NAJGŁUPSZE plany złoczyńców w filmach SCIENCE FICTION
Niestety większość z nich jest głupia, a przynajmniej nieracjonalna lub nieprawdopodobna. Filmy science fiction w naszej historii kina to głównie bardziej fiction niż science, więc odbija się to na pomysłach złoczyńców, w których trudno zrównoważyć efektowność z realizmem. Realizm u widzów nie chwyci. Science fiction wciąż powinna zawierać więcej z niekontrolowanej fantazji niż sprawdzalnej eksperymentalnie nauki. Czarnym charakterom powierza się więc role kontrastujące, a kontrast musi być widoczny, świecić na pierwszy rzut oka, najlepiej jaskrawymi kolorami. Stąd w fantastyce naukowej znajdziemy naprawdę wielkich złoczyńców, którzy mieli wielce nierealne plany dominacji nad światem. No i nareszcie mam okazję napisać coś o cyklu Jamesa Bonda, bo niektóre odcinki serii są bardzo SF.
Lexa Luthora marzenie o wyspiarskiej Kalifornii, „Superman”, 1978, reż. Richard Donner
Pierwsze miejsce pod względem nieprawdopodobieństwa i głupoty zajął w dzisiejszym zestawieniu Lex Luthor. Można go zaliczyć do grona tzw. drapieżnych deweloperów, którzy nie znają umiaru w uzyskiwaniu kolejnych połaci terenu pod swoje inwestycje budowlane. Lex Luthor wpadł więc na abstrakcyjny pomysł, że użyje głowic nuklearnych, żeby oddzielić Kalifornię od reszty USA. Wtedy w Nevadzie, czyli na projektowanej granicy pęknięcia, powstaną tereny o wyjątkowej wartości sprzedażowej. Cokolwiek było w głowie Luthora, to nie było to ani trochę związane z rzeczywistością. Użycie bomb jądrowych uczyniłoby te tereny niezdatnymi do zamieszkania przez wiele lat, na pewno do końca życia Luthora, a poza tym: jak w ogóle przewidzieć, jakiej siły nuklearnej trzeba użyć, żeby faktycznie wywołać takie pęknięcie. Z pewnością taka moc bomb istnieje, ale kto wie, czy na tysiące kilometrów wokół nie powstałaby radioaktywna pustynia.
Jaszczur i jego pangatunkowa ewolucja, „Niesamowity Spider-Man”, 2012, reż. Marc Webb
Logika jaszczura zadziwia prostotą. Z jednej strony jego plan jest idiotyczny, a z drugiej oczywisty. Jaszczur nie wymyśla ideologii do swojej koncepcji. On chce być jaszczurem, bo uważa, że to najlepsze. Nie chce jednak być jaszczurem samotnie. Chce żyć na świecie z innymi jaszczurami, więc chce podać ludziom specjalne serum. Po nim wszyscy staną się jaszczurami, a główny jaszczur będzie się cieszył, że żyje nareszcie wśród podobnych sobie. Plan bez podtekstów i dlatego mi się podoba.
Ernst Stavro Blofeld chce zdominować świat albo Bonda, „Spectre”, 2015, reż. Sam Mendes
Blofeld znalazł się w tym zestawieniu ze względy na jego pomysły pokonania Bonda i zawojowania świata, które są często bardzo fantastyczne. Problem w tym, że Blofeld jest tylko kompletnym świrem, a nie żadnym poważnym antagonistą. Motywacją całego jego wielkiego planu była tylko dziecięca zazdrość. Nastoletni Oberhauser nie mógł przeżyć tego, że osieroconemu Bondowi przybrany ojciec poświęcił aż tyle uwagi. Co więc zrobił? Zamordował ojca, sfingował swoją śmierć i spędził lata na tworzeniu przestępczego imperium, by rozliczyć się kiedyś z Bondem. Nie mógł jednak wiedzieć, że Bond stanie się superagentem brytyjskiego wywiadu. Mógł przecież zostać właścicielem kwiaciarni. Co wtedy? Cała wielka organizacja Blofelda walczyłaby z kwiaciarnią Bonda? Plan tak wewnętrznie sprzeczny i dziurawy, jak tylko to możliwe.
Gustav Graves planuje podbić Koreę Południową, „Śmierć nadejdzie jutro”, 2002, reż. Lee Tamahori
Kolejny po Blofeldzie skrzywdzony chłopiec, który swoimi działaniami zechciał stać się bohaterem akcyjniaków SF. Jak w większości przypadków wielkich planów podboju Graves nie przemyślał sposobu jego realizacji i konsekwencji. Planował zjednoczyć Koreę Północną z Południową, co ciekawe, poprzez podbój, a właściwie zniszczenie tej drugiej skupioną wiązką promieniowania słonecznego. Wziął więc gigantyczną lupę i zaczął nią podpalać jak dziecko papier. Graves pomylił jednak zjednoczenie z niszczeniem. Nie pomyślał, że agresja na Koreę Południową spotka się z reakcją jej stronników, a użycie tak silnej broni będzie równoznaczne z globalnym konfliktem nuklearnym, nie mówiąc już o tym, co się stanie na Półwyspie Koreańskim i w jego okolicach.
Obcy to samobójcy, „Znaki”, 2002, reż. M. Night Shyamalan
Mam nadzieję, że ktoś z was się już nad tym zastanowił, bo w sumie nie tak łatwo od razu wpada do głowy ta nieścisłość, a właściwie głupota obcych. Jedno jest pewne, w filmie przybyli na Ziemię po to, żeby potraktować ludzkość jak zboże do skoszenia, sprzedania i zjedzenia. Przybyli na naszą planetę, więc dysponują zaawansowaną technologią, ale Ziemia okazała się dla nich taką niespodzianką, że zwykłe drzwi ich pokonały. Koty i psy jakoś sobie z nimi radzą, ale nie ci kosmici. Najbardziej idiotyczny jest jednak ich brak rekonesansu na Ziemi, a właściwie pomysł, że przybędą na planetę, której większość powierzchni stanowi woda, żeby ją podbić. Zapomnieli jednak, że woda jest ich śmiertelnym wrogiem.
Domorosły genetyk – Hugo Drax, „Moonraker”, 1979, reż. Lewis Gilbert
I znów Bond, którego odcinek Moonraker aż kipi tematyką science fiction. Hugo Drax to jeden z tych złoczyńców z wielką nazistowską wizją, przekraczającą granice naszej planety. Jego plan to zniszczyć całą ludzką populację Ziemi za pomocą śmiercionośnej trucizny, aby następnie ponownie zaludnić ją rasą panów. Sześć wahadłowców, wcześniej przez Draxa skradzionych, ma powrócić na powierzchnię planety, gdy trucizna już przestanie działać, i stworzyć nowe społeczeństwo. Problem w tym, że po pierwsze, grupa jest za mała i w ciągu kilku pokoleń genom tej nowej populacji wcale nie będzie lepszy, a nawet może być słabszy i mutować, a po drugie, zgładzenie całego ludzkiego gatunku prawdopodobnie doprowadziłoby do rewolucji ekosystemowej i dodatkowych globalnych skażeń ziemi, przez co wcale nie byłoby nowym łatwiej dokonać repopulacji. Plan Draxa jest zbyt ideowy, nieprzemyślany i paranaukowy.
InGen contra raptory, „Jurassic World”, 2015, reż. Colin Trevorrow
Przykład głupoty korporacyjnej, która rozlała się na współpracujących z InGen genetyków. Trzeba być bardzo niemądrze zadufanym w sobie, żeby na tym poziomie zaufać dzikim zwierzętom, zwłaszcza pochodzącym z innego ekosystemu niż nasz. Generalnie, decyzje antagonistów podejmowane w tym filmie są już jednymi z najgłupszych, jakie można sobie wyobrazić, to wręcz karykatura głupoty. InGen wyobraża sobie, że jest możliwy trening raptorów jako maszyn bojowych. Test tej teorii się jednak nie udaje, bo raptory szybko zmieniają stronę konfliktu, gdy tylko zaznają wolności, co jest oczywiste. Oczekiwanie, że inteligentny drapieżnik nagle będzie współpracował z własnej woli, poza swoim instynktem, ze swoim oprawą jest czystą naiwnością. I nic tu nie pomoże mieszanie w genach. W Jurassic Park antagonista jest bardziej zbiorowy niż jednoosobowy. To firma zrzeszająca ludzi nastawionych na zysk tak bardzo, że nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakim są dinozaury.
Thanos i problem wszechświata, „Avengers: Wojna bez granic”, 2018, reż. Anthony i Joe Russo
Zdaję sobie sprawę, że to efektowny pomysł, a Thanos jest efektownym złoczyńcą, w oczach wielu widzów dokonującym koniecznej zagłady, a więc w sumie złoczyńcą nie jest. Spójrzmy jednak na logikę jego pomysłu, a raczej jej brak. Daleki byłbym od nazwania Thanosa głupkiem, lecz wyraźnie czegoś nie przemyślał. Thanos widział, jak skonstruowane są galaktyczne cywilizacje, rozumiał brak miejsca, przeludnienie i kurczące się zasoby. Podbój i zaprowadzanie nowych porządków za pomocą siły nie było rozwiązaniem sensownym. Trzeba było działać radykalniej, ale czy losowo? I to jest problem. Nagłe wyeliminowanie połowy istot żywych, owszem, uwolniło część bieżących zasobów, ale jednocześnie wyeliminowało wiele osób, które mogły zajmować ważne stanowiska, sensownie zarządzać pozostałą resztą. Załóżmy jednak, że Thanos o tym wszystkim pomyślał i upewnił się, że pstryknięcie nie miało wpływu na innych ludzi np. prowadzących samochód lub latających samolotem, aby świat nie popadł w chaos poprzez losowe zniknięcia np. pracowników zarządzających pracą elektrowni atomowych czy poziomem wody w zbiornikach retencyjnych. Główne problemy jednak wciąż pozostały aktualne, ponieważ problemy z zasobami mają w rzeczywistości związek z infrastrukturą, relacjami gospodarczymi, wydajnością itp., a nawet gdyby tak nie było, masowe zabijanie połowy istot żyjących nie odbierze im zdolności mnożenia się, więc Thanos niczego nie rozwiązał. Co najwyżej przesunął tylko w czasie. Mało tego Thanos zniszczył kamienie, aby nikt nie mógł cofnąć tego, co zrobił, ale to oznaczało, że gdy populacje znów urosną, nie można będzie zrobić czystki ponownie. Sytuacja więc wróci do znienawidzonej normy, więc jaki jest sens mordować pół wszechświata? Thanos najwidoczniej chciał się tylko popisać.
Imperium zafiksowane na Gwiazdach Śmierci, saga „Gwiezdne wojny”
Idiotyzm tego planu podboju wszechświata zasadza się nie na idei budowy samej Gwiazdy Śmierci jako broni, lecz powtarzaniu wciąż tego samego schematu z Gwiazdą Śmierci. Pierwsza Gwiazda Śmierci, druga Gwiazda Śmierci, Gwiazda Śmierci w postaci planety, Gwiazda Śmierci w posadzi lądowego działa, Gwiazda Śmierci w postaci działa, którym dysponuje gwiezdny niszczyciel. Nie dziwię się, że Imperium przegrało, skoro wyeksploatowało motyw Gwiazdy Śmierci jak żaden inny. Stało się przez to bardzo przewidywalnym przeciwnikiem. Na pytanie, co tym razem Imperium kombinuje, odpowiedź stała się prosta – na pewno budują jakąś Gwiazdę Śmierci.
Maszyny wcale nie są mądre, „Matrix”, 1999, reż. siostry Wachowskie
Matrix wydaje się mądrym i wręcz odkrywczym filmem, jednak o ile sama koncepcja epistemologiczna nierealnej rzeczywistości wkładanej do umysłów ludzi ma sens, to już jej treść nie za bardzo, samo działanie maszyn w prawdziwym świecie również. Po co w ogóle ludzie śnią o rzeczywistości, w której są komputery, telefony, globalna komunikacja, czyli wszystkie te elementy, które są potencjalnym zagrożeniem dla maszyn? Czemu ludzie nie mogą śnić o epoce, w której nie ma elektryczności? Czyżby tak zaawansowane technicznie maszyny nie przemyślały tak prostej kwestii? Idiotycznym pomysłem wydaje się również pomysł na hodowanie ludzi jako baterii. Wyobraźnie sobie, na jaką skalę to musiałby być proces. Nie lepiej było korzystać z energii uzyskiwanej poprzez rozszczepianie jąder atomów, nie wspominając o chociażby geotermii? Coś tu mocno nie gra, drogie siostry Wachowskie.