search
REKLAMA
Zestawienie

Najbardziej IRYTUJĄCE ZAKOŃCZENIA. Czy dobro zawsze musi zwyciężać?

Odys Korczyński

23 lutego 2021

REKLAMA

Gra (1997), reż. David Fincher

Ilekroć przypominam sobie ten film, nie mogę uwierzyć, że David Fincher mógł stworzyć tak miałkie zakończenie, chociaż po obejrzeniu jego najnowszej produkcji – Manka – dociera do mnie z wolna, że reżyser ten nie jest jednak nieomylny w swoich artystycznych wyborach ani tak niezależny od producenckich wizji, jak mi się niegdyś wydawało. Do Gry właściwie nie mam zarzutów, prócz kształtu zakończenia. Fabuła filmu winduje nasze oczekiwania bardzo wysoko. Oczekujemy nie mniej skomplikowanego rozwiązania intrygi niż relacje elementów na nią się składających. A tu nagle okazuje się, że nie ma żadnej intrygi. Ten upadek ze zbudowanej w wyobraźni abstrakcyjnej wysokości, notabene komplementarny z upadkiem głównego bohatera z dachu wieżowca, psuje wrażenie odbioru całości. Gdyby twórcy zdecydowali się chociaż zasiać nieco wątpliwości w tym happy endzie. A tu nie. Bohater po prostu chce umówić się na randkę z moderatorką gry.

Valhalla (2019), reż. Fenar Ahmad

Z niemałym zainteresowaniem zasiadłem do seansu Valhalli, zrealizowanej przy współpracy wielu krajów skandynawskich opowieści, która powinna być skarbem narodowym narodów zamieszkujących północ Europy. Coś jednak nie wyszło, zarówno w warstwie technicznej, jak i scenariuszowej. Nie będę opisywał problemów Valhalli ze szczegółami, gdyż mam się zająć w tym zestawieniu tylko zakończeniami. Pod tym względem produkcja Fenara Ahmada prezentuje podobny poziom co reszta filmu. Starcie podstarzałych i zmęczonych nordyckich bogów z olbrzymami, które zadziwiająco szybko zdołały pokonać Thora, wygląda jak najazd wycieczki niemieckich emerytów na osadę trędowatych. Sam zaś koniec filmu wydaje się jeszcze gorszym kiczem niż kręcone masowo baśnie zza Odry puszczane u nas w weekendy, gdzie po serii przygód zaginione dzieci radośnie wracają do domu stęsknionych rodziców. Cała Valhalla irytuje, lecz jej finał szczególnie, ponieważ aspiracje twórców były o wiele wyższe, a skończyły się na niedorobionym kinie familijnym. Zawód jest tym większy, że znamy ciekawe jakościowo i niesamowicie wciągające fabularnie interpretacje mitologii nordyckiej, niefirmowane przez Skandynawów – np. seria filmów Marvela o Thorze czy gra Assassin’s Creed Valhalla studia Ubisoft.

Szadź (2020), reż. Sławomir Fabicki

Maciej Stuhr zapewne musiał przekonywać swoich fanów co najmniej przez kilka odcinków, żeby zaakceptowali jego psychopatyczne wcielenie. Udało mu się, chociaż do końca sam w to nie wierzyłem. Mało tego, sprawił, że skupiliśmy uwagę na nim jako złym bohaterze, i to czasem nawet tą pozytywną. Może nie mam na myśli, że kibicowało się mu w tym sensie, żeby go nikt nigdy nie złapał, ale czuło się nadzieję, że Piotr Wolnicki skrywa jakąś tajemnicę, która chociaż w niewielkim promilu usprawiedliwiłaby jego poczynania. Im jednak bardziej rozwijała się przed nami fabuła, tym bardziej Wolnicki stawał się zwykłym, szablonowym do bólu świrem, a nie postacią, wokół której można stworzyć jakąś głębszą mitologię. Jakie więc rozwiązanie zastosowali twórcy? Najbardziej wyświechtane, jakie tylko mogli. Wolnicki to niedojrzałe moralnie dziecko, które mści się za cierpienie doznane w dzieciństwie. Koniec serialu irytuje sposobem potraktowania inteligencji widza przez scenarzystów. A przy tym te sztampowe ekspozycje postaci…

Avengers: Koniec gry (2019), reż. Joe Russo, Anthony Russo

Tym razem nie mam zamiaru utyskiwać nad wskrzeszeniem Spider-Mana. Odpowiednią ilość łez już wypłakałem. Nie będę również narzekał na kolejną wielką bitwę, a skrycie sądziłem, że przynajmniej w ostatniej części serii twórcy nie będą nadmiernie już eksploatowali sekwencji wielkich międzyrasowych starć. Skupię się więc na samym końcu, czyli momencie już po pogrzebie Iron Mana, kiedy to Kapitan Ameryka decyduje się na podróż w czasie, żeby umieścić kamienie nieskończoności w odpowiednich dla nich miejscach. Wraca po kilkudziesięciu latach, jednak dla całego świata przedstawionego w głównej linii fabularnej minęło zaledwie kilka sekund. Kapitan Ameryka pojawia się ponownie na ławce, już stary, zmęczony, bliski śmierci, ale i szczęśliwy. Przeżył życie z Peggy, swoją niegdyś straconą miłością. Mało tego, nie naruszył swoim działaniem żadnej nitki czasu, a przecież wyraźnie w tym samym filmie Bruce Banner tłumaczył Ant-Manowi, że nie da się tak po prostu wrócić do przeszłości i zlikwidować Thanosa, nim ten w ogóle osiągnie dojrzałość. Sytuacja z Kapitanem Ameryką irytuje więc niekonsekwencją, gdyż w imię szczęśliwego zakończenia nagina się nawet wewnętrznie wprowadzone w fabule zasady.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA