KULISY PRACY W KINIE. Koszmar czy spełnienie marzeń?
Praca w kinie? Dla każdego fana dziesiątej muzy – spełnienie marzeń. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Z takim bowiem nastawianiem rozpoczynałem swoją pierwszą zmianę w multipleksie jakiś czas temu. Niestety, moja idylliczna wizja szybko skonfrontowana została z brutalną rzeczywistością. Jeżeli zamierzasz pójść w moje ślady i ubiegać się o pracę w kinie, to powinieneś przygotować się z góry na kilka rzeczy.
Praca fizyczna
Praca w kinie potrafi wykończyć. I nie chodzi mi w tym miejscu o wycieńczenie psychiczne (do tego jeszcze dojdziemy). Jeżeli zamierzasz pracować w multipleksie, to musisz liczyć się z tym, że nieraz będziesz wracał do domu obolały i bez chęci do życia. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu, który zamyka się tak naprawdę w jednym tylko słowie – sprzątanie. Sprzątać trzeba wszystko, często pod presją czasu. Sale kinowe, toalety, korytarze, pomieszczenia pracownicze, szatnie i biuro. Momentalnie znienawidzisz animacje oraz filmy Marvela – z nich widzowie wychodzą najpóźniej, a więc sprzątać trzeba znacznie szybciej. Na dodatek produkcje animowane ściągają na sale kinowe hordy najmłodszych klientów. Dzieciaków, którym nadzwyczaj łatwo z rąk wyślizgują się wszelakie wypełnione po brzegi popcornem, nachosami bądź napojem gazowanym pojemniki. Przygotuj się więc na to, że twoje plecy czeka niebawem poważne wyzwanie, ponieważ podczas zamiatania sali schylać będziesz się musiał średnio co kilka sekund.
Nie lepiej sytuacja wygląda w toaletach. Widzowie, najpewniej wciąż znajdujący się pod głębokim wrażeniem obejrzanych chwilę wcześniej filmów, miewają ogromne problemy z celnością. Jakby tego było mało, część z nich zapomina spuścić po sobie wodę, w związku z czym sprzątanie toalet staje się niezwykle czasochłonne – wypada wejść do każdej kabiny i sprawdzić, czy wszystko wygląda w niej tak, jak wyglądać powinno. Poza tym do obowiązków pracownika należy również wycieranie luster, a także dbanie o odpowiednią ilość papieru oraz mydła.
Legitymacje
Koszmar każdego początkującego pracownika. Ich sprawdzanie przy wejściu będzie twoim obowiązkiem. Dodajmy od razu – bardzo przykrym obowiązkiem. Niestety, spory odsetek klientów, którzy decydują się na zakup biletów ulgowych dla swoich małych pociech, albo nie wie, albo nie pamięta o wymogu okazania legitymacji przed wejściem na salę. Dla pracownika oznacza to jedną rzecz – przykre rozmowy, które w ekstremalnych przypadkach zamieniają się w prawdziwe awantury, niejednokrotnie kończące się wezwaniem kierownika. Na całe szczęście kierownik zawsze stanie po twojej stronie (przynajmniej w teorii) i tylko powtórzy upiornemu klientowi i jego dziecku to, co ty wcześniej usilniej starałeś się tym ludziom wytłumaczyć – bez legitymacji nie ma ulgi, musi pan lub pani udać się do kasy i wymienić zakupiony bilet na normalny. Takie sytuacje zdarzają się niestety zdecydowanie zbyt często i powodują nic innego, jak tylko zupełnie niepotrzebny stres.
Zmiany
Swoją dyspozycyjność określa się jeszcze przed podpisaniem umowy, podczas rozmowy o pracę. W moim przypadku ze względu na studia dzienne były to tylko trzy dni w tygodniu, o określonych godzinach. Zmianę mogłem otrzymać w każdy z nich lub też w żaden. Zdarzało się więc tak, że jeden tydzień miałem niesamowicie intensywny, a w kolejnym nie pracowałem w ogóle. Zmianami można się było w miarę swobodnie wymieniać za pośrednictwem grupy na Facebooku. Nie zawsze jednak znajdował się ktoś chętny na taką wymianę, a wtedy trzeba było zacisnąć zęby i pójść do pracy – jedna nieusprawiedliwiona nieobecność skutkowała bowiem momentalnym rozwiązaniem umowy. Istniała również opcja pozostawienia swojej prośby pracowniczej w specjalnej skrzynce do tego przeznaczonej – kierownictwo mogło wziąć wtedy twoje sugestie pod uwagę podczas ustalania grafiku, ale co ważne, nie musiało.