KOLEJNOŚĆ DOWOLNA. Nie zawsze trzeba zaczynać od początku
Gdy miałem dziewięć, dziesięć lat, w moim niewielkim mieście działała jedna, czasami dwie, a w porywach trzy wypożyczalnie kaset video. Jeszcze wcześniej w odtwarzaczu lądowały pirackie kasety przegrywane i przekazywane między rodziną czy znajomymi. Jeśli na jakiś film, o którym słyszałem cokolwiek, trafiłem w telewizji, również nie miało dla mnie znaczenia, czy oglądam pierwszą, drugą, czy czwartą część. Dziś ten problem w zasadzie nie istnieje, bo tylko od widza zależy, od której części zacznie swoją przygodę z bohaterami. A nie zawsze trzeba to robić od początku.
Czy jeśli znamy zakończenie historii, jej początek w ogóle może nas zainteresować? W dobie powstających seryjnie sequeli może niezbyt często, bo od pewnego czasu kontynuacje filmowych hitów produkowane są najczęściej zgodnie z zasadą: “więcej, szybciej, mocniej”, a fabuła tylko powiela pomysły z pierwowzorów. Dlatego to nie przypadek, że w tym zestawieniu cofam się głównie do lat osiemdziesiątych. Ale zacznijmy nieco wcześniej, i z wysokiego C.
Ojciec chrzestny II
Pewnie nieco narażę miłośnikom trylogii Francisa Forda Coppoli, ale z własnego doświadczenia wiem, że zachowanie chronologii seansów pierwszych dwóch części nie jest konieczne, by oba filmy pokochać bezwarunkowo. Jasne, w drugiej rodzina Corleone rządzona przez Michaela jest u szczytu potęgi, ale już wiemy, że ten idealnie działający organizm gnije od środka. Po latach uważam, że miałem ogromne szczęście, że jako pierwszą obejrzałem właśnie kontynuację arcydzieła Coppoli. Udało mi się uniknąć tego, co – w moim odczuciu – pozostaje pewną pułapką, a co reżyserowi zarzucano wielokrotnie. W części pierwszej mafijna rodzina była swego rodzaju ostoją honoru w skorumpowanym świecie. Widząc Michaela Corleone strzelającego kapitana McCluskeya, czuje się satysfakcję i triumf sprawiedliwości. Nawet odcięty łeb konia, „propozycje nie do odrzucenia” i kolejne śmierci tylko ten mit podtrzymują.
Zasiadając do części pierwszej Ojca chrzestnego, wiedziałem już, że ten świat oparty na honorze i rodzinnych ideałach to fasada. Oglądając kolejne sceny, mogłem doszukiwać się sygnałów świadczących o przyszłym upadku rodziny Corleone. Z drugiej strony, jeśli wchodzi się w część drugą bez znajomości pierwszej, postać Michaela wydaje się jeszcze bardziej fascynująca, tajemnicza, niejednoznaczna i pęknięta.
Ojciec chrzestny i jego kontynuacja to z pewnością dwa z najwybitniejszych filmów w historii. Przyjemniej i łatwiej ogląda się tę pierwszą, a że trochę ze mnie filmowy masochista, więc nadal wolę kontynuację.
Indiana Jones i ostatnia krucjata
Podobne wpisy
Trzecia część przygód Indiany Jonesa to tak naprawdę pierwszy sequel (wydarzenia z Indiany Jonesa i Świątyni Zagłady rozgrywają się przed znanymi z Poszukiwaczy zaginionej arki) i po prostu mam do niej największy sentyment. Wałkowałem ten film na pirackim VHS-ie dziesiątki razy, prolog znam na pamięć, podobnie jak znaczną część dialogów. Nie mówiąc już o doktor Elsie Schneider, do której blond włosów i czerwonych ust wciąż mam słabość. To zdecydowanie najlepsza kobieca postać w całym cyklu. Bardzo lubię Karen Allen i jej Marion z Poszukiwaczy… (z Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki znacznie mniej), ale to właśnie z doktor Schneider zawsze chciałem pożegnać się po austriacku.
Dlaczego Ostatnią krucjatę ogląda się tak znakomicie, nie znając wcześniejszych przygód Indiany Jonesa? Bo w trzeciej części Spielberg stworzył swojego bohatera trochę od początku. Co prawda znajdziemy tam kilka smaczków odnoszących się do Poszukiwaczy zaginionej arki („Naziści – jak ja ich, cholera, nie znoszę!” – tłumaczenie ze wspomnianego VHS-u), ale to właśnie w niej dowiadujemy się, skąd Indiana Jones wziął swój kapelusz. No i że tak naprawdę nazywa się Henry Jones junior. A imię “Indiana” odziedziczył po…