search
REKLAMA
Felietony

GABINET DOKTORA CALIGARI. Za co kochamy stare kino?

Odys Korczyński

26 lutego 2020

REKLAMA
Żywimy szacunek do osób starszych – to oczywiste, bo to, po pierwsze, ludzie, a po drugie wiek daje im doświadczenie i stosunek do problemów świata często (choć nie zawsze) bezcennie mądry w stosunku do impertynenckich młodzików. Z rzeczami mamy podobnie – stare nagrania, antyki, samochody irracjonalnie zyskują w naszych oczach, bo przetrwały więcej lat niż my, pomimo że już od dawna przestały być użyteczne dla naszego, teraz już nowocześnie przebiegającego życia. Z filmami też tak jest. Z tym że oceniamy je bardziej estetycznie niż praktycznie. Zasady wzrostu ich wartości wraz z mijającym czasem są jednak podobne, Gabinet doktora Caligari zaś zawiera w sobie wszystkie te cechy, które widzowie sentymentalnie i bezkrytycznie cenią w starym kinie.

Reżyser Gabinetu doktora Caligari, Robert Wiene, nie doczekał II wojny światowej. Zmarł tuż przed jej rozpoczęciem, w 1938 roku. Kilka lat wcześniej, po dojściu Hitlera do władzy, uciekł z Niemiec na Węgry. Już nigdy nie powrócił do ojczyzny, zaczęła ona przypominać ten fragment rzeczywistości, który niejako ubocznie pojawił się w jego najbardziej znanym, niemym filmie. W ciągu kilku lat niemający nic wspólnego z nazizmem Niemcy obudzili się w państwie totalnym i złudnym. Państwie, które żywiło się ideologią ekspansji czystej rasy, a tym samym zmierzało do nieuchronnego, wewnętrznego kolapsu i degradacji. Wiene jako ekspresjonista z automatu był wrogiem nazistowskiej organizacji i nowej elity narodowej, która miała charakteryzować się brakiem wyobraźni i marzeń. Postrzegał rzeczywistość hiperrealistycznie, dlatego widział o wiele więcej niż przeciętny Niemiec z jego czasów, co nie przysporzyło mu życiowego szczęścia.

Dzisiaj mija sto lat od premiery Gabinetu doktora Caligari. Przez ten okres kino zmieniło się radykalnie, podobnie jak gusta widzów. Zmienił się również świat. Tak przynajmniej nam się wydaje. Na pewno zmieniła się jego zewnętrzna osnowa. Co do korzeni ideologicznych można mieć coraz więcej uzasadnionych wątpliwości. Ekspresjonizm w filmie jest dzisiaj rodzajem twórczego kaprysu, jeśli w ogóle się pojawia. Stare kino robi wrażenie, staje się kultowe, mimo coraz większej stylistycznej przepaści, jaka dzieli je od współczesnych superprodukcji. Może właśnie dlatego, bo paradoksalnie w teatralności kina sprzed stu lat łatwiej odnaleźć autentyczną i nieskrzywioną podtekstami refleksję o świecie, mimo całej tej śmieszności, z jaką ówcześni aktorzy mierzyli się ze swoimi rolami. Gabinet doktora Caligari po tych stu latach okazuje się idealnym przykładem wszystkich tych cech, które dzisiejszych widzów i krytyków uwodzą, co nie oznacza, że produkcja Wienego jest w jakimkolwiek sensie lepsza niż dzisiejsza kinematografia. Minęło już tyle lat od premiery, że można co najwyżej uczciwie napisać, że jest radykalnie inna.

Bo sam podeszły wiek wystarczy

Nie twierdzę, że tak jest w przypadku Gabinetu…, lecz często się zdarza, że status dzieła kultowego, wartościowego albo wręcz arcydzieła uzyskują rzeczy stare. W różnych dziedzinach sztuki inaczej mijają lata zwiększające wartość danego przedmiotu. Zależny ona również np. od sytuacji na rynku, zmian w społeczeństwie, kultury, aktualnie panującego trendu etc. Tak że zmiennych wpływających na wartość dzieła jest wiele, lecz najważniejszą zdaje się czas. To on decyduje o wszystkich innych czynnikach oraz o zmianach na nie wpływających. Sądzę, że jeszcze 50 lat temu Gabinet doktora Caligari nie byłby otoczony takim kultem, ponieważ żyło jeszcze pokolenie, która pamiętało nieme kino, oraz nie było jeszcze tak widocznej przepaści między ówczesnym stylem kręcenia filmów a tym z lat 20. Sam odpowiedni wiek zatem wystarcza, żeby część widzów a priori założyła, że ocenianemu przedmiotowi należy się większa estyma i przypisanie mu wartościowszych przymiotów.

Widzowie i krytycy postępują tak niekiedy zupełnie irracjonalnie, bo np. w dobrym, humanistycznym tonie jest znać i okazywać miłość starym filmom. Podobnie jest np. z winylami, chociaż ich zwolennicy usilnie próbują udowodnić (chyba samym sobie), że jakość odtwarzania z płyt jest jedyna w swoim rodzaju. Argumenty w stylu „posłuchaj SACD, DAC, FLAC, a się przekonasz” czy chociażby płyty kompaktowej z dobrego wzmacniacza i głośników nigdy ich nie przekonają. Sentymentalność jest odporna na uwarunkowania techniczne. Nie twierdzę, że zgodnie z tymi argumentami wartość Gabinetu doktora Caligariego jest zawyżona, co jednak nie oznacza, że ten film jako horror, dramat psychologiczny i w ogóle produkt rozrywkowy przetrwał próbę czasu. Niestety nie. To chyba oczywiste.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA