KULISY PRACY W KINIE. Koszmar czy spełnienie marzeń?
Testy
Raz w miesiącu musiałem pofatygować się do biura i napisać tzw. „test pracowniczy”. Dotyczył on ostatnich filmowych premier (wymagana była szczątkowa chociaż wiedza na temat fabuły oraz znajomość tytułów), wydarzeń specjalnych (np. wystaw albo teatru na żywo), a także zasad BHP. Test zdawały tylko osoby, które osiągnęły wynik wyższy niż 90 procent. W innym wypadku trzeba było próbować jeszcze raz. Poza „testem pracowniczym” istnieje jeszcze jedna forma kontrolowania poczynań pracowników – „tajemniczy klient”. Ów zagadkowy jegomość może pojawić się na terenie kina w dowolnym dniu danego miesiąca, oceniając incognito pracę twoją, twojego kolegi lub koleżanki. Każde punkty ujemne na skali „tajemniczego klienta” oznaczają bolesną utratę części biletów pracowniczych.
Darmowe bilety pracownicze
Coś, co dla niektórych stanowiło najpewniej główny impuls do złożenia podania o pracę w kinie. Darmowe bilety nie są żadnym mitem – naprawdę istnieje możliwość uczęszczania na seanse bez wydawania ani jednej złotówki. Jest w tym jednak pewien haczyk. Po pierwsze, naturalnie pokazy nie mogą odbywać się w trakcie twoich godzin pracy. Po drugie, na każdy seans przewidziane jest zaledwie kilka miejsc dla pracowników. Co to oznacza w praktyce? Ano to, że jeżeli ktoś z kolegów po fachu cię ubiegł i zajął wszystkie kilka miejsc wraz ze swoimi znajomymi (biletami pracowniczymi można bowiem dzielić się również ze znajomymi), to niestety, ale będziesz musiał obejść się smakiem. Może również zaistnieć sytuacja, że sala będzie wypełniona ludźmi po brzegi, a wówczas miejsca pracownicze sprzedawane są zwyczajnym klientom. Sam z darmowych biletów korzystałem zaledwie kilkukrotnie, głównie ze względu na ograniczenia czasowe związane ze studiami oraz pracą (tak, tą w kinie), a także mnóstwem „papierkowej roboty”, która poprzedza zdobycie takiej wejściówki. Trzeba bowiem najpierw udać się do biura, tam wpisać się na listę w odpowiedniej rubryce, wypełnić pusty bilet pracowniczy, a na koniec dać wszystko do podpisu kierownikowi. I w tym momencie zaczynasz się cieszyć, że właściwe projekcje filmów zawsze poprzedzane są długimi blokami reklamowymi.
Ekstremalne przypadki
Jeżeli zamierzasz pracować w kinie, to naprawdę musisz być gotowy na wszystko. Co mam przez to na myśli? Dla właściwego zobrazowania tego zagadnienia przytoczę kilka zasłyszanych od współpracowników ekstremalnych przypadków. 1) Napisy końcowe po seansie Kleru. Na sali wciąż pozostała jedna osoba. Okazał się nią pijany mężczyzna, który postanowił uciąć sobie w trakcie filmu Wojciecha Smarzowskiego długą drzemkę. Porównywalnie długo trwało zapewne wyprowadzenie będącego pod wpływem alkoholu delikwenta z sali kinowej. 2) Sprzątanie sali po seansie. Koleżanka podnosi wypełniony po brzegi kubek od coli. Nagle dno kubeczka pęka i na podłogę wylewa się dziwna, kleista ciecz. Nie jest to niestety coca-cola, ale ludzkie wymiociny. Kilka dni później koleżanka nie pracuje już w kinie – rozwiązała umowę. 3) Pierwszy dzień w pracy po szkoleniu. Znajoma czeka, aż wszyscy klienci opuszczą salę, aby zacząć sprzątać. Nagle, ni stąd, ni zowąd, jeden z widzów mdleje. Na całe szczęście chwilę później mężczyzna odzyskuje przytomność. Przez chwilę było jednak naprawdę niebezpiecznie. Pierwszy dzień nowej pracy znajoma zapamięta najprawdopodobniej do końca życia.
Szczegółów dotyczących zarobków, ze względu na szacunek, którym mimo wszystko darzę mojego byłego pracodawcę, nie zdradzę. Powiem tylko jedno – rodziny na pewno się z tego nie utrzyma.
Teraz już wiesz – praca w kinie to nie przelewki. Z perspektywy czasu wspominam te kilka miesięcy, które spędziłem w multipleksie, bardzo ambiwalentnie. Złego słowa nie mogę powiedzieć na pewno o moich byłych współpracownikach. Dzięki pracy w kinie poznałem wiele ciekawych, pozytywnych osób (większa część personelu była mniej więcej w moim wieku, co sprzyjało nawiązywaniu nowych znajomości). Z drugiej jednak strony wielokrotnie wracałem do mieszkania wykończony fizycznie i psychicznie, poirytowany aroganckim zachowaniem klientów. Na dłuższą metę uznałem więc, że nie jest to praca dla mnie i postanowiłem nie przedłużać umowy o rok. Nie żałuję.