KROKODYL DUNDEE. Zmierzch ery dawnej męskości
Nawet w swoich czasach, czyli w połowie lat 80., taka postać jak Michael Dundee, łowca krokodyli i zakapior z australijskiego buszu, wydawała się egzotyką. Był zbyt nieokrzesany jak na odpowiednika Indiany Jonesa, lecz równie czarujący w stosunku do kobiet jak Allan Quatermain – o ile chciał być i aktualnie był trzeźwy. Taki troglodyta sprzedał się znakomicie u publiczności dzięki komediowemu stylowi. Może gdyby Krokodyl Dundee był poważnym kinem akcji, takiego sukcesu i ponadczasowości by nie było. A może wręcz przeciwnie – byłby, i to w całej serii filmów. Tego się nigdy nie dowiemy. Dzisiaj takich bohaterów w kinie już nie ma. Są zbyt jednoznaczni w wymowie, a obecna popkultura wielu równoprawnych narracji, w których wszyscy mają rację, nie znosi twardych opinii.
W naszych czasach dawne pojęcie męskości powoli zmierzcha. Nie żebym miał o to pretensje, gdyż pewne męskie role, zachowania i ideały nie mają już wiele wspólnego z nowoczesnym społeczeństwem i powinny być z niego skutecznie wyrugowane. Paul Hogan, tworząc postać Micka Dundeego, już wtedy, jeszcze przed wyjściem z szafy tzw. women power, przedstawił je mocno w krzywym zwierciadle. Nie można więc mieć do niego pretensji o celowy troglodytyzm, chociaż w życiu osobistym aniołem nie był. Każdy jednak popełnia błędy i ważne, żeby nie tkwił w nich bezrefleksyjnie po kres swojego życia. Dundee, z jednej strony człowiek niesamowicie dziki i niedostosowany do cywilizacji, paradoksalnie umiał się wobec niej lepiej zachować niż ona w stosunku do jego świata.
Podobne wpisy
Umiał również wybrać, bez dwulicowego przypodobywania się innym, czego naprawdę chce, a czego nie będzie umiał zaakceptować. Męskość bohatera, którego stworzył Paul Hogan, nie była płytka. Można by ją nazwać raczej pierwotnie dziką, nieokrzesaną, lecz nigdy złą czy deprecjonującą innych. A taki ideał miałem na myśli, gdy pisałem, że w dzisiejszych czasach dawne pojęcie męskości powoli zmierzcha. Ta jego forma stworzona przez cywilizację i nazwana przez nią normalnym stanem rzeczy, podczas gdy nie miała z nim nic wspólnego.
Za ten doskonały pastisz i przedstawienie widzom w komediowym stylu twardego bohatera rodem z kina akcji w 1987 roku Paul Hogan został nagrodzony Złotym Globem. Mało tego, ta zasłużona nagroda w pewnym sensie okazała się przypieczętowaniem jego dozgonnego połączenia i uwięzienia aktorskiej osobowości w postaci Krokodyla. A szkoda. Taka postać jak Hogan posiadała wielką charyzmę, którą należało tylko wykorzystać w kinie akcji. Sam film Petera Faimana do końca nie może być zaliczony do tego gatunku. Zbyt wiele w nim komediowości i pokazywania relacji społecznych. Typowe kino akcji nie skupia się na uczuciach, tylko powala widza tempem i fajerwerkami w postaci strzelanin, pościgów i klepania na odlew po mordach. O nadmiar podobnej akcji jednak Krokodyla nie da się posądzić.
W ogóle to, że ten film się udał, było chyba jakimś jednorazowym strzałem. Może i chciałoby się, żeby historia australijskiego łowcy krokodyli trwała podobnie jak przygody Indiany Jonesa. Próbowano ją nawet przedłużyć w 1988 (Krokodyl Dundee 2), 2001 (Krokodyl Dundee w Los Angeles) oraz w 2020 (Mr. Dundee. Powrót). Tego ostatniego jeszcze nie widziałem, ale jeśli film pójdzie w stronę jednej zwykłej komedii, a nie refleksyjnego filmu podsumowującą karierę Krokodyla, to podzieli los reszty prób reanimacji postaci Dundeego. Tak naprawdę tylko pierwsza część serii robi wrażenie i warto o niej pamiętać. Tego typu konfrontacje, jak np. zetknięcie Krokodyla z nowoczesną cywilizacją i pokazanie, jak się z niego zamożne, popkulturowe korpoludki śmieją, bawi w dość ograniczonym do jednego filmu zakresie. Robienie z tego stałego elementu rozśmieszającego publiczność nie zda egzaminu, nie stworzy żadnej większej narracji, z którą można się zidentyfikować, a z czasem spowoduje, że filmem zainteresowani będą tylko coraz mniej dojrzali widzowie. Na dłuższą metę więc okazało się, że znakomicie napisana postać Dundeego jest na tyle hermetyczna, rozwinięta i skończona, że nie sposób z niej wycisnąć coś więcej niż jednorazową, dobrą historię. To żaden wstyd czy porażka. Czasem tak jest, że lepiej zrobić jeden dobry film, który zapisze się w historii kina, niż kilka miernych. Zachodni twórcy nie za bardzo to rozumieją, a dokładniej wykazują się dziwną dyletancją w osądzaniu, co jest dobrym materiałem na serię, a co się na nią absolutnie nie nadaje.
I tutaj wracamy ponownie do kina akcji i zmarnowanego potencjału Hogana, a dokładniej postaci Krokodyla. Zarówno Indiana Jones, jak i Allan Quatermain nie byli postaciami stricte komediowymi, chociaż w ich zachowanie wiele razy wprowadzano nieco lżejsze, komediowe sytuacje. Krokodyl Dundee przesunął tę granicę między komedią a akcją zbytnio w stronę taniej rozrywki, pastiszu, zamiast iść ostrzej w klimat sensacyjny z bardziej skomplikowaną intrygą przygodową. W tym upatruję powodu, że już na samym starcie reżyser zmarnował potencjał Hogana. Na dodatek pogrążył się rozbuchanym wątkiem obyczajowym, czyli relacją Krokodyla z Sue Charlton (Linda Kozlowski).
Wracając jeszcze do archetypowej męskości Krokodyla Dundeego i sposobu, w jaki odróżnia się ona od troglodytowatych, płciowo rasistowskich standardów zachowania mężczyzn wyznających wiarę w siłę męskiej, purytańskiej cywilizacji, Dundee jest proekologiczny. No pomyślcie, który z typowych macho nazywanych SMS-ami szanuje otoczenie i dba o środowisko? Może i w Krokodylu niezbyt wiele empatii w stosunku do transpłciowości, ale wielki szacunek dla drugiego człowieka, o ile ten zachowuje się kulturalnie.