M-MORDERCA. Zaskakująco aktualne arcydzieło Fritza Langa
Wciąż aktualna problematyka M
To właśnie pytanie o „zbrodnię i karę” wciąż krąży pomiędzy szarymi uliczkami bliżej nieokreślonego niemieckiego miasta. I co najważniejsze dla zrozumienia fenomenu M: pytanie rzucone przez Langa niemal osiemdziesiąt lat temu – w świecie, którego nie nawiedziły jeszcze demony I i II wojny światowej – w dobie pędzącej globalizacji i komercjalizacji nie traci nic ze swej aktualności. Na filmowej taśmie Lang zamknął subtelnie niemal wszystkie „za” i „przeciw”, wytaczane przeciw sobie przez współczesnych abolicjonistów i retencjonistów. W następujących akapitach nie będę rościł sobie prawa do jednoznacznej oceny opisywanych sytuacji. Zamiast jednoznacznego sądu postawię raczej na pytanie retoryczne.
Na początku poddajmy analizie postać seryjnego mordercy, prawdopodobnie również gwałciciela i pedofila (podanie tego wprost nie byłoby w stylu niemieckiego reżysera), bowiem ewentualna kara śmierci miałaby tyczyć się właśnie jego, tyczyć się Hansa Beckerta. Lang od początku kreuje go na spokojnego jegomościa, który z każdym dniem na nowo zadziwia się otaczającym go światem, za pomocą nierealnie wręcz wielkich i głębokich oczu. Problem zaczyna się, gdy z wąskiego otworu ułożonego z warg Hansa zaczyna wydobywać się charakterystyczny gwizd (imitujący dźwięki utworu „W grocie Króla Gór”, skomponowanego przez Edwarda Griega do dramatu Ibsena Peer Gynt). Melodia towarzysząca ibsenowskiemu bohaterowi w trakcie ucieczki przed nieprzyjaźnie nastawionymi górskimi stworzeniami zwiastuje w M to, co najgorsze – przebudzenie z letargu złej natury Hansa, natury mordercy czerpiącego przyjemność z mordowania niewinnych i naiwnych dzieci. W oczach oprawcy, jak na tacy widać bezradność i panikę. Najlepiej oddaje to scena, w której idąc ulicą zaczyna gwizdać wspomnianą melodię. Nagle przyśpiesza kroku i niczym szaleniec wpada do najbliższego baru/restauracji bez pomysłu na to, co mógłby w tym miejscu zamówić. W końcu, po serii nerwowych zmian zdania na temat tego, na co ma właśnie ochotę, prosi o kieliszek czegoś mocniejszego. Melodia staje się coraz szybsza – próbuje ją zagłuszyć, próbuje walczyć, ale jak wiemy: wszystko na nic (ten „drugi” jest silniejszy).
Hiperbolizacją tego i tak dość wymownego fragmentu są dwie sceny następujące chronologicznie po nim: scena obławy w opuszczonym budynku oraz scena sądu dokonywanego na Hansie przez miejscowych przestępców i rodziny ofiar. Pierwsza z nich doskonale obrazuje strach, jaki towarzyszy życiu mordercy, strach przed odkryciem jego drugiej natury, zupełnie niepasujący do policyjnych profili opisujących seryjnych morderców. Możemy uzmysłowić sobie, że ten człowiek nie jest kolejnym pozbawionym uczuć dewiantem, który nie zdaje sobie sprawy z powagi swych czynów. Kolejna scena mówi nam o nim jeszcze więcej. Mianowicie w trakcie popełniania przestępstwa wpada w amok, powodujący wymazanie go (przestępstwa) z pamięci. O makabrycznym wymiarze swych wypadów dowiaduje się zatem z nagłówków gazet i plakatów oferujących nagrodę za jego głowę. Jakby tego było mało, pada na kolana i szczerze (widać to na pierwszy rzut oka) wyrzuca z siebie całą wewnętrzną tragedię, polegającą na niemożności zatrzymania chorych popędów.
„Nie wiecie, jak to jest” – mówi i chyba ma rację, nie wiemy.
Podsumowując, Hans na co dzień jest normalnym człowiekiem, trzymającym się raczej z dala od wielkich salonów czy zapełnionych kawiarni. W żaden sposób nie wyróżnia się z tłumu, nie szuka tanich podniet, unika problemów. Wbrew jego woli budzi się w nim czasem (nazwijmy to używając nomenklatury religijnej) „demon”, nakazujący mu porywać i mordować dzieci. Dzieci, które najpierw raczy słodyczami, balonami i innymi zabawkami. Wykorzystując ich ufność i naiwność doprowadza do spełnienia swych dzikich żądz.
Podobne wpisy
W ostatnim zdaniu poprzedniego akapitu pada pytanie o niezwykłej, w sporze pomiędzy abolicjonistami a retencjonistami, wadze – „Czy mamy prawo do sądzenia?”. Film Langa zadaje je w sposób mistrzowski, żadne inne słowo nie będzie tu odpowiednie. W tej kwestii M to po prostu majstersztyk. Wystarczy ograniczyć się do sceny sądu społecznego, która odbyła się w jednej z ciemnych, brudnych i zapomnianych piwnic, jakich pełno w każdym większym mieście. Wspomnieliśmy już o „spowiedzi” Hansa, dokonanej właśnie w trakcie trwania tego fragmentu filmu Langa. Wspomnieć należy jednak o tym, że przed mordercą zasiadają ludzie, którzy niejednokrotnie sami zabili lub zgrzeszyli. Ludzie pozbawieni sądowych urzędów – bezapelacyjni przestępcy, typki spod ciemnej gwiazdy, ale i matki zamordowanych dzieci z bólem wpatrujące się w ich oprawcę. Pytania zadawane przez Langa wprost przenikają nasiąknięte kurzem piwniczne powietrze nietypowej sali sądowej. Czy człowiek może rościć sobie prawo do decydowania o życiu innego człowieka w momencie, gdy sam nie jest idealny, a przecież idealnych ludzi nie ma i nigdy nie będzie? I, co może nawet w tym kontekście wydaje się być rzeczą ważniejszą, czy sama instytucja sądu nie jest czasem iluzją pozwalającą nam na uśpienie sumienia? Zauważmy bowiem, że nie dokonano linczu – krwawego samosądu, a w tempie ekspresowym zorganizowano substytut rozprawy. Po co, skoro jej wynik i tak był jasny od samego początku? W końcu już na samym początku procesu padły słowa:
„Nie mamy zamiaru utrzymywać cię w więzieniu za nasze ciężko zarobione pieniądze”.
Sceną podsumowującą M i, w moim odczuciu, kluczową dla zrozumienia stanowiska samego Fritza Langa i Thei von Harbou jest urywek oficjalnego procesu, a raczej reakcja jednej z matek po usłyszeniu wyroku, którego my – widzowie – możemy się jedynie domyślać. Zapłakana kobieta obleczona w żałobę mówi (jakby do siebie), że to, co stało się przed chwilą wśród masywnych sądowych ław, rzeźbionych w jakimś szlachetnym drewnie, i tak nie zwróci życia jej dzieciom. Na co to wszystko?
Sugestywność tej sceny pozwala mi wierzyć, że Hans doczekał się wyroku śmierci, odwleczonego w czasie przez interwencję policji w trakcie trwania procesu w piwnicy. I wydawać się może, że w usta zrozpaczonej matki wkłada Lang własne odczucia dotyczące kary śmierci. Po co, skoro życia i tak nie wrócimy, a jedynie zabierzemy następne? Z drugiej strony, czy życie mordercy może zrównoważyć szale wagi, jeśli po drugiej stronie znajdzie się życie jego niewinnej ofiary? Ambiwalentny stosunek Langa tłumaczyłby również jego zarzekanie się, że prawdziwe wydarzenia (w szczególności sprawa Kürtena) nie wpłynęły na historię przedstawioną w M. O ile Hans Beckert mógł wzbudzić współczucie widza, to pozbawiony jakichkolwiek zahamowań morderca, gwałciciel i dewiant pijący krew swoich ofiar nie mógł zyskać żadnej sympatii opinii publicznej. Może Lang po prostu nie chciał, aby społeczeństwo stwierdziło, że ich wielki reżyser broni kogoś takiego jak Kürten?