search
REKLAMA
Kino klasy Z

STODOŁA. Kilofem w głowę – na wesoło

Tomasz Bot

20 grudnia 2018

REKLAMA

Jakoś tak się składa, że znam wiele osób, które uwielbiają Freddiego Kruegera, Jasona Voorheesa czy Michaela Myersa, ale chyba nikogo, kto by się ich naprawdę bał w dorosłym życiu. Może więc nie chodzi o to, by boogeyman (amerykański upiór) straszył, lecz o to, że po prostu lubimy patrzeć, jak mniej lub bardziej sprawnie “robi swoje”. W tym sensie Stodoła to niejako traktat o dobrej robocie…

Rok 1989. Grupa młodzieży płci mieszanej jedzie vanem przez obce rejony, szukając halloweenowej imprezy w miejscowości, w której doszło kiedyś do masakry. Mają przy sobie marihuanę, wokół pola kukurydzy. Możliwe, że źle skręcili. Na pewno niektórzy są seksualnie rozbudzeni. Nocują w polu. Piją, zaśmiewają się z makabrycznych historii przy ognisku i zaglądają do opuszczonej stodoły.

Zacznę od spojlerów, które zaskoczyć mogą tylko bardzo niedzielnego czytelnika działu. Będzie rzeź, poleje się młoda i stara krew, a niedziewice są bez szans. Bohaterów czeka starcie z trzema nader oryginalnymi monstrami: dyniogłowym, strachem na wróble i górnikiem z czołówką. Ekipa ta nie wygląda zwyczajnie, ale w noc Halloween może brylować nie tylko po ugorach, ale i w mieście. Przy czym nie są to jacyś psychopatyczni przebierańcy (jak Leatherface z Teksańskiej masakry… – popaprany, ale przynależny jednak do świata ziemskiego) czy grupa zdeformowanych rednecków niczym z Drogi bez powrotu. Ci okrutni kanibale są dosłownie z piekła rodem. Stąd to, co zdaje się jedynie ekscentryczną stylówką, jak np. wypełniona płomieniami głowa z dyni, stanowi niezbywalny, fizyczny aspekt ich jestestwa.

Nie czuję, jakbym zdradził zbyt wiele, bo ten film w mig daje nam odczuć, że nie “co”, ale “jak” się tu liczy, a w cenie jest radosny maksymalizm. Zobaczymy więc gigantyczny księżyc nad wędrującą “nieświętą trójcą” i prawdziwą orgię rozłupywanych czaszek czy wypływających oczu. Obraz Justina M. Seamana z 2015 roku bardzo chce przynależeć do świata wcześniejszych dekad. Stodoła to bardzo radosna laurka dla slasherów z barwnymi boogymenami, maczetami czy nożami pozyskującymi analogową krew biwakowiczów. Pojawią się tu wszelkie możliwe klisze, charakterystyczne dla tego typu kina, a celebrowane jak zamawianie martini w każdym Bondzie. Schematy skondensowane, ostentacyjne i gryzące w oczy jak kwas Obcego nie powodują jednak ziewania, a ożywienie. Jeśli za czasów walkmanów pokochałeś tych dziwnych milczących kolesi, wiedzących, jak podejść do młodzieży, żeby ją otworzyć – ten seans jest dla ciebie.

Film zrobiono za niewielkie pieniądze, ale z wielkim wyczuciem i zaangażowaniem. Reżyser użył ziarnistej taśmy, udającej zanieczyszczoną i podrapaną. Całość udźwiękowiono tak, że w film “pstryka”. Te celowe zabiegi przywodzą na myśl kino typu grindhouse, ale jeszcze silniej zaznaczono “ejtisowość” obrazu. Młodzież wygląda tu, jakby wycięto ją maczetą z któregoś Piątku, trzynastego i przeklejono do Stodoły.

Ścieżka dźwiękowa pogłębia nasze poczucie obcowania z tworem retro. Z jednej strony mamy elektronikę, która – a jakże – świdruje muzyczną twórczość Carpentera jak kilof głowę dzieciaka w prologu. Z drugiej strony reżyser upchał tu mnóstwo przaśnego, rakietowo szybkiego rocka, który nie ma chyba zastosowania innego niż jako tło dla takich produkcji.

Młodzi aktorzy grają topornie, ale – o dziwo – trzymamy za nich kciuki. Może to kwestia faktu, że chłopcy nie udają Roberta De Niro, a panie Meryl Streep, ale każdy zdaje się zwyczajnie pasować do roli nastolatków zepchniętych na krawędź piekła. W epizodzie pojawia się Ari Lehman, mający na koncie kreację Jasona Voorheesa w pierwszym Piątku, trzynastego, i weteranka horrorów Linnea Quigley (Cicha noc, śmierci noc, Powrót żywych trupów).

Poza tym w filmie wystąpiły sierpy, kilofy, noże, kosiarki do trawy. Co za tym idzie, błyśnie gore. Naprawdę dużo dynamicznie przedstawionego gore. Ręka, noga, mózg na ścianie, ale w wersji light, bardzo umownej. Bo cokolwiek zobaczycie na ekranie, reżyser pewnie zrobił to z galaretki, sody oczyszczonej i jeszcze paru produktów z marketu pod domem. Nawet zrywanie skóry z twarzy jest w Stodole jakieś pocieszne i apetyczne. Błysną piersi – na bardzo ostentacyjnym ujęciu. Trafi się też obowiązkowe “heroiczne przebudzenie” w protagonistach, którzy – wściekli na zło i ze świeżo wykwitłym twardzielstwem na twarzy – efektownie się uzbroją i ruszą siec kanibali.

Całość jest ze smakiem i dynamicznie zmontowana. Ma żywe tempo i tak rozkłada wszelkie atrakcje, że atmosfera dobrej zabawy nie siada ani na chwilę. Stodoła nie zawiera za to ani grama napięcia. Brak tego ostatniego tłumaczyć może przenikająca całość – na poziomie dźwięków, napisów, poszczególnych kadrów, a nawet trailera – atmosfera beki. Dostaliśmy naprawdę niskobudżetowe kino o naprawdę wysokim potencjale rozrywkowym. Tytuł oferuje kłęby groteski, stylizacji i tryska w nas juchą, aż miło. Całość plasuje się więc stosunkowo daleko od Stranger Things czy Lata 84, za to przesiąknięta jest entuzjazmem Sama Raimiego czy Petera Jacksona z ich młodzieńczych lat.

Trailer sugeruje, że film już wkrótce na kasetach. To nieprawda, ale jaka piękna nieprawda.

 

REKLAMA