search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

M-MORDERCA. Zaskakująco aktualne arcydzieło Fritza Langa

Filip Jalowski

12 kwietnia 2017

REKLAMA

.

M a formalna rewolucja

Zabawa ekspresjonistycznymi fetyszami…

…a w szczególności wciąż powracającym motywem cienia jako bytu niemal autonomicznego. O ile we wczesnych filmach ekspresjonistycznych, opierających się na estetyce kaligaryzmu, cień odrywał się od tego, co go rzuca, zajmując wielkie płótna stłoczone w ciasnych studiach filmowych, o tyle w późniejszej fazie nurtu (głównie za sprawą Murnaua i samego Langa) otrzymał w prezencie życie. Wystarczy przypomnieć wampira skradającego się do swej ofiary i perspektywę, z jakiej nakręcono jego podchody. W początkowej fazie ujęcia nie widzimy samej postaci (co, jak na tamte czasy, nie jest rzeczą częstą), a umiejętnie oświetloną ścianę, na której pojawia się olbrzymi cień nocnego gościa. Czarna plama rzucana przez niego na ścianę przez chwilę staje się bardziej przerażająca aniżeli on sam. Podobne zabiegi możemy dostrzec w innych filmach Murnaua, na przykład Fauście, i u Langa (chociażby w Zmęczonej śmierci czy Metropolis – swoistym mieście cieni). W M cień zyskuje jeszcze jedną właściwość – zaczyna mówić. W pewnym momencie zastępuje bohatera (chodzi o scenę, w której twarz Hansa rzuca cień na ogłoszenie o poszukiwaniach mordercy). Staje się zatem cień autonomicznym bytem – tym, do czego rościł sobie prawa przez cały czas trwania nurtu.

Przewartościowania…

… z których zdecydowanie najważniejsze jest wspominane wcześniej przewartościowanie dychotomicznego modelu świata, proponowanego przez kino ekspresjonistyczne przez niemal cały okres swego trwania. W M nie mamy tych dobrych i tych złych. Tych w białych ubraniach i jasnych pomieszczeniach oraz odzianych w czarne łachmany ludzi gnieżdżących się w niemniej czarnych siedliskach. W rzeczywistości zaproponowanej przez Langa wszyscy zdają się być równi – i trochę źli i czarni, i trochę biali i dobrzy. Reżyser spogląda zatem na świat z zupełnie innej perspektywy niż ta, która obowiązywała jeszcze kilka lat wcześniej.

Podobnie można spojrzeć na postać samego mordercy. Aparycja Petera Lorre’a – te płaczące oczy i żal za grzechy w większości filmów ekspresjonistycznych czyniłyby z niego bohatera pozytywnego. Lang rezygnuje z odmalowania obrazu kolejnego szaleńca o trupiobladej cerze i czarnych oczach kontrastujących z nienaturalną jasnością skóry, szaleńca śmiejącego się wniebogłosy ze swych czynów, planującego wielkie zbrodnie przeciw ludzkości. W końcu pozbawia go również wymiarów fantastycznych. Postać Hansa nie może być postrzegana jako bohater legendy – symbol wyciągnięty z folkloru. To człowiek z krwi i kości, jak mówi tytuł roboczy filmu – „ktoś, kto żyje pomiędzy nami”.

Genialne operowanie dźwiękiem…

…mimo że M jest pierwszym filmem dźwiękowym, jaki wyszedł spod ręki Langa. O ile większość filmów dźwiękowych, które powstały w krótkim okresie po wynalezieniu sposobu udźwiękowienia filmu, nadal stosowała świat nut i głosów do dość prymitywnego obrazowania wydarzeń, które dzieją się na srebrnym ekranie, o tyle Lang z miejsca osiągnął poziom, jakim legitymują się dzisiejsze produkcje. Od razu zdał sobie sprawę z faktu, że dźwięk nie może być jedynie dodatkiem, a wręcz przeciwnie – może stać się równoprawnym elementem filmu, wpływającym na jego odbiór w sposób równie znamienny co obraz.

Dla zobrazowania tego, o czym mówię, wystarczy przytoczenie kilku krótkich scen. Pierwszą z nich będzie ta, która rozgrywa się w domu Elsie – dziewczynki porwanej przez Hansa. Widzimy jej matkę przygotowującą posiłek. Nagle zegar wybija godzinę, biją dzwony – matka uśmiecha się wiedząc, że córka właśnie skończyła szkołę. Niestety, jej powrót wciąż się opóźnia. Matka zaczyna się denerwować, a dźwięki zaczynają cichnąć i cichnąć aż do momentu, w którym nie słyszymy zupełnie nic.

Następnie matka biegnie do okna i zaczyna głośno, z nieukrywanym zdenerwowaniem nawoływać córkę – Lang pokazuje nam wtedy pustą klatkę schodową, puste poddasze i pustą polanę. W momencie, gdy akcja przenosi się na łono natury, krzyk cichnie. W kompletnej ciszy obserwujemy, jak balonik, który Hans kupił Elsie, zatrzymuje się na drutach wysokiego napięcia…

Druga scena łączy ze sobą dwa odległe miejsca. Wizualnie znajdujemy się w domu Hansa, dźwięki dochodzą do nas z komisariatu policji. Policjant podaje portret psychologiczny potencjalnego mordercy, zaznaczając, że jest on z całą pewnością niczym niewyróżniającym się obywatelem. Hans z przerażeniem obserwuje się w lustrze, po czym zaczyna nerwowo dotykać swej twarzy tak, jakby słyszał, że funkcjonariusz opisuje właśnie jego.

W trakcie trwania filmu Lang kilkukrotnie kontrastuje również sceny charakteryzujące się dużym natężeniem dźwięku (uliczny gwar) ze scenami zupełnie niemymi. Doskonale rozumie, że cisza potrafi powiedzieć niekiedy dużo więcej od hałasu. W końcu trzeba wspomnieć o tym, w jaki sposób żebracy demaskują mordercę – ślepiec rozpoznaje melodię wygwizdaną przez Hansa w trakcie kupowania balonika dla Elsie. Wzrok zawiódł, dźwięk rozwikłał sytuację – symboliczny ukłon starego medium wobec jego zmodyfikowanej wersji?

Kilka słów na zakończenie

Mimo upływu lat M ani trochę nie traci na wartości, a tym bardziej aktualności. Spójrzmy chociażby na emocje, jakie swojego czasu wywołały filmy traktujące w jakimś stopniu o karze śmierci: Zielona mila, Tańcząc w ciemnościach, Przed egzekucją. Zauważmy, jak wiele kontrowersji powstało wokół egzekucji Saddama Husajna – niby ewidentnie winnego zarzucanych mu czynów zbrodniarza. Zresztą przykładów nie należy szukać daleko. Wystarczy przypomnieć sobie sprawę braci W. – odpowiedzialnych za zlinczowanie recydywisty, który zagrażał życiu mieszkańców wioski. Sąd do dziś nie ogłosił wyroku. Wedle litery prawa powinni zostać skazani za morderstwo z premedytacją, ale sąd ludzi jest zupełnie odmienny – dla nich zostali miejscowymi bohaterami. Czuć tu te same problemy, które pojawiły się i w M – czy życie przestępcy może równać się życiu ofiar, czy sąd poszkodowanych nie jest naturalniejszy aniżeli sąd urzędników? W końcu z jakiej racji mielibyśmy płacić pieniądze za utrzymanie recydywisty w więzieniu (gdyby bracia nie wzięli sprawy w swoje ręce)?

Aktualność merytoryczna współgra z aktualnością formalną. Śmiem zaryzykować twierdzenie, że gdyby ktoś postanowił pokazać M publice, która nigdy nie słyszała o jego istnieniu i powiedział jej, że jest to film niezależny, powstały w czasach współczesnych, to duża część osób kupiłaby taką historyjkę. Brak tu teatralnej gry charakterystycznej dla okresu niemego, dźwięk i obraz tworzą pomiędzy sobą relację znaną nam z filmów powstających obecnie, a temat jest nadal aktualny i wzbudza wiele emocji – czego chcieć więcej?

Tekst z archiwum film.org (27.10.2009)

REKLAMA