Najbardziej IRYTUJĄCE ZAKOŃCZENIA. Czy dobro zawsze musi zwyciężać?
Zdarza się czasem tak, że bardzo utożsamimy się z jakąś historią filmową, będziemy ją przeżywać osobiście, wyobrażać sobie, co się stanie na końcu, oczywiście w tym najbardziej podobającym się nam sensie, itp. A tu twórcy naszych ukochanych filmów nie wyjdą nam naprzeciw, tylko zrobią po swojemu, niezgodnie z naszymi emocjami. czasem specjalnie, a czasem po prostu inaczej rozumiejąc tworzoną przez siebie historię. Spotkanie się z zakończeniem ukochanej opowieści niezgodnym z oczekiwaniami może nieraz zaważyć na odbiorze całego filmu. Czujemy wtedy irytację, pewien rodzaj niespełnienia, oszukania, gdyż zanadto osobiście potraktowaliśmy kinową fikcję. Niekiedy jest również tak, że sposoby kończenia filmowych historii są takie, a nie inne, gdyż ci, którzy dali na nie pieniądze, wymagają takiego, a nie innego podejścia do grupy docelowej widzów. Wtedy również czujemy irytację, zdając sobie sprawę ze zmarnowanego potencjału, a dzieła filmowe stają się maszynkami do zarabiania. Poniżej moje top 10 osobistych zawodów.
O wszystko zadbam (2020), reż. J Blakeson
Zawód i narastająca irytacja zaczynają się mniej więcej w momencie, gdy Marla Grayson (Rosamund Pike) rozmawia w szpitalu z niedawno obudzonym Romanem Lunyovem (Peter Dinklage). Nieoczekiwanie proponuje jej on układ. Zamiast ze sobą wojować, powinni współpracować. Od tego momentu fabuła zaczyna biec do przodu z szybkością rakiety. Twórcy chcą opowiedzieć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Aż dochodzą do kulminacji w postaci nagłego, tragicznego zgonu głównej bohaterki, spowodowanego przez czynnik zupełnie nieoczekiwany i mało interesujący. Intryga całej historii załamuje się i zaprzecza sama sobie w ostatnich dziesięciu minutach filmu. Sprawia, że filmowi spokojnie można zabrać dwie gwiazdki.
Łowca androidów (1982), reż. Ridley Scott
Trzeba było pokazać to Amerykanom, bo zagubiliby się w zawiłościach fabularnych produkcji, a zwłaszcza w nadaniu odpowiedniego znaczenia zostawianym przez Gaffa figurkom czy też jego emblematycznym słowom już po śmierci Batty’ego. Deckard i Rachael musieli więc żyć długo i szczęśliwie, żeby happy end miał swoje pokrycie w dowodach, a nie domysłach. Dobrze, że po latach powstała wersja reżyserska Łowcy androidów, która pozostawia widza z szeregiem jątrzących pytań: czy Rachael również będzie żyła cztery lata, kim jest w rzeczywistości Deckard itp. Wszyscy miłośnicy filmu doskonale zapamiętali charakterystyczny, duszny, mroczny klimat świata przedstawionego. Nawet jeśli pominiemy treściową zawartość zakończenia, łamie ona pod względem stylistycznym surowo przestrzegany przez Ridleya Scotta formalizm estetyczny całej reszty. Już samo to może zirytować, ponieważ nie pasuje, tworzy dysonans graficzny z tak charakterystyczną wizją Los Angeles z roku 2019.
Interstellar (2014), reż. Christopher Nolan
W przypadku tej produkcji wcale nie odczuwam irytacji, ale może lekki zawód, że film nie zakończył się dosłownie kilka minut wcześniej. Naciągając trochę temat, korzystam więc z okazji, żeby podzielić się refleksją na temat usilnego dopowiadania historii przez filmowców. Nie ustrzegł się tego i Christopher Nolan. Interstellar powinien zakończyć się z chwilą spotkania Coopera (Matthew McConaughey) z jego umierającą już ze starości córką Murph. Jest nawet taki moment, który mógłby być ostatnim kadrem. Cooper wycofuje się z pokoju, w którym leży Murph, a jego miejsce zastępuje rodzina, której nigdy nie poznał, i jak sugeruje wizja Nolana, ona sama nie jest zbytnio zainteresowania poznaniem jego. Późniejsze dopowiedzenia można by w jakimś sensie pozostawić jako narrację, już bez obrazu, a nie ciągnąć wątek Coopera kradnącego statek kosmiczny i wyruszającego na spotkanie oczekującej go na innej planecie Brand (Anne Hathaway).
Władca Pierścieni: Powrót króla (2003), reż. Peter Jackson
Nawet w podstawowej wersji trzecia część Władcy Pierścieni dłuży się niemiłosiernie, podobnie zresztą jak Hobbit: Bitwa pięciu armii. Na dodatek po kulminacyjnym starciu z Sauronem twórcy zdecydowali się, że przedstawią widzowi niekończącą się i ckliwą do bólu sekwencję zakańczającą w myśl zasady, że długie podróże wymagają równie długich pożegnań. A więc Frodo żegna się, płacze, tęsknie spoziera na swoich przyjaciół, a widz przed ekranem przebiera nogami, kiedy ten melodramat nareszcie się skończy. W tle leci wzruszająca muzyka, przez co całość filmowego zakończenia Władcy pierścieni nabiera groteskowego kształtu. Na takie emocjonalne obrazy może sobie pozwolić słowo pisane. Kiedy prezentuje się je na ekranie, niebezpiecznie wkracza się w rejony zwykłego kiczu.