MROCZNE i przygnębiające zakończenia filmów SCIENCE FICTION
Mówi się, że prawdziwego mężczyznę można poznać nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy. A jak jest z filmami science fiction? Lubimy, gdy kończą się w sposób dosadny i mroczny czy raczej wolimy w nich szczęśliwe zakończenia? Ostatnio Nie patrz w górę przypomniało nam, w jaki sposób można tworzyć nieprzyjemne przesłania w filmie. Oto kilka innych zakończeń w niemniej słynnych filmach SF, które pozostawiają nas z uczuciem przygnębienia.
Uwaga, tekst z oczywistych względów zdradza kluczowe elementy fabuł.
Planeta Małp
Jeśli miałbym wskazać jedno zakończenie wśród filmów science fiction, które zrobiło – i robi po dziś dzień – na mnie największe wrażenie, z miejsca wybrałbym właśnie Planetę Małp. To przykład, bez którego ta lista byłaby niepełna. Słynne, niezwykle posępne i – co należy podkreślić – zaskakujące zakończenie filmu z 1968 roku to wzorcowy przykład finału, który nadaje całemu filmowi zupełnie nowego znaczenia. To jednocześnie jeden z pierwszych tak głośnych filmowych twistów w kinie SF. Przypomnijmy, że główny bohater o twarzy Charltona Hestona przez cały czas myśli, że dotarł na planetę zamieszkałą przez humanoidalne małpy. Choć jest przestrzegany przed bolesną prawdą, mimo wszystko ucieka i podczas wędrówki wzdłuż plaży oświeca go, że tak naprawdę przeniósł się do ziemskiej przyszłości. Rozpoznaje to po ruinach statuy wolności, która symbolizuje tu upadek ludzkiej cywilizacji. Klasyka.
Mgła
To zakończenie wywołało swego czasu sporo kontrowersji. Pamiętam, jak lata temu zorganizowaliśmy redakcyjny zjazd i osoby biorące w nim udział dzieliły się na te, które zrozumiały idee przyświecającą zakończeniu filmu Franka Darabonta, oraz na te, które kompletnie tego zakończenia nie kupiły. Dyskusja była żywa. W czym rzecz? Jak się domyślacie, w tej filmowej adaptacji prozy Kinga wiele zła wyłania się z tytułowej mgły. Nie wdawajmy się jednak w szczegóły. Grupka ocalałych najpierw chowa się i walczy o przetrwanie w supermarkecie, na samym końcu jednak główny bohater oddziela się od stada, by zacząć działać na własną rękę. Podczas ucieczki samochód staje gdzieś na drodze, mgła się zbliża, a wraz z nią kryjące się w niej potwory. Bohater postanawia zabić swoje dziecko, by skrócić jego cierpienia, i to samo planuje uczynić ze sobą. Szkopuł w tym, że tuż po tym, gdy to robi, do jego samochodu dociera grupa ratunkowa. Wychodzi więc na to, że bohater trochę pospieszył się z tą kulką w łeb. Bez względu jednak na to, czy będziemy krytykować to zakończenie za małą wiarygodność, czy też będziemy chwalić je za wyjątkowy tragizm, przyznać należy, że to wybitnie mroczne i mocne zakończenie filmu SF.
Zielona pożywka
To jedno z tych zakończeń, które jest lepiej pamiętane niż sam film. Jednocześnie – jeden z najsłynniejszych twistów w historii gatunku. Charton Heston po raz kolejny poczuł się jak ryba w wodzie, grając w fantastycznym projekcie – a podkreślić należy, że aktor miał tych występów w SF kilka. Tym razem wciela się w detektywa przeludnionego miasta, badającego sprawę tytułowej zielonej pożywki, syntetycznego pokarmu dostarczanego ludności. Co się okazuje? Dobrze kombinujecie. Po żmudnym śledztwie bohater dochodzi do wniosku, że zielona pożywka robiona jest… z ludzi. A dokładniej z ciał tych, którzy odeszli. To się nazywa zabójczo skuteczny recykling, prawda? Protagonista jest w szoku, rozdziera szaty, wykrzywia usta i krzyczy wniebogłosy, że pożywka jest robiona z ludzi, a my, widzowie, nie możemy dojść do siebie jeszcze długo po zakończeniu seansu. Czy człowiek przyszłości będzie zakamuflowanym kanibalem?
Pandorum
To wyjątkowo mroczne science fiction kończy się również w wyjątkowo mroczny sposób. Cała akcja rozgrywa się na opuszczonym statku kosmicznym. Astronauci budzą się z hibernacji i szybko orientują się, że nie są sami. Po piętach depczą im humanoidalne potwory. Na samym końcu filmu dowiadujemy się jednak, że w żyłach potworów płynie ludzka krew. Finał Pandorum pod pewnym względem przypomina ten z Planety Małp, ponieważ ponownie bohaterowie zdają sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie podróżowali po przestrzeni kosmicznej, tylko cały czas przebywali na planecie podobnej do Ziemi. Napotkane istoty są po prostu ludźmi, którzy ulegli działaniu ewolucji. A nam z tego powodu aż się włos na głowie jeży.
Inwazja porywaczy ciał
Choć równie dobrze mógłbym użyć tu przykładu filmu z 1956 roku, to znacznie bardziej utkwiła mi w pamięci końcówka remake’u z 1978 roku. Jak wiemy, fabuła filmu kreśli niepokojącą sytuację, w której kosmici dokonują inwazji na Ziemię poprzez tworzenie podporządkowanych sobie kopii ludzi. Panuje zatem atmosfera paranoi, uniemożliwiającej odgadnięcie, kto stoi jeszcze po dobrej stronie barykady, a kto został już wchłonięty przez najeźdźców. Ostatnia scena filmu z 1978 jest właśnie wyrazem tej paranoi. Kobieca postać zbliża się do Donalda Sutherlanda w nadziei, że ten jeszcze jest sobą. W momencie jednak, gdy podnosi on dłoń, wskazując na nią palcem i wykrzywiając przy tym twarz niczym postać z obrazu Edwarda Muncha, wszystko staje się jasne. Nie można czuć się bezpiecznym, kosmici przejęli kontrolę.
Chłopiec i jego pies
Ten protoplasta Mad Maxa może pochwalić się niechlubnym osiągnięciem. Prawdopodobnie jest najbardziej szowinistycznym filmem science fiction w historii gatunku. Nie chodzi jedynie o to, że w tym upadłym świecie przyszłości gwałt jest na porządku dziennym. Bardziej wskazałbym tu na scenę kończącą film, wedle której główny bohater w obliczu głodu woli zabić i zjeść swą kobiecą towarzyszkę i nakarmić nią psa, niż zadziałać odwrotnie i zrobić to swemu pupilowi. Jedni zauważą w tym manifestację przyjaźni człowieka do zwierzęcia, drudzy jednak dostrzegą siarczysty policzek wymierzony kobiecej części widowni i uszczypliwy komentarz do postępującej feminizacji. Pamiętajmy jednak, że film działa według zasad świata przedstawionego, w tym wypadku całkowicie fantastycznego. Mamy tu do czynienia z przyszłością naznaczoną katastrofą i wyraźną dekadencją obyczajów. Trudno więc odbierać mroczną końcówkę Chłopca i jego psa dosłownie, choć z pewnością jest to zakończenie, które musi budzić kontrowersje.
Czerwona linia
Trudno Czerwoną linię określić mianem typowego science fiction. Jest to jednak jeden z tych filmów, który ma z tym gatunkiem wiele wspólnego. To raczej political fiction, gdyż bierze na warsztat hipotetyczną sytuację polityczną, choć nie bez związku z rzeczywistością, w jakiej żyliśmy. Obrót spraw ukazany w filmie realizuje z kolei najlepsze tradycje SF, gdyż o widmo wojny nuklearnej się tutaj rozchodzi. Amerykanie orientują się, że na Rosję lecą bombowce z bronią atomową, które sami, omyłkowo, wysłali. Nie wdając się w szczegóły, po czyjej stronie stoi wina, prezydent USA nie zwleka i uruchamia gorącą linię z premierem Rosji, by ugasić eskalację konfliktu. Jak się pewnie domyślacie, bombowców nie udaje się powstrzymać, bomby zostają zrzucone na stolicę Rosji. W zamian za to, by raz na zawsze przekonać Rosję do czystości swoich intencji, prezydent USA postanawia zrzucić bombę na Nowy Jork. Decyzja jest rzecz jasna tragiczna, giną przez nią miliony istnień, ale dzięki temu ugaszona zostaje możliwość wybuchu wojny.
Ostatni brzeg
Ava Gardner, Fred Astaire, Gregory Peck i Anthony Perkins mierzą się z perspektywą końca świata. Australia jest tutaj jedynym kontynentem, na którym jeszcze panuje życie. Choć jest to raczej agonia, ponieważ zniszczony wojną atomową świat chyli się powoli ku upadkowi. Ostatnia nadzieja leży w sygnale nadawanym z Kalifornii, który może sugerować, iż poza granicami kontynentu także tli się jeszcze życie. Gdy jednak bohaterowie dowiadują się, iż sygnał przesyłała jedynie poruszana wiatrem butelka, wszystko staje się jasne. Dla ludzkości nie ma już żadnej nadziei. Pozostaje jedynie wtulić się po raz ostatni w ramiona kochanka i oddać się objęciom wiecznego snu. Ostatni brzeg pod tym względem nie zawiera ani grama fałszu – nie lukruje na siłę rzeczywistości. Co ma upaść, w konsekwencji upada, dając nam do zrozumienia, że jeśli człowiek chce przetrwać, musi nauczyć się przewidywać rozwój wydarzeń.