KURTYNA W GÓRĘ. Najciekawsze filmy w stylistyce teatralnej
Moulin Rouge!
Właściwie większość produkcji Baza Luhrmanna charakteryzuje się rewiowym (a więc nie stricte teatralnym) posmakiem o pewnej nienaturalności wizualnej. Opus magnum w temacie pozostaje jednak historia z 2001 roku, spajająca pełne przepychu kinowe sztuczki z ciasnymi wnętrzami tytułowego kabaretu i wodewilowymi numerami – przeróbkami współczesnych, popkulturowych hitów. Mało tego! W tym powstającym bez mała siedem lat dziele znajdziemy także operowe odniesienia. Reżyser nie ukrywał zresztą, że inspirował się zarówno Giuseppem Verdim, Szekspirem, jak i grecką tragedią, co czyni z jego filmu tytuł na wskroś wyjątkowy stylistycznie, nawet jeśli ostatecznie mocno kiczowaty w formie. Rzecz jasna sukces finansowy pociągnął za sobą także sceniczne wersje.
Ostatnia audycja
Podobne wpisy
De facto ostatni film Roberta Altmana to złożony z epizodów hołd dla radiowego show, w trakcie nagrywania którego poszczególni artyści wykonują swoje numery na specjalnej scenie – autentycznym obiekcie grupy A Prairie Home Companion (oryginalny tytuł filmu), gdzie naprawdę wykonano wszystko na żywca. Nie tylko w tej kwestii jest to jednak produkcja mocno trącąca teatrem. Kiedy zaglądamy chociażby za kulisy, czuć wyraźnie szekspirowskiego ducha. Zresztą przez ekran przewija się kilka „tajemniczych” postaci, które wydają się żywcem wyjęte ze sztuk angielskiego dramaturga (ale też i na przykład z kina noir). Ten specyficzny, kameralny film – czy też raczej fabularyzowany zapis audycji – do samego końca zaciera więc granicę między światem kina, a sceny. Podobnie zresztą jak wcześniejsze dzieło reżysera – osadzone w środowisku baletowym The Company.
Terminator 2: Dzień sądu
Być albo nie być… No dobra, żartowałem.
Dogville i Manderlay
Minimalizm pełną gębą – i to w dwóch odsłonach. Rozrysowane kredą na ulicy „lokacje”, sprowadzone do absolutnego minimum rekwizyty i elementy scenografii, równie „biedne” kostiumy, jak i cała otoczka wizualna. Tym właśnie charakteryzuje się powstały w całości w studiu dyptyk Larsa von Triera. Reżyser dodatkowo podzielił swoje długaśne fabuły na rozdziały, zrezygnował ze ścieżki dźwiękowej i dodał wprowadzającego w ten świat narratora. Aktorom przygotował z kolei bardzo wdzięczny, „czysty” materiał do grania, jaki na co dzień znaleźć można praktycznie tylko na deskach teatru, do którego eksperymentów sprowadził nawet grę światłem i dźwiękiem. Tym samym jego filmy są przykładami bodaj najbardziej teatralnych przedsięwzięć w historii dziesiątej muzy. Co ciekawe, to projekt wciąż nie ukończony, gdyż zwieńczeniem całości ma być od dawna zapowiadane, gorąco wyczekiwane Washington.
A publika proszona jest oczywiście o pozostawienie komentarzy przed wyjściem…
korekta: Kornelia Farynowska