MOONRAKER. Bond z wątkiem rodem z kina science fiction
Gdzie ten facet już nie był! Nie licząc takich dziur jak Polska, James Bond ścigał, strzelał, szpiegował, kochał i zabijał w niemal każdym malowniczym miejscu świata. Pod koniec lat 70. wyszło na to, że Bonda nie było tylko w kosmosie. Triumf Gwiezdnych wojen skierował uwagę producenta Alberta Broccoli na powieść “Moonraker”, wydaną w 1955 roku trzecią książkę Iana Fleminga o Bondzie, ratującym Londyn przez zakusami obłąkanego milionera Hugo Draxa, dysponującego systemem rakiet obronnych Moonraker. Scenarzysta Christopher Wood wziął z oryginału tytuł i dwie postaci, rakiety zamienił na promy kosmiczne (wówczas jeszcze w fazie przygotowawczej do pierwszych lotów) i napisał jedenastego i zarazem jedynego, jak dotychczas, Bonda z kluczową akcją w kosmosie.
Amerykański prom kosmiczny Moonraker zostaje uprowadzony podczas transportu na kadłubie Boeinga. James Bond zostaje wysłany przez M do wyjaśnienia porwania. Na pierwszy ogień idzie miliarder Hugo Drax, właściciel firmy produkującej wahadłowce. W siedzibie Drax Industries ma miejsce pierwsza próba zabicia agenta MI6. Bond poznaje tu również efektowną panią doktor Holly Goodhead, w rzeczywistości agentkę CIA, także tropiącą Draxa. Bond przechwytuje tajne dane i leci do Wenecji, gdzie znajduje tajne laboratorium Draxa produkujące bardzo silny gaz, zdolny zabić miliony ludzi. Będąc na tropie ładunków wypływających z Wenecji, Bond i Holly spotykają się w Rio de Janeiro, gdzie próbuje ich zabić olbrzymi drab o pseudonimie Szczęki (to z powodu stalowego uzębienia). Następnie Bond zostaje wysłany do puszczy amazońskiej, skąd Drax czerpie roślinne źródło do produkcji swego śmiercionośnego gazu. Nasz agent odnajduje tam olbrzymi kosmodrom. Rozpoczyna się misja Moonraker, mająca na celu zniszczenie całego życia na Ziemi i ponowne jej zaludnienie wyselekcjonowaną grupą superludzi Draxa. Uniknąwszy śmierci w wyrzutni, Bond i Holly lecą na tajną stację orbitalną Draxa…
Fani Bonda od zawsze dzielili się na kilka frakcji tematycznych. W jednej odbywały się dyskusje i kłótnie, który odtwórca roli ich ulubieńca był tym naj naj naj. W drugiej ścierały się opinie o słuszności zmian wizerunku poszczególnych filmów. Jedni lubią nieco bardziej na serio szpiegowską klasykę bez epatowania gadżetami, efektami i zbytnimi przegięciami logicznymi. Inni zachwycają się czymś dokładnie przeciwnym, czyli im więcej pierdół, zabawy, ironii, świecidełek, wynalazków i nieprawdopodobieństw, tym lepiej. Jedynie uroda dziewczyn Bonda pozostawała w miarę poza kwestiami spornymi. Dla kogo zatem jest przeznaczony Moonraker? Zdecydowanie dla tej drugiej kategorii widzów, bowiem w filmie Lewisa Gilberta nic nie jest na serio.