Connect with us

Publicystyka filmowa

KONANIE NA EKRANIE, czyli najbardziej ZASKAKUJĄCE ŚMIERCI bohaterów

KONANIE NA EKRANIE to fascynująca podróż przez najbardziej zaskakujące śmierci bohaterów, które wstrząsają widzami i zostają w pamięci.

Published

on

KONANIE NA EKRANIE, czyli najbardziej ZASKAKUJĄCE ŚMIERCI bohaterów

To drażliwy temat – nie tylko z uwagi na przywiązanie się widza do fikcyjnych herosów oraz samego faktu pożegnania się z ziemskim tudzież filmowym żywotem. Kazimierz Kutz kłamał – w kinie śmierć nie jest jak kromka chleba. To wydarzenie ważne, często podniosłe, nierzadko krytyczne dla całego widowiska. Musi być więc zapodane nie tyle ze smakiem, co z wyczuciem – niedobrze, gdy się przeciąga; źle, gdy zbywa się je byle prostym dialogiem. A już prawdziwą katastrofą jest przesadna oczywistość i przewidywalność tego momentu, rosnąca w dodatku w zależności od statusu postaci. Nic dziwnego, że najmocniej uderzają w nas więc te najbardziej zaskakujące. Poniżej dwadzieścia przykładów takowych ostatnich tchnień z annałów dziesiątej muzy.

Advertisement

!!! SPOILERY !!!

Podpułkownik Austin Travis (Krytyczna decyzja)

Kult Stevena Seagala przypada na czasy boomu video. I to właśnie u schyłku tej ery Stefek zdecydował się na przełom w swojej karierze. Postanowił… zginąć. Co więcej, postanowił zginąć niespodziewanie. A to już coś, co trzeba było zobaczyć na własne oczy. Nic dziwnego, że motyw ten szybko stał się znany nawet wśród osób, które filmu nie oglądały. Do dziś wspominają, jak po półgodzinie projekcji nasz dzielny podpułkownik Travis zamknął się w rurze, aby ratować życie Kurta Russella i spółki.

A że rura znajdowała się wysoko nad ziemią, toteż po chwili widać było fruwającą kukłę Seagala, mającą nas przekonać o poświęceniu jego Austina Travisa. I cóż z tego, że niespodziankę szlag trafił, bo zanim zdołaliśmy go obejrzeć, znajomi opowiedzieli nam to już co najmniej sześć razy. To nic, bo i tak dziś wszyscy pamiętają ten film właśnie dzięki tej scenie. Kurt Russell? Halle Berry?… Eee, ale wiesz, że tam ginie Seagal? Tak właśnie rodzą się legendy.

Advertisement

Ben (Noc żywych trupów)

Jeden z najlepszych, jak i relatywnie najstarszych przykładów uśmiercenia głównego bohatera wbrew jakimkolwiek oczekiwaniom. Nagły zgon Bena nawet dziś poraża zresztą swą bezwzględnością oraz natychmiastową egzekucją. W dniu premiery dochodziły do tego również jasne podteksty rasowo-społeczne. Oto bowiem grupka białych „rednecków” jednym strzałem powala Murzyna, który po prostu wyjrzał za okno. Przekaz jest zresztą bardzo wymowny także w momencie, gdy porzucimy owe naleciałości. Jak by nie było, Ben z trudem przetrwał nawałnicę zombiaków. A tymczasem to nie umarli, lecz żywi okazali się dla niego większym i prawdziwie śmiertelnym zagrożeniem. Smutne, ale prawdziwe.

Carolyn Fry (Pitch Black)

Teoretycznie jest to trochę taka uwspółcześniona i feministyczna wersja wcześniejszego przykładu. Tu również grupka osób usiłuje przetrwać – z tą różnicą, że nie na Ziemi, a na jakiejś obcej planecie i nie atak hordy żywych trupów, lecz krwiożerczych, latających potworów. I również tutaj z tej garstki wyłania się zaledwie kilka jednostek, którym faktycznie udaje się ujść w jednym kawałku. Podobnie jak Benowi, tak i Carolyn nadzieja ta zostaje odebrana dosłownie na chwilę przez napisami końcowymi – tylko że tutaj naszą bohaterkę dopadają jednak oprawcy, a i czynią to w momencie zdecydowanie bardziej angażującym emocjonalnie, gdyż to właśnie w tej chwili pomiędzy Carolyn a Riddickiem dało się wyczuć głębszą zażyłość i nić porozumienia. Ale nic z tego – im obojgu zabrakło tak potrzebnej sekundy koncentracji, czego matka natura nie zwykła wybaczać nawet najsilniejszym jednostkom.

Advertisement

Dick Hallorann (Lśnienie)

MUZYKA NA EKRANIE. Filmowe biografie muzyków na Święto Muzyki

Zgon z kategorii typowych chwytów horrorowych. Ot, nagłe buuu!, i koniec. Hallorannowi w dodatku śmierć była niejako pisana od samego początku. Ba! Sam pchał się w jej objęcia. A jeśli dodatkowo przed seansem ktoś przeczytał książkę, to praktycznie mógł się pożegnać z jakimkolwiek zaskoczeniem.

A jednak! Kubrickowi do spółki z wyskakującym zza winkla Nicholsonem udało się widownię autentycznie przestraszyć. Być może o głębokim szoku nie ma tu mowy, niemniej ta scena po prostu działa pod każdym możliwym względem – i to nawet wtedy, gdy film widziało się już wcześniej. Nie sposób też odżałować leżącego w powiększającej się kałuży krwi sympatycznego Scatmana Crothersa – notabene wieloletniego przyjaciela Nicholsona, z którym wystąpił tu po raz czwarty i zarazem ostatni.

Advertisement

Detektyw Jack Vincennes (Tajemnice Los Angeles)

Śmierć „hollywoodzkiego Jacka” udowodniła z pewnością dwie rzeczy: to, jak znakomitym aktorem jest Kevin Spacey, którego oczy w tak niesamowicie wymowny sposób tracą blask; oraz to, w jak doskonałym filmie przyszło mu zagrać. Niezależnie bowiem od liczby obejrzanych kryminałów i wyczulenia na fabularne schematy, kulki w piersi niczego niespodziewającego się detektywa Vincennesa zwyczajnie nie sposób przewidzieć.

A i przy powtórnych seansach, gdy już wiemy, kto i kiedy pociąga za spust, jest to moment po prostu poruszający swą ekranową szczerością, pięknie nakręcony. Mimo żalu, jaki pozostaje potem w sercu, nie sposób odpędzić od siebie myśli, że to właśnie dla takich scen istnieje kino.

Advertisement

Jericho Cane (I stanie się koniec)

Sam zamysł śmierci Jerycha jest przykładem papugowania po wspomnianej już Krytycznej decyzji. We wszystkich tych filmach za zadanie postawiono sobie bowiem uśmiercenie (niezniszczalnej zdawałoby się) ikony kina akcji w sposób zaskakujący i jednocześnie zrywający z przyjętymi zasadami gatunku/emploi aktora. Po Willisie i Seagalu przyszedł więc czas na Schwarzeneggera, który miał tym samym udowodnić, że potrafi grać. Całość oczywiście nie wypaliła, a gwoździem do trumny okazała się finałowa potyczka z szatanem, w której to Arnie poświęca swe życie, rzucając się na miecz osadzony w kamiennej rzeźbie anioła – co ciekawe, miecz wygląda na prawdziwy (czyżby słynny palec boży?).

Gorzej, że jego poświęcenie jest absolutne zbędne i nielogiczne, gdyż chwilę później wszechmogące zło i tak przestaje się liczyć. W dodatku dogorywającemu bohaterowi objawia się duch zmarłej żony i córki, czyli jest nie tylko rozczarowująco, ale i przesadnie ckliwie.

Advertisement

Jody (Gra pozorów)

Jody to wbrew pozorom imię męskie, do tego nosi je Forest Whitaker. Nie interesują nas jednak intencje jego rodziców w momencie, gdy krzywdzili go tym imieniem już we wczesnym dzieciństwie, ale zgon w życiu dorosłym. Ponieważ Gra pozorów to film z kilkoma twistami, toteż i śmierć Jody’ego następuje dość nagle i niespodziewanie.

Zaskoczenie jest tym większe, że ginie on podczas ucieczki, która mogła uratować mu życie. Kończy on pod kołami pojazdu swoich niedoszłych wybawców, co automatycznie kwalifikuje tę śmierć jako przewrotność losu, a przy tym także bezczelnie prawdziwą. W końcu wypadki nie tylko chodzą po ludziach, ale potrafią się po nich także przejechać.

Advertisement

Julian Taylor i Theo Faron (Ludzkie dzieci)

Dwa, a raczej dwoje, w jednym. Przy czym z tym jednym można się kłócić, bo ostatnie tchnienie Theo w finale filmu da się jednak przewidzieć, nie kopie też równie mocno w brzuch, jak wcześniejsze zabójstwo Julian – na swój sposób jest wręcz kojące, uspokaja. Oto nasz bohater przebył swoją wędrówkę, spełnił zadanie, w rezultacie którego przypuszczalnie uratował ludzkość. Być może nawet resztkami świadomości udaje mu się usłyszeć nadpływający statek, poczuć satysfakcję z faktu, iż jeszcze nie wszystko stracone, że wciąż jest nadzieja. A tę właśnie odebrała mu między innymi wcześniej brutalna śmierć jego ukochanej, którą jej kompani zastrzelili zupełnie znienacka jak psa, dając jej się w bólach wykrwawić na jego oczach.

Kane (Obcy – ósmy pasażer Nostromo)

Zdecydowanie jedna z najkrwawszych, wręcz surowych w swej formie i prostocie scen tego rodzaju. Pomimo oczywistego wpisania się w historię popkultury i, co za tym idzie, wielu jej parodii, nadal ogląda się ją z ciarami na plecach i nieprzyjemnym uczuciu w gardle. Już abstrahując od tego, że nie tak dawno faktycznie odszedł odtwórca roli Kane’a – niezastąpiony John Hurt – jest to po prostu cholernie mocna sekwencja, poprzedzona odpowiednio spokojnym, wręcz sielskim obrazkiem „ostatniej wieczerzy”.

Advertisement

A potem nagłe ataki konwulsji i eksplodująca na wszystkie strony klatka piersiowa, na którą na. A w środku… nowe życie. Umarł król, niech żyje król! Fascynujące i przerażające jednocześnie. I w każdym calu bezkompromisowe.

Sierżant Keck (Cienka czerwona linia)

Sporo w tym filmie bohaterów, tak więc łatwo się pogubić. Jednak tego znacie na pewno – musicie znać, bo to Woody Harrelson, który na moment przed zgonem wygląda tak:

Advertisement

Wygląda tak, gdyż właśnie wyciągnął zawleczkę własnego granatu, podnosząc się nagle z ziemi. Prosty, ale wyjątkowo głupi błąd, którym charakteryzują się raczej żółtodzioby, a nie wprawieni wojskowi pokroju Kecka. I zapewne Keck zostałby zapamiętany jako kandydat do Nagrody Darwina, gdyby nie szybka reakcja na popełniony błąd – sekundę później naprawił go, uskakując w bok i własnym ciałem zasłaniając wybuch. Sam zginął w dość nieciekawych okolicznościach (i sporych bólach), lecz uratował życie wielu kolegów wokół. Niby proste, ale nobliwe.

Llewelyn Moss (To nie jest kraj dla starych ludzi)

„Pieniądze szczęścia nie dają”. „Lepiej dmuchać na zimne”. „Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomym”. „Nie cudzołóż”. „Nie kradnij”. To tylko kilka przykładów przysłów, powiedzonek i zasad, o których poczciwy Llewelyn zapomniał, ignorując na moment zagrożenie i… zapominając się pewnego gorącego dnia nad basenem. Za karę dostał serią z automatu. Zatem na logikę nie ma tu mowy o zaskoczeniu. Niemniej Moss był, jak by nie patrzeć, wiodącym bohaterem historii braci Coen – bohaterem, któremu chętnie się kibicowało, i który do tego momentu sporo przeszedł i z niejednych ran zdołał się wylizać.

Advertisement

A tymczasem jego śmierć została ukazana właściwie poza kadrem, jakby przez przypadek i niejako przy okazji, niemalże obojętnie. Zupełnie jakby był poznanym dosłownie dwie sceny wcześniej pomagierem faktycznego protagonisty albo nawet skromnym epizodem. W tej sytuacji marnym pocieszeniem jest, że przynajmniej walczył dzielnie do końca, jak na żołnierza przystało.

Doktor Malcolm Crowe (Szósty zmysł)

Bruce Willis zapewne zaskoczył wszystkich swoim poświęceniem dla całej planety w o rok młodszym Armageddonie. Jednak dopiero u M. Nighta Shyamalana jego śmierć stanowi clou całego filmu, a nawet i go przytłacza. Co jest odrobinę kuriozalne, jeśli wziąć pod uwagę, że ze wszystkich twistów rozsianych po fabule ten jest akurat łatwy do przewidzenia, gdyż wynika już z pierwszych paru minut seansu.

Advertisement

Dodatkowo fakt, że Malcolm potrzebuje całego filmu i porady małego chłopca, żeby pojąć, iż już dawno kipnął, zakrawa na malutką kpinę. A jednak to właśnie ten moment stał się największym zaskoczeniem nie tylko danej dekady, ale i całego gatunku. Miał Shyamalan nosa.

Marion Crane (Psychoza)

INVICTUS - NIEPOKONANY. Rugby jednoczy Południową Afrykę

Przykład, który obecnie trudno brać na poważnie, gdyż scena śmierci Marion przeszła do historii i dziś stanowi żelazną klasykę kina znaną nawet osobom, które filmu nie widziały. Niemniej zatrudnienie urodziwej Janet Leigh i zabicie jej na długo przed końcem, i to dokładnie w momencie, w którym zaczęła się w niej stosowna przemiana, a widz zaczął z nią sympatyzować, było w dniu premiery niemałym szokiem.

Advertisement

Solidnie spotęgowanym w dodatku perfekcyjną stroną audiowizualną, która nadal bezbłędnie oddziałuje na zmysły. Atakujące nas smyczki w muzyce Bernarda Herrmanna, wtórujący jej montaż oraz dosadne zbliżenia na nóż, martwą twarz Crane i jej posokę spływającą do rur wraz z wodą to momenty nie tylko niezapomniane, ale też naprawdę potrafiące nagle wstrzymać nam oddech.

Marvin (Pulp Fiction)

Gdy mimowolnie spojrzeliście na sam tytuł filmu, to pewnie pomyśleliście o Vincencie Vedze. I rzeczywiście, on także jest w opisywanej scenie, ale jako sprawca zgonu, a nie jego ofiara. To właśnie Vincent odwraca się w stronę Marvina w jadącym aucie i radośnie sobie z nim rozmawia, cały czas trzymając palec na spuście odbezpieczonego pistoletu wycelowanego w biednego Marva.

Advertisement

Chwilę potem Jules wjeżdża na wybój, samochód podskakuje, Vincent niechcący naciska spust i broń wypala. Z siedzącego z tyłu Marvina pozostaje wspomnienie i jedna wielka czerwona plama, która je potęguje. Jules puszcza wiązankę przekleństw, a Vincent robi głupią minę, tłumacząc się: „Aw, man, I shot Marvin in the face”. A co na to Marvin? Marvin’s dead, baby. Marvin’s dead.

Pułkownik Nicholson (Most na rzece Kwai)

Któż z nas nie zna tego filmu? Któż nie pamięta tej sceny? Śmierć pułkownika Nicholsona to jedna z ikon kina i moment, który się po prostu nie zestarzeje. Ten finał zawsze trzyma w napięciu i niepewności, nawet jeśli zna się go na pamięć – i za każdym razem „wyczyn” pułkownika zaskakuje, bo tego zwyczajnie nie da się przewidzieć. Most musiał zostać wysadzony – to było jasne. Ale sam fakt nagłego zgonu Nicholsona, który pociągnął za sobą wiadomą reakcję zapłonową, to już coś, co pamięta się latami. Zapomnijcie o stetryczałym Obi-Wanie, który umiera, „bo tak i już” – to Nicholson stanowi w tym wypadku opus magnum sir Aleca Guinnessa.

Advertisement

Ojciec (Powrót)

Pojawił się znikąd, niczym jeździec. Od razu zabrał chłopaków na ryby, gdzie wpajał im podstawowe zasady przetrwania i inne wartości, które uważał za ważne. Przy okazji załatwiał też swoje brudne sprawy. To zaprowadziło ich na opustoszałą wyspę, na której doszło do kulminacji wcześniejszego buntu młodszego syna. I kiedy malec uciekł na wieżę, to ojciec po raz pierwszy okazał względem niego uczucia i robił wszystko, aby go ratować. Nie doszło jednak do pięknego zjednoczenia rodziny. Wieża była stara, a jej deski spróchniałe i ojciec odszedł równie szybko, jak przybył – tym razem w wersji na spadochroniarza. I na dobre pozostał dla potomków nieprzeniknioną tajemnicą.

Russell Franklin (Piekielna głębia)

Zarówno Śmierć, jak i filmowcy lubią nabijać się z ludu. Dowodem tego lwia część danego zestawienia, w którym dżemem w pączku, wisienką na torcie i największym ich wspólnym dowcipem wydaje się być właśnie nagłe i przesiąknięte – o ironio! – czarnym humorem ukatrupienie Samuela L. Jacksona. Legendarny motherfucker! gra tu oczywiście prawdziwego przekozaka, który ni z gruchy, ni z pietruchy zostaje w relatywnie bezpiecznej lokacji pożarty przez wielkiego, zmutowanego rekina. Ba! Drapieżna rybka na sterydach pozbawia aktora nie tylko życia, ale i zabija mu klina, rzucając się na niego w trakcie powoli zmierzającej do kulminacji płomiennej przemowy zagrzewającej resztę postaci do walki. Jak nietrudno się domyślić, wraz z Samem ginie też cała nadzieja oraz resztki logiki – potem ten niezbyt ambitny straszak robi się tylko głupszy…

Advertisement

Vincent (Zakładnik)

Teoretycznie zgon Vincenta powinno ochrzcić się mianem głupiego – oto bowiem zawodowy zabójca w prosty sposób przegrywa strzelaninę z przypadkowym taksówkarzem, który na co dzień boi się nawet konfrontacji z własną matką, a co dopiero pisać o pociąganiu za spust. Sprawa tak kuriozalna, że sam Vincent jest nią zaskoczony, nie mówiąc już o widzu (który, mimo wszystko, podejrzewał, że coś się szykuje).

Jest jednak także coś pięknego w tym momencie. Pomijając zbłąkane kule w dziwacznym mano a mano, to Vincent umiera dokładnie tak, jak facet w jego anegdocie. W ciszy siada w pustym wagonie metra i spokojnie spuszcza głowę w dół – wygląda, jakby się zdrzemnął. Myślicie, że ktoś go zauważy? I jak szybko?

Advertisement

Wash (Serenity)

Gdyby Hoban Washburne był aktorem, pewnie grałby w serialu Everybody loves Wash. Został jednak pilotem statku i musi zadowolić się miłością głównie jednej osoby. Nie zmienia to oczywiście faktu, że jego nagła śmierć to ostry szok dla każdego, z widownią łącznie. Oto jedna z najbardziej sympatycznych postaci z serii Firefly – o ile w ogóle można u Whedona mówić o bohaterach niesympatycznych – dokonuje w filmie kinowym lotniczych cudów, by uratować wszystkich pozostałych od śmierci tylko po to, aby samemu za moment zginąć w dość nieprzyjemny, jakże przyziemny i bezkompromisowy sposób.

Uwypuklony w dodatku faktem, że odebrane zostaje mu nie tylko życie, ale i moment chwały oraz satysfakcji z własnego dokonania. I pomyśleć, że wystarczyłoby jedynie, aby tytułowy statek troszkę inaczej się obrócił… Może wtedy Wash dalej byłby liściem na wietrze, a my dowiedzielibyśmy się, co to w ogóle oznacza.

Advertisement

William „Billy” Costigan (Infiltracja)

U Scorsesego trup ściele się gęsto – zwłaszcza w finale tego remake’u hongkońskiego klasyka kryminału. Parę z nich spokojnie zresztą mogłoby się tu znaleźć, lecz palma pierwszeństwa należy do bohatera Leonarda DiCaprio. I to z bardzo prostego powodu – był tak blisko zasłużonego tryumfu, upragnionego oddechu, że nawet my, widzowie uśpiliśmy własną czujność.

A tu nagle drzwi windy się otwierają i BUM! Z młodego Williama robi się martwy William i źli ludzie górą. Szok jest tym większy, że Scorsese pokazuje to w bardzo naturalistyczny, daleki od upiększania sposób. No, a Billy – ostatni sprawiedliwy w każdym możliwym znaczeniu tego słowa – jak mało kto zasłużył na zwycięstwo i powrót do normalności. Jak to jednak mawiał jego imiennik, rewolwerowiec Munny, „zasługi nie mają tu nic do rzeczy”.

Advertisement

I tym optymistycznym akcentem pora skoń…

korekta: Kornelia Farynowska

Advertisement

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *