MOC JEST W NICH SILNA. Postaci z GWIEZDNYCH WOJEN, które zasługują na swój film
W piątek na ekrany naszych kin zawita solowy (wink wink) film o najsłynniejszym przemytniku zarówno w naszej, jak i w odległej galaktyce. Przy okazji tego wydarzenia nasuwa się pytanie: jacy inni bohaterowie Gwiezdnych wojen mają potencjał, by udźwignąć ciężar własnej produkcji? Chciałbym jednak zaznaczyć, że mam nadzieję, iż włodarze Lucasfilm nie porzucą kreatywności i nie będą bazowali wyłącznie na dopisywaniu historii do znanych już postaci, a na każdego Hana Solo przypadnie przynajmniej jeden Łotr.
Uniwersum Gwiezdnych wojen oferuje nieograniczone możliwości, jeśli chodzi o tworzenie nowych historii. Epicka walka dobra ze złem, western, kino drogi, romans, heist movie, kino wojenne, a nawet horror – powyższa lista wcale nie wyczerpuje gatunkowych możliwości, które tworzy ta marka. Mnogość miejsc, postaci i wydarzeń tylko zwielokrotnia potencjalne pomysły i myślę, że nie ma co się obawiać o rychłe zmęczenie materiału. Do czasu przejęcia serii przez Disneya świetnym dowodem na to były przede wszystkim liczne książki i komiksy, które w interesujący sposób eksplorowały rozmaite aspekty ukochanej przez wielu galaktyki. Na podstawie znajomości tych źródeł i osobistych preferencji wybrałem postaci, które w moim odczuciu mogłyby być tematem świetnych gwiezdnowojennych filmów.
Chewbacca
Podobne wpisy
Chewbacca od zawsze cieszył się sympatią fanów. Lojalny i waleczny Wookie tworzył razem z Hanem Solo prawdziwie ikoniczny filmowy duet. Warto jednak pamiętać, że przed poznaniem cwanego przemytnika Chewbacca przeżył niemal 200 lat i był świadkiem między innymi narodzin Imperium. Jego młodość mogłaby wypaść bardzo interesująco na ekranie, jako że Wookie to dość specyficzna rasa łącząca zaawansowaną myśl technologiczną z raczej prymitywnymi tradycjami. Ogromny potencjał ma także rodzima planeta Chewiego, Kashyyyk. Jest to świat porośnięty niezwykle bujnymi lasami pełnymi najróżniejszych dziwacznych stworzeń. Kluczowe dla kultury i gospodarki Kashyyyk drzewa wroshyr potrafią osiągać kilometrowe wysokości i to w nie wbudowane są całe miasta zamieszkane przez Wookiech. Lasy w głębi lądu są tak gęste i wysokie, że na poziomie gruntu panują kompletne ciemności, w których na bezradne ofiary czają się nieopisane potworności. Okres młodości Chewbaki to także ostatni wiek świetności Zakonu Jedi, co pozwala na naturalne włączenie ich w tę historię (zwłaszcza, że i Wookie zostawali czasem rycerzami Zakonu). Kto wie, może ponownie zobaczylibyśmy Liama Neesona w roli Qui-Gon Jinna? Albo Yodę – wszak w jednym z filmów pochwalił nam się swoimi dobrymi relacjami z rasą Wookie. W dalszej kolejności warto przypomnieć, że Chewie uczestniczył w Wojnach Klonów (któż by nie chciał zobaczyć ich zrealizowanych dziś na wielkim ekranie?), a także walczył o życie pod imperialną okupacją. Im więcej o tym myślę, tym bardziej chcę tego filmu!
Mace Windu
Mace Windu był prawdziwie kapitalną postacią w książkach i komiksach, ale w samych filmach nie dano mu wiele do roboty. Jego potencjał nie został wykorzystany, podobnie jak w przypadku opisanego na następnej stronie Boby Fetta. Nie wszystko jest jednak stracone, a głębia, której zabrakło w dziełach Lucasa mogłaby zaistnieć właśnie tutaj. Windu to jeden z ciekawszych członków Zakonu Jedi, choć na pozór nie było tego widać. Nosił on w sobie mrok, z którym toczył walkę, a nawet przekuł go w swoją siłę, tworząc zupełnie nowy styl walki mieczem świetlnym. Mistrz Jedi pochodzi bowiem z mrocznego i targanego brutalnymi wojnami świata Haruun Kal (szczegóły na ten temat pochodzą ze starego kanonu). To pokryta gęstymi tropikalnymi lasami niegościnna planeta pełna niebezpieczeństw – od agresywnej fauny i flory po toksyczne wyziewy. Jej mieszkańcy dzielą się na dwie grupy – żyjących na Haruun Kal od tysiącleci nomadycznych Korunnai oraz Balawai, nastawionych na eksploatację planety osadników, którzy zdominowali struktury rządowe. Nikogo chyba nie zaskoczy fakt, że oba te ugrupowania prowadziły ze sobą wieloletnie krwawe wojny skutkujące coraz większymi podziałami. To świetne tło dla historii Mace’a Windu, który mógłby być rozdarty między obowiązkami dotyczącymi Zakonu Jedi, a powinnością wobec własnego ludu (Windu wywodzi się z Korunnai). Widoczna powyżej grafika pochodzi z okładki książki opisującej szczególnie mroczny epizod w historii Haruun Kal – historia ta miała miejsce podczas Wojen Klonów i czerpała garściami z Jądra ciemności i Czasu Apokalipsy. Byłaby to świetna inspiracja dla twórców, pytanie tylko czy Disney miałby odwagę zabrać się za taką tematykę?
Darth Bane
Tej postaci możecie nie znać. Przez długie lata istniała ona wyłącznie w książkach i komiksach. Jedynie w Mrocznym widmie Yoda wspomniał o Zasadzie Dwóch wprowadzonej przez Bane’a. Sith nie został jednak wymieniony z imienia i pojawił się dopiero w ostatnim sezonie animowanych Wojen Klonów jako zjawa. Czym wyróżnia się na tle innych żądnych władzy morderców z czerwonym mieczem świetlnym? Ano tym, że ocalił on Zakon Sithów przed zagładą poprzez… samodzielne doprowadzenie do tej zagłady. Jeszcze nieco ponad tysiąc lat przed wydarzeniami znanymi z dotychczasowych filmów Sithów były setki, a nawet tysiące. Prowadzili oni spektakularne wojny z Republiką i Zakonem Jedi, ale nigdy nie udawało im się odnieść ostatecznego zwycięstwa. Brakowało im jedności, która stanowiła o sile ich przeciwnika. Sithowie bowiem niczego nie pragną tak, jak władzy i walczą o nią także we własnym gronie. Na tym polega ich słabość i dopiero Darth Bane potrafił to zrozumieć. Jeśli potężny lord Sithów zostaje zabity w zdradzieckim ataku przez kilku słabych studentów, którzy następnie sami wyżynają się w walce o dominację, Zakon słabnie. Bane wiedział, że Sithowie nie mają szans na zwycięstwo w otwartej walce z Jedi i pomiędzy sobą, dlatego podczas kluczowej bitwy doprowadził do śmierci ich wszystkich. Następnie ustanowił wspomnianą Zasadę Dwóch, zgodnie z którą jednocześnie mógł żyć tylko mistrz i uczeń. Obaj mieli działać ostrożnie i z ukrycia, czekając, aż nadejdzie odpowiedni czas na ujawnienie się. Kiedy adept prześcignął swojego nauczyciela musiał go zabić i zająć jego miejsce, szkoląc kolejnego ucznia. Dzięki zakulisowemu kontrolowaniu galaktycznej polityki i ekonomii zniszczenie Republiki miało nastąpić od wewnątrz, co zresztą się stało.
I teraz powiedzcie mi, że Darth Bane nie zasługuje na przynajmniej jeden film.
Obi-Wan Kenobi
Ten film został już oficjalnie zapowiedziany, a jego reżyserem prawdopodobnie będzie niezwykle wyczulony na ludzkie emocje Stephen Daldry (Billy Elliot, Godziny). Napiszę więc, co chciałbym w tej produkcji zobaczyć. Po pierwsze – Ewan McGregor. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w roli Obi-Wana żyjącego między III a IV epizodem i jestem przekonany, że jakakolwiek inna decyzja castingowa skończy się protestami na ulicach miast. McGregor jest jednym z najjaśniejszych punktów trylogii prequeli, a także idealnie pasuje wiekiem – tu właściwie nie ma o czym dyskutować. O czym jednak miałby być ten film?
Chciałbym zobaczyć, w jaki sposób Obi-Wan żyje na Tatooine, jak komunikuje się ze swoim zmarłym mistrzem (ponowna szansa dla Neesona) i próbuje udźwignąć brzemię częściowej odpowiedzialności za upadek Anakina. To w końcu człowiek, który stracił wszystko, w co wierzył i na czym mu zależało. Jedynym jego celem jest doglądanie młodego chłopca, który kiedyś stanie na czele Rebelii. Jego melancholijną rutynę powinna przerwać udręka jakiejś osady nękanej przez bandytów albo Ludzi Pustyni. Obi-Wan nie jest postacią, która oglądałaby z boku cudze cierpienie – pomimo niechęci do stosowania przemocy postąpiłby on w duchu Clinta Eastwooda i innych legend westernu. Warto tu także wspomnieć o tym, że podobną historię opowiada jedna z niekanonicznych już książek i wypadło to świetnie.