NAJLEPSZE RODZAJE FILMÓW DO OBEJRZENIA W ŚRODKU LASU. Horrory, westerny i nadrabianie klasyków
Środek lasu, późny wieczór. Za oknem widzę gładką taflę jeziora i drzewa porastające drugi brzeg w oddali. Podnosząc wzrok, mogę zobaczyć korony starych sosen na tle ciemniejącego nieba. Z małego wbudowanego w ścianę piecyka słyszę trzaskający ogień, który powoli spopiela zebrane kawałki okolicznych drzew i wypełnia pomieszczenie delikatną wonią dymu. Według mojej wiedzy jestem jedyną osobą w tym starym drewnianym domku. W lewej ręce trzymam zimne piwo, a obok prawej leżą gotowa na każde zawołanie paczka papierosów i wierna benzynówka. Przede mną stoi zaś monitor komputera oczekującego na ważną decyzję: jaki film obejrzę w tak klimatycznym otoczeniu?
Od wielu lat bardziej niż cokolwiek innego na świecie cenię czas spędzony nad jeziorem, z dala od zgiełku i wszelkiego chaosu. Szybko zdałem też sobie sprawę, jak magiczne w takim miejscu są seanse filmowe. Początkowo oglądałem tam to, co i tak zamierzałem prędzej czy później obejrzeć. Z czasem zrozumiałem jednak, że niektóre dzieła zyskują w takich okolicznościach bardziej niż inne. Oczywiście nie jestem pierwszym, który zwrócił na to uwagę – o tym, że miejsce seansu koresponduje z samym filmem, wiedzą organizatorzy rozmaitych festiwali, czego fantastycznym świadectwem była formuła zeszłorocznej edycji Festiwalu Filmów Kultowych. Z biegiem czasu zacząłem zauważać te zależności, dzięki czemu udało mi się wyodrębnić kilka rodzajów filmów, które najlepiej ogląda się w głębi ciemnego lasu:
Filmy z nurtu Southern Gothic
Głębokie Południe w Stanach Zjednoczonych to fascynujący obszar, który doskonale sprawdza się jako miejsce akcji prawdziwie mrocznego kina. Thrillery kryminalne, kino zemsty, dramaty obyczajowe i horrory – oto gatunki, w których najczęściej możemy podziwiać bagniste i gęsto zalesione tereny zapadłego Południa. Bieda i nędza są tam pożywką dla przestępczości i rozmaitych patologii społecznych, a za tło tych wydarzeń służy krajobraz rodem z kina postapokaliptycznego. W tym roku takim klimatem urzekł mnie Let Me Make You a Martyr z Marilynem Mansonem i Sweet Virginia z Jonem Bernthalem (pomijając klimat, nie są to jednak szczególnie udane produkcje). Siedząc w lesie zahaczającym o małą rozsypującą się wioskę, często zauważam podobieństwa między filmowymi kadrami a okolicznymi widokami.
Magicznym seansem były też opowiadające o podstarzałym muzyku country Szalone serce oraz Uciekinier, z którego najbardziej zapamiętałem atmosferę ciepłego lata i niejednoznaczność postaci Matthew McConaugheya. A skoro już jesteśmy przy tym ostatnim, to nie sposób nie wspomnieć o genialnym Detektywie. Od kilku lat każdy swój pobyt nad jeziorem otwieram oglądaniem tej przerażającej i zarazem niebywale klimatycznej opowieści o mroku kryjącym się w człowieku. I kiedy tak słucham o tych wszystkich kobietach, które zaginęły na bagnach, i małych dzieciach, których nigdy nie odnaleziono, wyglądam przez okno, spoglądam na ciemne sylwetki drzew i zastanawiam się, jakie ponure tajemnice mogą kryć okoliczne lasy.
Audiowizualne odjazdy
Podobne wpisy
Samotne wieczory w kompletnej głuszy to dobry czas na dziwaczne doświadczenia filmowe. Tego typu dzieła wypadają najciekawiej mniej więcej po trzecim piwie, kiedy analityczna część umysłu udaje się na zasłużony odpoczynek, pozwalając reszcie w spokoju doświadczać niepokojących wizji odważnych twórców. Jednym z bardziej intensywnych seansów w całym moim życiu był Tylko Bóg wybacza Nicolasa Windinga Refna. Zabijając głód krewetkową zupką chińską (która nawet pasowała do azjatyckiej stylistyki filmu) i – jakże by inaczej – popijając kolejne piwo, próbowałem objąć umysłem poszatkowaną narrację tego dzieła. Momenty irytacji nadmiernie (jak wówczas uważałem) minimalistycznym scenariuszem występowały na zmianę z bezgranicznym zachwytem warstwą audiowizualną, która wprowadzała mnie w prawdziwy trans. W tym samym miejscu oglądałem i intensywnie przeżywałem również Drive, Bronsona, Spring Breakers i jedno z większych moich odkryć tego roku – Straconych chłopców. Film Joela Schumachera nie zaskakuje tak nietypową narracją jak reszta, ale jest za to kompletnie odjechany jeśli chodzi o klimat i konstrukcję świata. Rozkosznie kiczowata scenografia i przepiękne Cry Little Sister wciąż chodzą mi po głowie.
Westerny
Garstka bohaterów niezmordowanie przemierzających dziewicze prerie Stanów Zjednoczonych. Surowe warunki, śmiertelne niebezpieczeństwa, poczucie wspólnoty w niedoli i zachwyt pięknem natury. Wieczory przy ognisku w prowizorycznym obozie otoczonym przez tajemniczy mrok nocy. Chłodne letnie noce to najlepszy czas na oglądanie takich filmów. Kiedy ogień w piecyku przestaje pełnić funkcję estetyczną i staje się jedynym sposobem na uniknięcie przemarznięcia, a dookoła jest przede wszystkim dzika przyroda, sympatyzowanie z bohaterami wchodzi na wyższy poziom. Dodajmy do tego zajadanie się suszoną wołowiną (ewentualnie bekonowymi prażynkami) i popijanie jej rozgrzewającą whisky, a seans stanie się jeszcze bardziej charakterystyczny. 3:10 do Yumy, zeszłoroczne Hostiles (również z Christianem Bale’em) oraz mroczna Wendeta – każdy z tych filmów współtworzył pamiętny wieczór. Równie intensywne doznania zapewniło mi ponowne oglądanie Zjawy i Django, które także wiele zyskały dzięki tej otoczce (nie żeby były to filmy, które potrzebują jakiejkolwiek pomocy, by zachwycić).