Publicystyka filmowa
Najgorsze postaci w MCU
MCU pełne jest postaci, które wydają się zbędne przez np. źle napisane dialogi.
Ci, co trochę znają moje podejście do MCU, wiedzą, że zapewne nie mógłbym sobie odmówić tej przyjemności, żeby przy takim temacie nie wspomnieć o Spider-Manie. Robiłem to jednak tyle razy, że tytuł tego zestawienia powinien raczej brzmieć – „Najgorsze postaci w MCU prócz Spider-Mana”. Poza Pajączkiem jest w MCU całe mnóstwo postaci na pierwszym i na dalszych planach, które są w porównaniu z innymi skonstruowane tak źle, że z powodzeniem zapełniły 10 miejsc poniżej. Chodzi tu zarówno o ich charakter, zachowanie oraz to, co mówią w dialogach, jak i rolę, jaką odgrywają w ramach Marvelowskiego uniwersum.
Czasem jest ona tak mała, że nikt w MCU nie zauważyłby ich zniknięcia, co stoi w sprzeczności z ilością czasu ekranowego, jaką zdecydowano się im poświęcić, a to z kolei jest tzw. pretensjonalnym naciąganiem historii. Czasem jednak postaci te pojawiają się tak rzadko i nie odgrywają żadnej znaczącej roli, że trudno stwierdzić, po co w ogóle zmarnowano czas na usilne wpasowywanie ich w rozłożoną na wiele filmów opowieść. Może nawet z częścią wyborów się zgodzicie?
Malekith, Thor: Mroczny świat
Czy ktoś o nim pamięta? Wątpię, bo jako antagonista nie posiada niczego charakterystycznego. Owszem, jest posępny, mroczny do granic absurdu, mówi często podniosłym głosem w języku elfów, ale te cechy tak zostały przedstawione w filmie, że w ogóle nie są straszne. Czego więc chce Malekith? Podbić świat, sprowadzić na niego mrok, zemścić się na Asgardzie poprzez wybicie wszystkich jego mieszkańców. Łatwo się było domyślić. Żeby chociaż targały nim jakieś rozterki. Niestety, szablon bycia mrocznym nie dopuszcza żadnej refleksji. Patrząc na Malekitha, zastanawiałem się nieraz, co robi po tzw.
pracy. Czy śpi, je, lubi jakieś konkretne selfie rozrywki? Wydaje się to niemożliwe, bo on jest jak posąg antagonisty. Wydaje posępne rozkazy, niszczy, walczy jak robot, a nie istota organiczna, którą widzimy na ekranie i powinniśmy wyczuć jako widzowie coś więcej niż mrok. Taki wielowymiarowy był Thanos, Malekith zaś jest monofoniczny, a przez to nudny.
Hawkeye, np. Avengers: Koniec gry
Prawdziwy Robin Hood w kinie superbohaterskim. Łzawa postać, która przy swojej emocjonalności raczej nie powinna być superbohaterem. To jednak nie wady. Sposób jej pokazania jednak już tak. Hawkeye jest wręcz sielankowy, dramatyczny, tyle że nie zaplanowano dla niego głównej roli w Avengers. Służy raczej rozładowaniu atmosfery – np. ujęcia z jego życia rodzinnego, przedstawianie żony i dzieci, prezentacja wnętrza domu. Trudno mi znaleźć dla niego określone miejsce w MCU, przynajmniej w filmach, które do tej pory zaprezentował Marvel.
Ultron, Avengers: Czas Ultrona
Może miałoby sens nakręcić kiedyś film o sztucznej inteligencji, która źle się czuła w ciele robota, więc postanowiła znaleźć sposób, żeby stworzyć ciało organiczne. Ciekawy jest ten pęd u maszyn, żeby stać się takimi śmiertelnikami, jak my. U Ultona jednak zbytnio nie widać tych rozterek. Został napisany bardziej jako dziecko, szybko się uczące, ale jednak dziecko. Tę jego naiwność bardzo widać w konfrontacji z Avengersami. Może i oni są napakowani patosem jak żaba, która dopiero co zjadła 1000 komarów, ale Ultron swoimi tekstami śmieszy, wprowadza zażenowanie dużo większe niż wszyscy Avengersi razem wzięci.
Nie bardzo wiadomo, o co mu chodzi. Chce mordować i zniszczyć świat, czy może ma tylko problem ze swoją potencjalną cielesnością? Tak w ogóle jest słabym przeciwnikiem, co okazuje się dość szybko. A miał być taki śmiercionośny.
Pepper Potts, np. Iron Man 3
Typowa ozdoba grupy superbohaterów w MCU. A może osobista ozdoba Tony’ego Starka? Na niekorzyść tej postaci działają również wyczyny aktorki ją odtwarzającej. Widziałem jednak pewną szansę dla niej, kiedy na jakiś czas stała się niebezpieczna po zażyciu Extremis. Szybko jednak powróciła do swojej roli grzecznej partnerki Starka. Trochę mnie dziwi, że Gwyneth Paltrow zgodziła się zagrać w sumie taką uległą postać kobiecą. Wydawało mi się, że aktorce zawsze zależało na pokazaniu nowoczesnego feminizmu. Tutaj się jednak poważnie myliłem.
Michelle Jones, Spider-Man: Bez drogi do domu
Jak by to ująć, żeby jakaś wrażliwsza fanka Pajączka oraz kobiecych bohaterek nie poczuła się urażona. Rozumiem tzw. spozycjonowanie Spider-Mana w MCU w zakresie odbiorców, do których ma trafić, czyli raczej młodszej widowni. Czasem żart mu nawet wyjdzie, ale Tom Holland wyjątkowo przesadza z gadatliwością i nadaktywnością ruchową, co wypada na ekranie niekiedy wręcz żenująco. Michelle Jones natomiast jest katalizatorem wielu jego nastoletnich reakcji, kiedy to nie można na widok atrakcyjnej dziewczyny zachowywać się z głową, tylko się ją traci. Gdyby jej nie było, udział Spider-Mana w „ratowaniu świata” byłby zapewne bardziej zrównoważony emocjonalnie, a sama MJ nie byłaby typową, kobiecą postacią, jakich w kinie wiele – czyli służącą jedynie do zaakcentowania, że Pajączek nie radzi sobie z dojrzewającą w nim męskością. Za taką jej ocenę chyba nikt się nie obrazi, przecież chętnie widziałbym ją nie jako słabą kobietę noszoną na rękach, a zdolną do nieoczekiwanej reakcji pełnokrwistą bohaterkę kina akcji w MCU.
Killmonger, Czarna Pantera
W czym najlepszy jest ten złoczyńca? W wygłaszaniu podniosłych kwestii, ale tych prostszych, bez zbędnego filozofowania, oraz w sztukach walki. Czarna Pantera w porównaniu z nim to naprawdę osobowość genialna. Piszę to nieco ironicznie, bo główny protagonista filmu aż tak znowu nie wybija się charakterem i inteligencją na tle całej reszty superbohaterów w MCU. Killmonger nie bryluje po prostu na jego tle, co wielkim wyczynem nie jest. Tak więc trudno takiego antagonistę zapamiętać. Władza, władza, władza – to jego główna motywacja. Żadnej refleksji nad otoczeniem okazanej widzowi. To wręcz pogarda dla zdolności poznawczych odbiorców.
Okoye, np. Czarna Pantera
Trzeba przyznać, że Okoye zawsze nosi piękny strój. Jest nienaganna zarówno w zakresie wyglądu, jak i postawy. Ta idealność zadziwia, a może zadziwiałaby, gdyby Okoye miała jakiekolwiek znaczenie w historii. Nie ma go jednak, za to pojawia się w momentach ważnych, nawet kluczowych. Zastanawiam się wręcz, po co ją się pokazuje, skoro nie dano jej powiedzieć nic pamiętnego, a i bez niej obeszłyby się wszelkie zaplanowane w MCU walki. Może chodzi o zaznaczenie niezłomności charakteru? Tylko że za tą niezłomnością idzie przerażający chłód refleksyjny, odstręczający widza od tej postaci.
Falcon, Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów
I pomyśleć, że on mógłby zastąpić Kapitana Amerykę, przy całej mojej „sympatii” do tego drugiego. Nie do pomyślenia. Wracając do prezentacji jego postaci – historia osobista, jakich wiele w tanich filmach sensacyjnych o doświadczonych wojną żołnierzach. Supermocy właściwie brak, a obecność na ekranie u boku Avengers marginalna. Na dodatek kwestie dialogowe ograniczone do minimum. Co więc ma przyciągnąć widza do Falcona? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Postać wyłącznie do zapomnienia.
Sprite, Eternals
Przydomek w tym przypadku wiele znaczy. Sprite jest dzieckiem, ale spełnia funkcję zupełnie niedziecięcą w grupie Eternalsów. Sądzę, że przez nią właśnie produkcja nie mogła być tak mocna, jak to zakładano. Sprite, podobnie jak Spider-Man, pełni rolę łącznika między młodszymi widzami a uniwersum. Jej dziecięcość jest jednak dużo bardziej widoczna na tle innych postaci niż w komiksach, przez co serial traci równowagę. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby zrobić ze Sprite kogoś starszego, zważywszy na genezę Eternalsów. Nie będę jej tu opisywał. Niech każdy spojrzy na tę postać właśnie pod tym kątem – czy logiczne jest, że grupa stworzona w jednym momencie składa się z samych dorosłych oraz jednego dziecka?
Kapitan Marvel, np. Kapitan Marvel
Kilka razy już pisałem o jej nieograniczonych możliwościach w zakresie ofensywnym, a przy tym jak na ironię uporczywie niewykorzystanych. Ten stan rzeczy naprawdę potrafi zdenerwować. A przy tym napisane dla Marvel dialogi są jednymi z gorszych, jakie słyszymy w całym uniwersum. Jest ona najgorzej napisaną postacią głównie dlatego, że nie zrównoważono w zakresie uniwersum filmowego jej supermocy z rolą w historii. Można powiedzieć, że jest wręcz postacią drugoplanową, a ma pretensje do odgrywania w MCU roli kluczowej, co zresztą pokazała w Avengers: Koniec gry. Dlatego z żalem, ale zamykam nią to zestawienie, cicho licząc na poprawę w przyszłości.
