Książka a film #22 – TAŃCZĄCY Z WILKAMI
„Staram się tworzyć scenariusze tak, żeby były czytelne. Nigdy nie podchodzę do nich jak do filmowej instrukcji, tylko jak do samodzielnego dzieła. Jeden cały rozdział w mojej książce w scenariuszu może zawierać się w zaledwie kilku zdaniach.”
RÓŻNICE
Z uwagi na wszystkie wcześniej wymienione okoliczności – to jest: przyjaźń Costnera z Blakiem, filmowy rodowód dzieła tego drugiego i fakt, że osobiście pracował on nad każdą wersją tej historii – można przyjąć, że jest to jedna z najwierniejszych i najbardziej dokładnych ekranizacji słowa pisanego w historii kina. O wiele więcej różnic w filmowym materiale względem jego pierwowzoru wynika z faktu, że Tańczący Z Wilkami ma dwie wersje montażowe – krótszą, kinową, oraz dłuższą o blisko godzinę, reżyserską, znaną także pod nazwą „specjalnej” (o której więcej TUTAJ).
Ta ostatnia jest oczywiście precyzyjniejsza, gdyż w kinowej pominięto kilka pobocznych wątków, generalnie niewiele wnoszących do całej przygody, lecz solidnie rozbudowujących świat przedstawiony i relacje w nim zachodzące. Ponieważ jednak liczy się całokształt przeniesienia wizji Blake’a na duży ekran, wykładnikiem jest tu pełna wersja filmu, także wyświetlana swego czasu w kinach. To pisząc, chcę powiedzieć, że różnice między nimi są naprawdę znikome (co nie jest trudne w momencie, gdy film liczy sobie 236 minut, a książka ma, w zależności od formatu i wydania, nieco ponad 320 stron).
Pomijając fakt, że Blake potrafi czasem przemycić między akcję całe strony z dziennika Dunbara (co w filmie załatwiono narracją z offu) oraz skupia się na opisach myśli bohaterów, wyglądu otaczającej ich przyrody i krajobrazów, a także na przykład strojów, co w filmie rozwiązuje po prostu sam widok tychże, to największym odstępstwem od książki jest… zamiana plemion indiańskich. U Blake’a Dunbar spotyka na swojej drodze Komanczów, podczas gdy na ekranie brata się z Siuksami. Ta zmiana prowadzi oczywiście także do drobnych różnic religijnych i kulturowych pomiędzy tymi szczepami, choć te są na tyle minimalne, że nie warto nawet szczegółowo się w nie zagłębiać.
Powodem tej, generalnie niemającej wpływu na sedno historii, rozbieżności jest natomiast pamiętna scena polowania na bizony. Filmowcy nie mogli sobie jeszcze wtedy stworzyć odpowiednio wielkiego stada na komputerze czy za pomocą efektów praktycznych (choć te oczywiście zostały użyte w kontekście pojedynczych sztuk), więc musieli nakręcić całość z użyciem prawdziwych zwierząt – a te w takiej liczbie znaleźć można było już tylko między innymi na terenach Dakoty Południowej, czyli dawnym terytorium Siuksów właśnie. Inna sprawa, że twórcy nagięli tu w ogóle nieco kontekst historyczny, przedstawiając rzeczonych Indian jako niezwykle sympatycznych oraz bohaterskich ludzi, a ich przeciwników – Paunisów – rysując grubą kreską typowych bad guyów. W rzeczywistości było natomiast odwrotnie i z reguły to właśnie znacznie potężniejsi Siuksowie dawali się Paunisom we znaki.
Co jeszcze? Costner słusznie pominął także wszelkie opisy dalszych losów żołnierzy, którzy opuścili Fort Sedgewick przed przybyciem Dunbara (który niemal dosłownie się z nimi rozminął, co chwila przystając lub skręcając z głównej drogi, aby pozachwycać się naturą i jej ogromem). W wersji kinowej ich obecności w ogóle nie uświadczymy, co jest jeszcze lepszym zagraniem, gdyż oglądając ją, widz ma wtedy dokładnie tę samą wiedzę co główny bohater i może snuć własne teorie. W wersji reżyserskiej z kolei ostatni raz widzimy wojaków, gdy wyczerpani fizycznie i psychicznie odchodzą w dal, podczas gdy w książce Blake rozpisuje się jeszcze trochę nad ich powrotną wędrówką i reperkusjami całego zdarzenia. Tak samo ma się sprawa ze wspomnieniami/retrospekcją dzieciństwa Tej Która Stoi Z Pięścią, na potrzeby filmu odpowiednio skróconymi.
Podobne wpisy
Nieco inaczej przedstawiony został też wyczyn rannego Dunbara na polu bitwy – zapisany mu jako niezwykle heroiczne dokonanie, choć w rzeczywistości była to próba samobójcza zdesperowanego człowieka, który nie chciał żyć bez nóg, jakie przypuszczalnie straciłby w szpitalu polowym. Moment ten stanowi otwarcie filmu, podczas gdy w książce pojawia się zdecydowanie dalej, jako retrospekcja będąca rezultatem snu Dunbara (nieobecnego na ekranie). W powieści poznajemy go więc jako schludnego, w pełni ułożonego oficera, o którym tak naprawdę niewiele wiemy – poza tym, że stąpając po raz pierwszy po bezkresach pogranicza, zakochuje się w tym miejscu. I on, i my zostajemy niejako postawieni zatem przed faktem dokonanym. Tymczasem w filmie widzimy Dunbara, jeszcze zanim dotarł do granic cywilizacji, przekonujemy się, do czego jest zdolny, i w ogóle mamy szansę nieco wcześniej go polubić. Sam fakt udziału w krwawej bitwie, tak wyraźnej ekspozycji i odciśnięcia piętna na kawałku znanej nam historii USA to także doskonały kontrast dla późniejszego widoku Dunbara na pograniczu, gdzie pozorna cisza, spokój, bliskość natury oraz „dzikich” doprowadza jego kolegów po fachu do obłędu; do momentu, w którym nie mogąc już walczyć w innymi ludźmi, zaczynają walkę sami ze sobą.
To także idealne podsumowanie relacji książki i filmu, bo pokazuje, jak dobrze oba te media uzupełniły się w tych nielicznych kwestiach. Co ważne, żadne odstępstwo jednego od drugiego nie wpływa na odbiór ich obu. Osobiście książkę przeczytałem parę dobrych lat po obejrzeniu filmu Kevina Costnera, jeszcze przed lekturą zachwycając się na nowo wspomnianą wersją reżyserską. Lecz nawet znając już historię przemiany Dunbara, czytałem epopeję Blake’a z równie dużą fascynacją. I jestem przekonany, że działa to także w drugą stronę i osoby, które wpierw przeczytały przygody Tańczącego Z Wilkami nie będą nudzić się na żadnym wariancie filmu. Wszak co innego przeczytać, a co innego zobaczyć ten zamierzchły, niemal kompletnie wymazany z powierzchni Ziemi świat na własne oczy.
W 2001 roku ukazał się książkowy sequel Tańczącego Z Wilkami – Święty szlak, który kontynuuje opowieść o Johnie Dunbarze już jako pełnoprawnym wojowniku indiańskim, chcącym za wszelką cenę ochronić swoich nowych braci przed białymi osadnikami. Swego czasu Hollywood przebąkiwało coś o adaptacji – tym razem na mały ekran, pod postacią miniserii – ale dotychczas plotki nie przełożyły się na konkrety i już raczej nic nie wskazuje na to, aby projekt doszedł do skutku (a przynajmniej nie z tymi samymi ludźmi w ekipie). To czyni jednak z Tańczącego Z Wilkami jeszcze bardziej wyjątkowe, kompletne dzieło.