ŁYŻKA MIODU W BECZCE DZIEGCIU, czyli DOBRE SCENY w ZŁYCH FILMACH
Są ludzie, którzy czerpią satysfakcję z obcowania ze złym kinem – wystarczy zajrzeć do naszych cykli Kino klasy Z czy VHS, by przekonać się, że amatorów filmowego barachła nie brakuje. Ale większość widzów szuka w kinie tych „dobrych” produkcji, które trzymają jakość i oferują moc pozytywnych doświadczeń. Każdemu z nas zdarza się jednak czasem obejrzeć coś nieudanego – warto wtedy, wzorem urodzonego dokładnie 100 lat temu Zygmunta Kałużyńskiego, spróbować odnaleźć coś udanego nawet w najgorszym tworze filmowym. Oto subiektywny wybór świetnych scen, które znalazły się w złych filmach.
Katastrofa samolotu (Zapowiedź, 2009)
Pomimo całej sympatii, jaką darzę Nicolasa Cage’a, nie mogę uznać Zapowiedzi za udany film. Nawet w momencie premiery – w czasach, gdy nazwisko Cage nie było jeszcze synonimem najgorszej szmiry – obraz Alexa Proyasa wydawał się nieprzemyślany i naszpikowany absurdalnymi rozwiązaniami scenariuszowymi, które zabijały całkiem interesujący pomysł wyjściowy. Ale jest w Zapowiedzi jedna scena, która wynagradza mizerną jakość całości – chodzi o sekwencję katastrofy samolotu. Pod względem widowiskowości nie jest to może szczytowe osiągnięcie CGI (pamiętajmy, że film powstawał dekadę temu!), ale praca kamery i – wydaje się – wiarygodny sposób przedstawienia krajobrazu po katastrofie powodują, że czujemy się tak, jakbyśmy sami brali udział w tej tragedii. Całe wrażenie potęguje bardzo przekonująca bezradność bohatera kreowanego przez Nicolasa Cage’a, który daje jeszcze jeden dowód na to, że grać potrafi – tylko chyba nie zawsze mu się chce.
Zabójczy drut (Statek widmo, 2002)
Podobne wpisy
Statek widmo był jednym z pierwszych tytułów, które wypożyczałem już nie na kasecie VHS, ale na płycie DVD, dlatego mam do tego filmu spory sentyment. To jeden z tych horroro-akcyjniaków, które zyskały popularność w ostatniej dekadzie ubiegłego stulecia, a które nigdy nie miały ambicji, by być wielkim kinem. Statek widmo Steve’a Becka (drugi i… ostatni film twórcy Trzynastu duchów) był precedensem z jeszcze jednego powodu – główną rolę zagrała w nim aktorka, która głównych ról w kinie raczej nie grywa: Julianna Margulies, znana wówczas jeszcze z Ostrego dyżuru, a nie Żony idealnej. Z rolą poradziła sobie całkiem nieźle, ale to nie ona zagrała w najlepszej scenie Statku widma – najbardziej imponującą sekwencją jest tu bowiem retrospektywa na temat tego, w jaki sposób opustoszał tytułowy statek… A że jest to scena otwierająca całość, trudno ją przegapić – Beck we wzorcowy sposób buduje sielankową atmosferę eleganckiego balu, by szybko zamienić ją w jedną z najbardziej krwawych i pomysłowych scen zbiorowej śmierci. Szesnaście lat później ta sekwencja wywołuje na mnie takie samo wrażenie jak wtedy, gdy oglądałem ją z wypożyczonej płyty DVD.
Rozmowa Bruce’a i Alfreda (Batman i Robin, 1997)
Niektórzy kategorycznie twierdzą, że pomiędzy Powrotem Batmana Tima Burtona a Batmanem: Początkiem Christophera Nolana nie powstał żaden film o nietoperzu z Gotham i konsekwentnie negują istnienie tworów takich jak Batman Forever czy Batman i Robin. Ale to właśnie w tym drugim filmie, w którym w Bruce’a Wayne’a wcielił się będący na gigantycznej fali George Clooney, doszło do jednego z najwspanialszych dialogów pomiędzy głównym bohaterem a jego lokajem i przyjacielem, Alfredem (Michael Gough). Nobliwy dżentelmen w kilku zdaniach celnie podsumowuje krucjatę swego pracodawcy przeciwko wszelkiemu złu tego świata i choć konstatacja jest raczej gorzka, to przywołana scena jest jedną z tych, dla których warto pomęczyć się z kampową estetyką i siermiężnym wykonaniem całości.
Wejście Wonder Woman (Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, 2016)
Nad Świtem sprawiedliwości pastwiono się już na różne sposoby – 45% na Rotten Tomatoes nie wzięło się znikąd. Tak kiepskie oceny dla tej superprodukcji musiały być prawdziwym ciosem dla ambitnego Zacka Snydera, ale Batman v Superman – mimo pewnych mocnych scen – to projekt nieudany, po części odpowiedzialny także za późniejszą porażkę Ligi Sprawiedliwości. Jednym z najjaśniejszych punktów nie tylko filmu Snydera, ale całego DCEU, jest scena, w której Gal Gadot objawia się widzom jako Wonder Woman. To bez wątpienia jedno z najbardziej efektownych wejść w kinie superbohaterskim – Diana ratuje życie Batmanowi (Ben Affleck) i razem z Supermanem próbuje stawić czoło Doomsdayowi. Dynamika tej sekwencji + muzyka Hansa Zimmera i Junkie XL dają wspaniały efekt, zapowiadając nadchodzący sukces Wonder Woman jako samodzielnej postaci.
Zniszczenie Endeavour (Piraci z Karaibów: Na krańcu świata, 2007)
Umówmy się: Na krańcu świata to nie najgorsza część serii Piraci z Karaibów, co zresztą udowodniono nam całkiem niedawno Zemstą Salazara. Ale już trzecia część pirackiej sagi nie była filmem wybitnym i już w 2007 roku dało się wyczuć, że twórcom powoli zaczyna brakować koncepcji na tę szalenie rozrywkową formułę. I podczas gdy postanowiono sięgnąć po jedno z najbanalniejszych rozwiązań sequelowych – czyli zasadę „więcej, lepiej, szybciej, głośniej” – najlepszą scenę podarowano tu dobrze znanej postaci, lordowi Cutlerowi Beckettowi (Tom Hollander), niestrudzonemu prześladowcy Jacka Sparrowa. W znakomitej sekwencji bitewnej na morzu Beckett z myśliwego staje się ofiarą, a jego statek Endeavour zostaje rozbity w drzazgi. I to właśnie moment całkowitej dezintegracji jego ukochanej fregaty jest symbolem upadku lorda – jego ostatnie chwile ukazane zostały w brawurowej sekwencji, w której Beckett przechodzi przez rozsypujący się w mak statek, by na końcu spojrzeć wprost w kamerę i zniknąć w podmuchu ognia. Trzeba przyznać, że była to śmierć należna godnemu przeciwnikowi.
Poznaj Mr. Hyde’a (Mumia, 2017)
Nieudana próba założenia mrocznego uniwersum przez wytwórnię Universal to prawdopodobnie jedno z największych kinowych rozczarowań ubiegłego roku. Wszyscy liczyliśmy, że Tom Cruise, który z taką werwą utrzymuje serię Mission: Impossible na wysokich obrotach, z rozmachem rozpocznie nową filmową przygodę, a tymczasem Dark Universe zakończyło swój żywot szybciej, niż go rozpoczęło. A jakie tam były plany! Jeden z filmów traktować miał o postaci, którą mogliśmy poznać właśnie w Mumii – i to z nią wiąże się pewna znakomita scena z nieudanego ostatecznie filmu Alexa Kurtzmana. Dr Henry Jekyll w wydaniu Russella Crowe’a to interesująca postać, ale to moment ujawnienia się Mr. Hyde’a jest jedną z najciekawszych sekwencji Mumii. Prostymi środkami stworzono bohatera, który budzi grozę i mógłby stanowić idealny punkt wyjścia do kolejnych odsłon tego uniwersum. Niestety, nie będzie stanowił.
BONUS
Oh, hi Mark! (The Room, 2003)
Tommy Wiseau stworzył arcydzieło kina najgorszego, w którym wszystkie sceny są równie koszmarne, ale The Room na przestrzeni swojego 15-letniego bytowania w przestrzeni popkultury urosło już do rozmiarów dzieła kultowego. Na wyróżnienie zasługuje przede wszystkim ta, która okazała się mieć największy potencjał memiczny. James Franco starał się i starał, ale w The Disaster Artist nie umiał zagrać sceny na dachu tak źle, jak zrobił to sam Tommy. Bo może być tylko jeden Tommy Wiseau.