Piękny to był duet – Louis de Funès i Yves Montand. Dwie strony ludzkiej moralności osadzone w komediowej mieszance filmu historycznego z elementami westernu. Reżyser poprzez kostiumową farsę, podobnie jak William Shakespeare, zręcznie napiętnował kastowe społeczeństwo XVII-wiecznej Hiszpanii, a co najważniejsze to, że o prawdziwości czyichś uczuć ma decydować urodzenie oraz majątek. Louis de Funès zagrał Don Sallusta, pozbawionego uczuć wyższych królewskiego poborcę podatkowego z wielkimi planami na przyszłość obejmującymi nawet zamach na króla i przejęcie władzy w państwie. Yves Montand wcielił się zaś w skromnego i uczciwego służącego, Blaze’a. Losy tych dwojga tak się poplączą, że Sallust straci prawie wszystko, a Blaze zyska szansę stania się szlachcicem. Wyjdzie z tego niezła heca. Największym osiągnięciem w tej produkcji Louisa de Funèsa jest to, że po raz kolejny w swojej karierze z negatywnej postaci zrobił kogoś, kto może być głównym bohaterem i nie sprowadzić zagłady na cały film. To specyficzny sposób prezentacji antagonistów – ośmieszanie ich. Przez to mogą zająć znacznie więcej czasu ekranowego.
W Durnopałkach generalnie sporo pierdzieli, a na dodatek mieszkały w niej dwa dinozaury, Krzywus (Jean Carmet) i Glod (Louis de Funès). Zmęczeni życiem, zgryźliwi tetrycy, którzy oczekują jedynie na śmierć. Nieoczekiwaną zmianę jakości ich wypełnionego pierdzeniem życia przynosi kosmita z planety Oxien (Jacques Villeret). Wzywa go z kosmosu pierdzenie. Ziemianie zaś dają mu nieoczekiwany dar w postaci kapuśniaka. Cała ta nieco surrealistyczna fabuła została opowiedziana trochę jak teatr, w wąskim planie gospodarstwa zamieszkanego przez dwóch ostatnich mieszkańców Durnopałek, z naciskiem na przypowieściową refleksję nad sensem mijającego życia, opłacalności jego przedłużenia oraz relacji, jaką ma młodość do starości. Po Louisie de Funèsie widać, że jego życie powoli się kończy. Przez lata przyzwyczaił nas do niesamowicie energicznego sposobu poruszania przed kamerą, a teraz widać, że czas również jego dotknął. Nie umniejsza mu to jednak gracji, z jaką odegrał Gloda – człowieka, którego z powodu starości Ziemia nie chciała. Przyjęło go za to niebo, i to dosłownie.
W filmach Gérarda Oury’ego często jest drugie dno. Wynika to z przeżyć reżysera złączonych z jego podejściem do filmu. Poprzez śmiech także da się przekazać niewygodną prawdę, a także dramatyczne odczucia. Gamoń w swojej wymowie jest właśnie taki. Rękami Bourvila i Louisa de Funèsa reżyser pokazał nierówność społeczną oraz to, że tzw. ludzie naiwni zawsze będą w społeczeństwie wykorzystywani, niezależnie od poziomu ogólnie panującej kultury. Bo ktoś, kto jest gamoniem, nie ma nad sobą rozłożonego parasola ochronnego w postaci jakiejś niepełnosprawności, którą krytykować byłoby dzisiaj niepoprawnie politycznie. Gamoń jest po prostu głupkiem, takim wentylem społecznych lęków, co w kinematografii często jest wykorzystywane do rozbawiania publiczności. Zaś idealnie do roli bohatera dwulicowego, bogatego i niekoniecznie uczciwego pasuje de Funès, aktor mieszkający przecież w zamku.