NAJCIEKAWSZE TEEN MOVIES. Młodzi, piękni, szaleni
Spring Breakers
Być może to najbardziej kontrowersyjny film w zestawieniu, ponieważ otacza go dziwny nimb wyuzdania, rozpasania i wizualnego skandalu. Główne bohaterki nie mają oporów przed sposobami zdobycia pieniędzy na tytułowy wyjazd (wiosenne ferie studentów) na Florydę, gdzie będzie odbywać się nieustanna orgia nagich ciał, narkotyków, koncertów, alkoholi, seksu. Jednak Harmony Korine porusza się raczej po ekstremach, miksując ze sobą wszelkiego typu popkulturowe motywy charakterystyczne dla ustereotypizowanej kultury młodych – począwszy od niesamowitej ścieżki muzycznej, wykraczającej znacznie poza MTV, skończywszy na groteskowym Jamesie Franco, który wygląda jak przestylizowany gangster z teledysków (tylko że biały). Reżyser nie oszukuje, że w Spring Breakers chodzi o dobry smak, moralność i estetyczne gusta. Jego film to przesada w każdym kierunku, to krwawa wersja Aniołków Charliego i bezczelny romans ze złem.
Rushmore
Wes Anderson z charakterystycznym dla siebie wdziękiem tworzy karykaturalną wersję „szkoły dla dobrych uczniów”, wykorzystując do tego pełen zestaw ambicji oraz obsesji głównego bohatera, Maxa Fischera (obłędny i debiutujący Jason Schwartzman), a także bawiąc się w osobliwe love story. Z jednej strony rozchodzi się o miłość chłopaka do znienawidzonej placówki, gdzie czuje się lepszy i gorszy zarazem – nie ma przecież odpowiednio sytuowanych rodziców ani dokonań naukowych, jest jednak autorem sztuki teatralnej, która w jego mniemaniu gwarantuje mu wrażliwość noszoną niczym pancerz ochronny przed innymi. Z drugiej wszelkie romantyczne porywy Anderson traktuje niczym rewolwer do gry w rosyjską ruletkę, bowiem do pojedynku o względy nauczycielki Max staje naprzeciwko 50-letniego Hermana Blume’a (oczywiście Bill Murray), równie uroczego, co antypatycznego.
Charlie
Pomijając przedziwne tłumaczenie (oryg. The Perks of Being a Wallflower), film Stephena Chbosky’ego jest zaskakująco przyjemnym doświadczeniem. Być może to kwestia swobodnego, niewymuszonego humoru, a może bardziej chemii utrzymującej się między bohaterami, bo tak łatwo uwierzyć im, że lubią spędzać ze sobą czas. Osadzając swoje dzieło w ramach szkolnego koczowania byle do ostatniego dzwonka, reżyser odpowiada o drobnych dziwnościach i o tym, że czasem potencjalnie nieprzyjemna i opresyjna instytucja może być jedynym miejscem, by nawiązać bliższe relacje. Charlie to historia tytułowego bohatera, który po trudnych przeżyciach ubiegłego roku przypadkowo poznaje ludzi z najstarszej klasy, biorących go pod swoje skrzydła. I chociaż nic przesadnie widowiskowego się nie dzieje, to warto przed seansem wyjść poza schematy high-school-drama (chociażby dla musicalowej sceny z motywami z The Rocky Horror Picture Show).
Scott Pilgrim kontra świat
Scott Pilgrim prowadzi ustatkowane życie członka garażowego zespołu, kiedy spotyka tę jedyną, wyśnioną, w której zakochuje się od razu; i jeśli Tuwim pisał, że zakochać się od pierwszego wejrzenia to oszczędność czasu, nie mogłoby brzmieć to bardziej ironicznie w kontekście Ramony, do której serca prowadzi seria pojedynków. Bardzo dosłownie, gdyż Scott musi pokonać jej siedmiu byłych, by zaprosić dziewczynę na randkę. Scott Pilgrim… jest adaptacją komiksu i chyba jedynym dziełem, któremu udaje się przenieść „komiksowość” na tkankę filmu. Macie gwarancję, że będzie to bardzo intensywny seans. Edgar Wright, słynący ze swojego parodystycznego humoru, przesyca swój film wszystkim, co składa się na współczesną kulturę młodych: komiksowymi wstawkami ciętymi pod tempo akcji, muzyką rockową, odniesieniami do mangi czy świata gier. Jego film jest synestetycznym kolażem, w którym kolejne filmowe konwencje nie dotrzymują kroku dynamice opowieści.