MADAME CLAUDE. Prostytucja po parysku

Paryż lat sześćdziesiątych. Przestronny, elegancki apartament, w którym tańczą piękne, młode dziewczęta w eleganckich żakietach i trapezowych sukienkach, świętując urodziny jednej z nich. Towarzyszą im dużo starsi mężczyźni w garniturach. Przez apartament przechodzi nienagannie ubrana, znacznie starsza od młodych dziewczyn kobieta, witając się z jegomościami. To właśnie jej głos z offu chwilę wcześniej informował nas o jej doskonale prosperującym biznesie, kiedy zalotnie spoglądając w kamerę, malowała oczy i usta. Ta kobieta to tytułowa Madame Claude, właścicielka ekskluzywnego domu publicznego.
Madame Claude istniała naprawdę i nazywała się Fernande Grudet. Po II wojnie światowej rozpoczęła pracę jako prostytutka i wkrótce stworzyła w Paryżu swój własny dom publiczny, w którym zatrudniała około dwustu dziewcząt. Pracownice seksualne u Madame Claude odznaczały się zawsze wyjątkową urodą, zadbaniem i obyciem, a ich klienci pochodzili z najwyższych sfer. Wśród nich, o czym wspomina serial, mieli być chociażby aktor Marlon Brando, prezydent John F. Kennedy czy szach Iranu, ale także inni wysoko postawieni politycy, a nawet członkowie mafii. Brzmi jak idealny pomysł na film? Tak pomyślał już w 1977 roku reżyser Just Jaeckin, tworząc film o Fernande Grudet, w roli głównej obsadzając Françoise Fabian znaną chociażby z niezapomnianej roli u Érica Rohmera w Moja noc u Maud (1969). Niestety była to zupełnie nieudana próba przeniesienia barwnego życiorysu Madame Claude na ekran i wydaje się, że nad tą postacią wisi jakieś fatum, bo podobnie rzecz się ma z najnowszym filmem o życiu słynnej francuskiej stręczycielki. Film Madame Claude w reżyserii Sylvie Verheyde, który od kilku dni można oglądać na Netfliksie, to kompletna klapa.
Film zaczyna się obiecująco. Ekspozycja wzbudza zainteresowanie widza historią sutenerki, a wraz z rozpoczęciem aktu pierwszego Madame Claude (Karole Rocher) przyjmuje nową dziewczynę – piękną, inteligentną i utalentowaną w łóżku Sidonie (Garance Marillier) o trudnej przeszłości. W tle – polityczny skandal z aktorem Alainem Delonem i prezydentem Georges’em Pompidou, czyli tak zwana „afera Markovica”. Bardzo szybko jednak film staje się ciągiem nudnych, wyrywkowych scen z życia codziennego Fernande i jej złożonej relacji z nową protegowaną Sidonie, z których niewiele wynika. Nie pomaga nawet świetna rola Karole Rocher (Poliss, Bezkarni). Jej Madame Claude jest intrygująca i pełna intensywnych emocji – złości, zazdrości, bólu, niezgody na życie w świecie urządzonym i kontrolowanym przez mężczyzn, z którymi nieustannie się ściera. Nieco rozczarowuje Garance Marillier, która pomimo ciekawej roli nie daje tak intensywnego, silnego popisu jak w roli Justine w świetnym horrorze Mięso (2016) Julii Ducournau.
Podobne wpisy
Madame Claude boryka się z tym samym problemem co wiele filmów biograficznych – twórcy próbują skondensować kilkadziesiąt lat życiorysu postaci w ograniczonym czasie ekranowym (w tym przypadku w czasie prawie dwóch godzin). Trudno zrozumieć, jaki zamysł przyświecał twórcom Madame Claude. Ich film to z jednej strony film biograficzny, z drugiej strony dramat i film kryminalny (Netflix reklamuje go nawet jako film gangsterski). Problem w tym, że wszystkie gatunki wrzucono do jednego wora i potraktowano po macoszemu, przez co Madame Claude nie jest ani dobrą biografią, ani dramatem, ani filmem kryminalnym. Wiele wątków pozostaje zaledwie liźniętych i niedokończonych, a ich mnogość sprawia, że twórcy nie skupiają się na żadnym z nich, tworząc koszmarnie rozmytą, rozciągniętą w czasie, chaotyczną, a chwilami nawet kompletnie niezrozumiałą w sensie przyczynowo-skutkowym historię. Pomimo ogromnego dramatycznego potencjału film nie potrafi zaangażować ani poruszyć widza, stając się kolejną przeciętną produkcją w bogatej bibliotece Netfliksa.