KSIĘGA BOBY FETTA. Recenzja pierwszego odcinka nowego serialu świata STAR WARS
Kino to świat niczym z Matrixa. Dzielimy się w nim na widzów, których interesuje to, co znajduje się po drugiej stronie lustra, lub na tych, którzy wolą żyć w błogiej nieświadomości. Tę zasadę można z powodzeniem odnieść do obserwowanego od lat trendu w popkulturze, wedle którego twórcy rozwiewają tajemnice najbardziej tajemniczych postaci, ukazując ich prawdziwą twarz, zaglądając do ich przeszłości, ściągając ich maskę. Tak stało się m.in. z Normanem Batesem, Hannibalem Lecterem czy w końcu Darthem Vaderem. Świat Gwiezdnych wojen doczekał się właśnie kolejnej demaskacji.
Serial Księga Boby Fetta to kolejny po The Mandalorian aktorski serial Disneya osadzony w uniwersum stworzonym przez George’a Lucasa. Oba seriale są ze sobą bezpośrednio powiązane, ponieważ punkt wyjściowy fabuły tego pierwszego został zaprezentowany w drugim sezonie Mandaloriana. Na pewnym etapie podróży Din Djarin spotyka bowiem legendarnego Bobę Fetta, z którym na moment się sprzymierza. Potem jednak Fett decyduje się podążać własną drogą, obierając kurs na pustynny Tatooine. Co go tam niesie? Chce przejąć schedę po Jabbie i stać się nowym królem przestępczego świata.
Zanim podzielę się z wami moimi wrażeniami z pierwszego odcinka nowej serii Disneya, warto przypomnieć, od jak dawna pomysł na osobną historię Boby Fetta jest wdrażany w życie. Już na początku 2013 roku ogłoszono, że planowana jest seria spin-offów głównej serii Gwiezdnych wojen. Mowa tu rzecz jasna o projektach kinowych. W planach tych ujęty został solowy film o słynnym łowcy nagród. Na stanowiska reżysera powołano Josha Tranka, któremu notowania podskoczyły dzięki dobrze przyjętej Kronice. Nic z tego projektu jednak nie wyszło, ponieważ po drodze Trankowi zdarzyła się wtopa w postaci Fantastycznej czwórki. Spin-off Boby Fetta wylądował więc w szufladzie.
Sukces The Mandalorian zmienił całkowicie politykę Disneya, który od teraz, zamiast ładować ogromne pieniądze w niepewne widowiska kinowe, postanowił podbić obszar telewizji. Koncepty solowych produkcji przeniesiono zatem na podłoże serialowe, dlatego już wkrótce otrzymamy telewizyjną historię Obi-Wana, zapowiedziano także historię Ahsoki Tano. Jeśli w The Mandalorian umiejętnie powiedziano A, zdecydowano się, że wypada powiedzieć też B. Boba Fett pojawił się w serialu, co zelektryzowało fanów Gwiezdnych wojen na całym świecie. Disney nie zwlekał i zapowiedział, że słynny łowca nagród także dostanie swoją historię. I tym razem nic nie wskazywało, że coś zagrozi realizacji tych planów.
Wymierzono bowiem najsilniejsze działa. Do roli Boby Fetta zaangażowany został Temuera Morrison, aktor, który wcielił się w rolę ojca tej postaci, Jango Fetta, w trylogii prequeli George’a Lucasa. Z kolei showrunnerem produkcji został Jon Favreau, który odpowiada za sukces The Mandalorian. Pierwszy odcinek, który miał swoją premierę 29 grudnia, wyreżyserował z kolei nie kto inny, a sam Robert Rodriguez, który także współpracował przy wcześniejszym serialu Gwiezdnych wojen. Wydawać by się mogło, że wszystko jest na miejscu i po pierwszym odcinku trudno jest odnieść inne wrażenie. Serial będzie szedł po wytoczonych wcześniej ścieżkach stylistycznych. Historia, co dziwić raczej nie powinno, będzie ponownie cechować się raczej niskim stadium skomplikowania. Zapowiada się kolejny ciekawy projekt, będący czymś w rodzaju spaghetti westernu w kosmosie.
Jedyne, o co można mieć pretensje, to o to, że odcinek trwa za krótko, bo raptem trzydzieści siedem minut. Ale mam wrażenie, że jest to celowe wzbudzanie uczucia niedosytu. Nie wszystkie karty powinny zostać wyłożone na stół, ale zdaje się, że ta najważniejsza już dawno na nim leży. Oto bowiem pewna odwieczna tajemnica, magnetyzująca fanów Gwiezdnych wojen od dekad, została wyjawiona. Od teraz Boba Fett przestaje być tym enigmatycznym łowcą nagród na usługach Dartha Vadera. Pierwsza scena pierwszego odcinka nowego serialu Disneya daje nam do zrozumienia, że nastąpiło swego rodzaju odrodzenie tej postaci, nowy początek.
Mam wrażenie, że im szybciej pogodzimy się z faktem, że maska została zrzucona i Boba Fett stał się pełnoprawnym bohaterem sagi, tym szybciej będziemy czerpać radość z serialu o nim samym. Seans Powrotu Jedi, w którym mamy do czynienia z dość zaskakującym końcem tej postaci, już nigdy nie będzie taki sam. To, co wcześniej tłumaczyło tzw. Expanded Universe, w końcu stało się faktem i teraz od nas zależy, czy damy się temu porwać. Moja ciekawość została rozbudzona, mam nadzieję, że przygoda z Bobą Fettem będzie lekka, prosta i ekscytująca, dokładnie jak jej pierwsza odsłona.