną etiudę, a w niej scenę, w której mój bohater siedzi z winem, przeglądając zdjęcia zrobione aparatem, nie wiedziałem nawet, że to moment bezpośrednio zaczerpnięty z jednego z kluczowych momentów Powiększenia, dopóki parę dni potem nie został on odpalony dla nowej grupy uczestników obozu. Ta scena tak bardzo zapadła mi w głowie, że podświadomie wpłynęła na moje własne wybory artystyczne. Siła Kina w pigułce! 🙂
+Bonus: Idź i patrz
Bonus, bo nie za wiele pamiętam z tego seansu, ponad to, że zrobił na mnie duże wrażenie, choć pozostawił mnie z pewną pustką i trudnym orzechem do zgryzienia. Po skończonej projekcji siedziałem oniemiały, nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić. Ten wpis uświadomił mi natomiast, że to chyba najwyższy czas obejrzeć ten film w odpowiednich warunkach.
Na koniec dodam, że trochę przepraszam, że te wpisy są ala „Drogi Pamiętniczku”, ale z drugiej strony wielce cieszę się też, że znalazłem swoje miejsce w sieci, które pozwala mi zapełnić lukę po nieistniejącym już blogu filmowym, który prowadziłem, odkąd skończyłem czternaście lat. (Jezu, właśnie dotarło do mnie, że to oznacza, że piszę o filmach – w tej lub innej formie – od 20 lat! O.o (Trochę to przerażające!)).