search
REKLAMA
Zestawienie

Najbardziej IRYTUJĄCE ZAKOŃCZENIA. Czy dobro zawsze musi zwyciężać?

Odys Korczyński

23 lutego 2021

REKLAMA

Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie (2019), reż. J.J. Abrams

Skywalker: Odrodzenie to taki fanart, kolaż maksymalnie odcinający kupony od pierwotnej sagi George’a Lucasa. Pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby te rozliczne nawiązania spajał jakiś nowatorski pomysł. Niestety sedno fabuły zasadza się na nieprzerwanym eksploatowaniu starych wątków – różne formy gwiazdy śmierci, Imperator wiecznie żywy jak Lenin, wzdychająca do enigmatycznej mocy Rey itp. Koniec więc nie mógłby być inny. Mimo wszystko miałem nadzieję, że scenarzyści chociaż tu postarają się o coś nowego. Niestety. Co ciekawe, końcową sekwencję dało się uratować. Przypomnijmy ją sobie. Rey ląduje na Tatooine tuż obok farmy, na której wychowywał się Luke. Nie wiedzieć czemu, chyba ze względów najbardziej irracjonalnie pojętego symbolizmu, decyduje się pochować w ziemi miecze świetlne Lei i Luke’a – co ciekawe, robi to za pomocą mocy – po czym udaje się w kierunku wschodzących dwóch słońc i napotyka starszą kobietę, która pyta ją, jak się nazywa. Rey wypowiada na początku jedynie swoje imię. Kobieta jednak nie ustępuje i chce poznać jej nazwisko. Wtedy Rey odwraca się w stronę rozświetlonego ciepłym światłem poranka horyzontu i widzi dwie duchowe postaci Lei i Luke’a. Pod ich wpływem odpowiada starszej kobiecie, że nazywa się Skywalker. Da się jeszcze przeżyć koncepcję chowania w ziemi mieczy świetlnych, skoro nie ma żadnych fizycznych szczątków właścicieli, ale czy naprawdę ponad czterdziestoletnia filmowa saga musiała zakończyć się kiczowatym obrazkiem lewitujących duchów na tle wchodzących słońc? Żeby chociaż Rey wprowadziła do zakończenia jakiś dwuznaczny element. Powiedzmy, że odpowiedziałaby starszej kobiecie, że nazywa się Palpatine? A tu nie. Wszystko musiało być maksymalnie rozmamłane, pretensjonalne i hollywoodzko szczęśliwe.

Nie otwieraj oczu (2018), reż. Susanne Bier

Są dwa takie filmy, które z jednej strony przez ponad 90 procent czasu trzymały mnie w maksymalnym napięciu i sprawiły, że czułem się nimi zachwycony, a z drugiej ich zakończenia okazały się kompletnymi niewypałami pod względem kreatywności. Nie otwieraj oczu i Ciche miejsce. Scenarzystom po prostu starczyło pomysłów na rozwinięcie fabuł, ale już nie na ich kulminację. Takie sytuacje nader często dotyczą produkcji opartych na scenariuszach oryginalnych, a nie np. powieściach lub opowiadaniach. W przypadku Nie otwieraj oczu przez cały czas trwania filmu czeka się z niecierpliwością na rozwiązanie zagadki. Okazuje się jednak, że jest nią wejście do znajdującego się w lesie ośrodka dla niewidomych. Ale przecież żyją tam również widzący. O co więc chodzi? Nie jest to rozwiązanie, które chociażby trochę objaśniało sens poprzednich wydarzeń. Budynki nikogo nie chroniły przed „zarazą”. Rozumiem ideę zakończenia otwartego, ale nie po tak sugestywnym narażaniu widza na mnóstwo domysłów.

Bonus:
2001: Odyseja kosmiczna (1968), reż. Stanley Kubrick

Irytująca jest tu formalna enigmatyczność, gdy po części w miarę jasno prowadzącej widza przez meandry buntującego się umysłu sztucznej inteligencji zostajemy wrzuceni w filozoficzną narrację typu egzystencjalnego, czyli jedną z najbardziej płynnych, niekonkretnych i pełnych bajkopisarstwa części filozofii w ogóle. Najprościej wytłumaczyć zakończenie Odysei kosmicznej starą koncepcją „koła wiecznych powrotów”, opisaną w sposób najbardziej obrazowy, jak tylko się da – po okresie pierwotnym, a następnie cywilizacyjnym szczycie prowadzącym do autodestrukcji następuje starość, a potem śmierć. W ujęciu holistycznym więc na Ziemię przybywa płód symbolizujący początek nowego gatunku, cyklicznie, ponad wszelką etyką, niosąc nową nadzieję innego rozegrania historii, żeby ta nie prowadziła w kierunku nicości. Całkiem to mądre, zwłaszcza gdy weźmiemy na analityczny warsztat cały gatunek filmowej fantastyki naukowej. Niemniej wykorzystane symbole już dzisiaj są irytująco naiwne. Chciałoby się inaczej rozegrać Odyseję, żeby nadać jej bardziej konkretny, energiczny wyraz. Nuda czasem denerwuje.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA