Najbardziej ŻENUJĄCE teksty z POLSKICH FILMÓW
„Gucio to ci tam, hy hy, trochę bzyczy, jak ona wchodzi w tej swojej miniówie. Stary, widziałeś, jakie ona ma KOSMICZNE PODWOZIE?! Dobra, powiedz lepiej, próbowałeś już coś teges, szmeges, fą fą fą?” (Na układy nie ma rady)
I każda inna kwestia, jaką wypowiada w tym filmie Michał Milowicz. To już drugie pojawienie się aktora na tej liście, ale w końcu Michał Milowicz to persona, która jest swego rodzaju patronem żenujących filmowych występów. Tym, którzy chcieliby poznać w pigułce talent pana Michała, polecam właśnie film Na układy nie ma rady, w którym zademonstrował on pełnię swoich, hmmm, komediowych umiejętności. Mamy tutaj przekrój jego dziwnych grymasów, nadekspresji ruchowej i mimicznej, obleśnych tekstów i krindżowych powiedzonek. Samo powiedzonko „fą fą” pada w filmie kilka razy: najwyraźniej twórcy uznali, że to niesamowicie zabawny tekst i stąd kazali Milowiczowi go powtarzać. Ze wszystkich jego monologów największe ciarki wstydu wywołuje jednak ten powyższy – poprzedzony szeregiem min i pochrząkiwań godnych neandertalczyka, które mają zapewne obrazować, jak bardzo pociąga go wchodząca do pokoju, Bogu ducha winna niewiasta.
„No więc była tak impreza, gdzie były same kobitki, i padło na nią, i ona powiedziała wtedy, że jest lesbijką, no i poszło! Jak poszło, to wszystko: kije, patyki, wibratory, palcówki…” (Sala samobójców)
Przypomnę tylko, że kiedy Sala samobójców wchodziła do kin, to rzesza rodzimych krytyków piała z zachwytu nad tym, jaki to realistyczny i prawdziwy obraz polskiej młodzieży. A potem ja – biedna, niewinna gimnazjalistka – nie mogłam nawet wyjść do koleżanki, bo rodzice myśleli, że tego typu spotkania mają na celu wyłącznie wynajdywanie brudnych gałęzi z pobliskiego lasu i robienie z nimi… Stop. Nie wiem, jakiej pornografii naoglądali się scenarzyści, ale takie info dla wszystkich, którzy do dzisiaj żyją w błędnym przekonaniu zasianym przez debiut Komasy: kije i patyki to nie są przedmioty, po które sięgnie kobieta chcąca rozładować napięcie seksualne. Innym wiekopomnym momentem Sali samobójców – a ma ona takowych momentów wiele – jest Jakub Gierszał przez telefon drący mordę na swojego szofera i grożący mu, że dzisiaj wróci z judo nie z nim, ale AUTOBUSEM. Bo tak właśnie w pozafilmowej rzeczywistości wracają nastolatki z treningu. Z prywatnym szoferem. Wszystkie, bez wyjątku.
„A wie pan, gdzie znajduje się punkt G u kobiety?/ Wiem – na końcu słowa shopping!” (Kobiety bez wstydu)
Całe Kobiety bez wstydu to film, którego amatorski scenariusz nigdy nie powinien doczekać się realizacji. Kwadratowa, koślawa i karkołomna opowieść o pewnym facecie, który po weekendowym (!) kursie psychoanalizy poznaje wszystkie sekrety kobiet, a następnie leczy je przy użyciu seksu, to twór sprawiający wrażenie, jakby napisali go przybysze z kosmosu, wiedzę o ludziach czerpiący ze zdezaktualizowanych podręczników. To film równie seksistowski, co cytowany wyżej suchar. Kobiety bez wstydu wypełnione są takimi właśnie wujaszkowatymi dowcipasami, godnymi podpitego Janusza na weselu albo Kabaretowego Klubu Dwójki. Wszystkie kwestie brzmią tutaj nienaturalnie, a żarty pobudzają twarz nie do uśmiechu, a do grymasu totalnego, bolesnego wręcz zażenowania.
„Jeżeli masz ochotę… bo ja na przykład mam… wiesz, chodzi o fajną zabawę, żeby było fajnie. Można sobie dużo fajnych rzeczy zrobić, wiesz?” (Jak to się robi z dziewczynami)
Czyli uwodzenie w wykonaniu Małgorzaty Foremniak, którą wziął w obroty samozwańczy scenarzysta – który oprócz jej bohaterki forsę wziął, a potem zaczął pić. No i z dialogów wyszło dno, zero – czyli ulubiona cyfra polskich komedii romantycznych. Powyższy cytat jest, no cóż, nie wiem, jak to wyrazić: niefajny. Polskie dialogi filmowe mówiące o seksie cierpią na mocną dwubiegunówkę. Albo są skrajnie wulgarne, obleśne, najeżone kutasami i podziurawione cipami (casus Kac Wawy), że aż się człowiekowi zbiera na wymioty od samego ich słuchania – albo brzmią tak nieporadnie i infantylnie, jakby pisano je dla przedszkoli: jak w przypadku cytatu z bohaterki Foremniak, rzekomo wyzwolonej femme fatale. A wizerunek kobiety w polskich komediach romantycznych to tak swoją drogą smutno-śmieszny materiał na rozprawę doktorską.
„Synuś… Matka, kurwa, nam jebnęła./ Tatuś, kurwa, nie pijemy dzisiaj.” (Botoks)
Zaczęłam od Vegi, to i Vegą skończę – trudno przecież o przykład większej żenady w polskiej kinematografii niż twórczość tego właśnie reżysera. A spośród jego bełkotliwych, skrajnie prymitywnych filmów najbardziej żałosny jest chyba właśnie Botoks. A spośród kwadratowych, skrajnie wulgarnych cytatów z Botoksu najbardziej żałosny jest chyba właśnie wspomniany w nagłówku dialog między Tomaszem Oświecińskim i jego ojcem, którzy w taki oto sposób komentują śmierć matki. Nie chodzi już nawet o brak wiarygodności i przerysowanie scenariusza, który osobom związanym z branżą medyczną i farmakologiczną każe prezentować mentalność najgorszej, wielopokoleniowej patologii i komunikować się na poziomie troglodytów. Prawdziwym dramatem jest już sam fakt, że Vega uznał takie przedstawienie śmierci rodzicielki za doskonały materiał na żart. To nie jest czarny humor, Patryku. To jest głupi, odhumanizowany i skrajnie nieśmieszny rzyg.
Serialowy bonus:
„Skąd macie taką furę?/ Jesteśmy studentami Uniwersytetu Warszawskiego.” (1983)
Kurczę, trzeba było studiować w tej Warszawie.
Kończę już, bo zaraz się normalnie spalę z tego zażenowania. A Wy? Jakie teksty z polskich filmów to dla Was najgorszy cringe?