KADR WE KRWI. Dlaczego PRZEMOC i SADYZM w filmie mają sens?
Rozczłonkowane ciała, litry tryskającej sztucznej krwi, krzyki i piski ofiar. Nie odwracamy wzroku. Szukamy kolejnych mocniejszych horrorów i filmów grozy. Ale w pewnym momencie posoki i błagania o litość jest zbyt dużo. Czy da się zatem określić granice brutalności w kinie? I czy mamy uzasadnione prawo ograniczać w tej kwestii twórczość filmowców? Kiedy i czy powiedzieć stop?
Bać się lubimy. Niesłabnąca popularność horrorów najlepiej to potwierdza. Niezależnie czy źródłem strachu są zjawiska nadprzyrodzone, kosmici czy sadystyczni dewianci. Ale nie tylko horrory wyzwalają w widzach poczucie strachu. Filmy snuff i mondo, chociaż nie są cenione tak jak horrory, od lat mają swoich zwolenników. Mondo, czyli krótkie brutalne nagrania pokazujące egzekucje, morderstwa czy samobójstwa zarejestrowane często amatorską kamerą. Przez wielu uważane za miejskie legendy filmy snuff – przedstawiają tortury, molestowanie i morderstwa. Chociaż tym razem fikcyjne, montowane w taki sposób, by granica między fikcją i realnością była cienka jak włos. Liczne części serii Królik doświadczalny (Saturo Ogura), Cannibal Holocaust (Rugerro Deodato) czy Nekromantik (Jorg Buttgereit) i wiele innych, mimo że dla większości widzów są chore i nie do przyjęcia, nadal mają swoje rzesze fanów.
Dziś jednak odłóżmy je na bok. Podobnie jak kultowe i modne horrory, zarówno te wybitne, jak chociażby Teksańska masakra piłą mechaniczną (Tobe Hopper), jak i te kiepskie czy niskobudżetowe. Odłóżmy też na bok filmy wybitne, takie jak Funny Games (Michael Hanneke) czy Srpski film (Srdjan Spasojevic), które chociaż idealnie wpasowałyby się do tego rankingu, zostały omówione już wystarczającą ilość razy i nie widzę sensu powielania dotychczasowych recenzji.
Winno się zadać pytanie – czy sadyzm i tortury na ekranie kina są uzasadnione? Odpowiedź jest krótka: są.
Każdy widz ma własne preferencje, każdy ma swoje granice, każdy ma inną estetykę. Przeciwnicy sadyzmu i okrucieństwa na ekranie argumentują to w dwojaki sposób – albo zwyczajnie brzydzi ich krew, albo rozważają, jaki jest sens zajmować się brutalnością. Wszak pokazywanie jej tylko pobudzi kolejnych psychopatów. Argument drugi jest jednak niedorzeczny, bo jak wiadomo, tortury istniały przecież od wieków, od wieków nie brakowało dewiantów, a starożytni wszak kina nie mieli. Aby zatem przejść do kontrargumentów i dowieść, że pokazywanie sadyzmu i bestialstwa na szklanym ekranie jest jak najbardziej zasadne, stworzę subiektywną listę kilku najciekawszych moim zdaniem zwyrodnialców i psychopatów. Aby nie było dalszych nieporozumień wyjaśnię krótko dwie kwestie. Pierwsza: nie zawsze ciekawy bohater równa się dobry film. Nie zajmuję się tu analizą filmu jako całości, a jedynie analizą bohaterów. Na poniższej liście znajdą się zatem filmy zarówno genialne, jak i dość przeciętne. Druga natomiast: w psychologii istnieje kilka podziałów, zgodnie jednak z jednym z nich wyróżnimy dwa typy – sadystę i osobę okrutną. Sadysta, którego nazwa pierwotnie pochodziła od nazwiska znakomitego pisarza i filozofa Markiza de Sade, a ostatecznie została stworzona przez badacza Kraffta-Ebinga. „Doświadczanie pożądanego pobudzenia seksualnego (włączając orgazm) wytwarzane przez akty przemocy, kar cielesnych zadawanych sobie samemu lub innym, w tym zarówno zwierzętom, jak i ludziom. Może się nań również składać wrodzone pragnienie, by poniżać, krzywdzić lub nawet unicestwiać innych po to, by wytworzyć w sobie rozkosz seksualną” – tak zachowanie sadystyczne opisuje Baron-Cohen. Osoba okrutna natomiast nie motywuje swych działań chęcią zaspokojenia seksualnego. Zgodnie z tym podziałem nie będę postaci okrutnych, nieposiadających skłonności seksualnych nazywać sadystami.
Gdy potworem są rodzice
Podobne wpisy
Gertrude Baniszewski (Catherine Keener) z filmu Amerykańska zbrodnia w reżyserii Tommy’ego O’Havera w tym subiektywnym rankingu jest postacią najbardziej dyskusyjną. Z jednej strony jej czyny, które de facto oparte są na motywach prawdziwej historii nazwanej „najokrutniejszą zbrodnią w stanie Indiana”, są niewątpliwie chore i nie do przyjęcia, z drugiej jako jedna z niewielu zwyrodnialców nie jest ukazana tylko w negatywnym świetle. Historie relacji między Sylvią Linkes (Ellen Page) i jej chorą na polio siostrą Jennie (Hayley McFaryland) a ich tymczasową opiekunką Gertude i jej licznym potomstwem widz poznaje na podstawie retrospekcji, zeznań świadków uczestniczących w rozprawie o zabójstwo. Mimo iż historia jest prawdziwa i doskonale wiemy, jakie będzie zakończenie filmu, reżyser buduje ogromne napięcie. Wędrujący po świecie rodzice sióstr zostawiają je pod opieką Baniszewski. Sielankowe życie szybko zamienia się w piekło. Sylvia z każdym dniem będzie poddawana nowym torturom, upokorzeniom i karom. Nawet bez przewinienia. Bicie, podpalanie niedopałkami, zmuszanie do masturbacji butelką, liczne tortury, więzienie w piwnicy i ostatecznie śmierć dziewczyny. I chociaż tym razem kamera nie pokazuje widzowi wszystkiego, to w filmie publicznością dla tego okrutnego widowiska są… dzieci. Niemniej okrutne od Baniszewski. Zostańmy jeszcze przez chwilę przy niej. Nie mamy tu do czynienia z bezwzględną, odartą z uczuć i emocji zbrodniarką. Baniszewski to uwikłana w chory związek z młodszym mężczyzną, ciężko chora zarówno fizycznie, jak i psychicznie, żyjąca w ubóstwie, zmęczona życiem matka kilkorga dzieci. Odtwarzająca tę rolę Keneer stworzyła doskonały obraz kobiety, wobec której ciężko nam określić swoje emocje. Niemożliwym jest zamknąć oczy i nie zauważyć okrucieństwa zbrodni, której się dopuściła, jednakowoż trudno przemilczeć jej stan psychiczny i sytuację, w której się znalazła. Czyn dokonany przez Gertrude, jakkolwiek brzmi to absurdalnie, jest w jakiś dziwny sposób usprawiedliwiony. Narastająca w niej frustracja w końcu znajduje ujście. Jak sama mówi: chciała chronić swoje dzieci przed samą sobą. Cały swój gniew i ból wyładowuje więc na delikatnej, bezbronnej Sylvi. Mimo apodyktycznego wyglądu, mimo konsekwencji i bezkompromisowości, wreszcie – mimo ogromnego okrucieństwa połączonego ze skrajną obojętnością wobec swej ofiary, u Baniszewski nie ma złowrogiego śmiechu czy pogardy. W chwilach, gdy akurat nie wymyśla kolejnych tortur, rozmawia z Sylvią, próbuje usprawiedliwiać swoje zachowanie, a nawet płacze i dziękuje dziewczynie. Z jednej strony wrażliwa, zagubiona, sama będąca ofiarą, z drugiej obojętna i zimna. Nie reaguje na śmierć dziewczyny, wypiera także to zdarzenie z pamięci, nie przyznając się do winy. Warto jeszcze zaznaczyć, że Baniszewski to nie jedyny oprawca w filmie O’Havera. W tej chorej spirali okrucieństwa biorą też udział dzieci Gertrude i dzieci z sąsiedztwa. A zachęcać do tortur ich nie trzeba. Oczywiście z psychologicznego punktu widzenia dziecko nie ma jeszcze umiejętności trzeźwego oceniania swych czynów i płynących z nich konsekwencji, nie mamy tu jednak do czynienia z kilkulatkami. Zestawienie w jednym filmie ciężkiej do ocenienia Gertrude Baniszewski i skłonnych do okrucieństwa dzieci sprawia, że Amerykańskiej zbrodni nie mogło zabraknąć w tym rankingu.
Ale to, jak okrucieństwo wobec dziecka zostało przedstawione przez O’Havera, to jeszcze nic wobec tego, co w swoim filmie Aurore serwuje nam Luc Dionne. W filmie niezwykle podobnym. Bo podobnie jak w Amerykańskiej zbrodni i tu mamy oddane pod opiekę okrutnej kobiety dziecko, i tu mamy scenariusz oparty na faktach. Francja, sielski obraz kochającej się rodziny Gagnon zaburza jedynie gruźlica matki (Stéphanie Lapointe). Już podczas jej pobytu w szpitalu pozostawionego z dziećmi i gospodarstwem Télésphore’a (Serge Postigo) zaczyna odwiedzać i kokietować daleka kuzynka Marie-Anne (Hélène Bourgeois-Leclerc), której ten bardzo szybko ulega. Chociaż w filmie jest kilka ciekawych postaci, trzymajmy się wyznaczonego tematu. Nas interesuje Marie-Anne. Luc Dionne w przeciwieństwie do poprzedniego reżysera znacznie odważniej operuje obrazem. Choć daleko tu jeszcze do typowych krwawych wizji, jakie znamy z horrorów, to ewidentnie widzimy dużo więcej niż w Amerykańskiej zbrodni. Zaczyna się pozornie niewinnie – od zamknięcia syna Marie-Anne w małej, ciasnej stodole z powodu kontaktu ze skunksem. Ale to, co spotyka tytułową Aurore (Marianne Fortier), która po śmierci matki staje się pasierbicą Marie-Anne, to długotrwały koszmar, którego jako widzowie stajemy się świadkami. A patrząc na coraz bardziej wymyślne tortury i coraz bardziej zmasakrowane ciało dziewczynki, ciężko nie odczuwać wzburzenia i nienawiści. Tym bardziej że Marie-Anne, inaczej niż Baniszewski, nie ma w sobie absolutnie nic, co sprawiałoby, że można było uzasadnić jej poczynania. Marie-Anne jest chorobliwie zazdrosna o Aurore, która z urody przypomina Télésphore’owi zmarłą żonę. Dziewczynka jednak nie jest tak cicha i pokorna jak wspomniana wyżej Sylvia Linkes. Wyrzuca ojcu to, że zamieszkał z kochanką, jeszcze zanim umarła jego żona, sprzeciwia się też Marie-Anne, nie zgadzając na to, by traktować ją jak matkę. Marie-Anne to podstępna manipulatorka. Typowa osobowość narcystyczna. Okrutne zachowania często tłumaczone są jako wynik traumy, zaniedbania. Przeszłości kobiety widz nie poznaje zbyt dobrze, nic jednak nie wskazuje na to, by doznała kiedyś krzywdy, za którą teraz chce się odegrać. Jej zachowanie jest typowym zachowaniem kobiety zazdrosnej o drugą kobietę, której należy pozbyć się z najbliższego otoczenia. Marie-Anne ucieka się nawet do dziecinnych zachowań, jakim jest próba wrobienia pasierbicy w kradzież. Wbrew pozorom to właśnie osobowości narcystyczne bywają o wiele bardziej bestialskie wobec swych ofiar. Narcyz bowiem w odróżnieniu od sadysty nie pozostaje w żadnej relacji emocjonalnej ze swoją ofiarą, nie jest od niej zależny. Śmierć dziewczynki jest zatem dla Marie-Anne czymś korzystnym. Jest jeszcze jeden element łączący oba filmy – siła manipulacji. Baniszewski przekonuje dzieci, że tak należy postępować wobec Sylvi, Marie-Anne bez problemu podburza wobec Aurore jej własnego ojca. Jego zachowanie ma wydźwięk o tyle mocniejszy, że w początkowych scenach pokazana zostaje między nim a dzieckiem typowa ojcowska miłość. Télésphore staje się obojętny wobec cierpienia swojego dziecka, sam zaczyna uczestniczyć w torturach, przymyka również oko na fakt, że poprzednie dzieci Marie-Anne zmarły w niewyjaśnionych okolicznościach. Bestialstwo zatem dotyczy zarówno macochy, jak i ojca.
Najohydniejsze wciąż przed nami. Bo tak oto w rankingu tym pojawia się reżyser Steven Sheil i jego niskobudżetowy horror Mamusia i tatuś. Sam film jest dość marny i w innym wypadku nie poświęcałabym czasu na jego recenzję. Jednak zestawiając sadystów i zwyrodnialców kina, warto zauważyć też produkcje drugorzędne i mniej znane, zamiast kolejny raz skupiać się na filmach, które były już omawiane setki razy. Mamusia i tatuś to historia pracującej na lotnisku w Anglii Polki Leny (Olga Fedori), która trafia do domu rodziny zwyrodnialców składającej się z rodziców – tytułowych mamusi (Dido Miles) i tatusia (Perry Benson) oraz ich pewnej siebie córki Birdie (Ainsley Howard) i niemego syna Elbiego (Toby Aleksander). Nikogo chyba nie zaskoczy to, że dziewczyna zostaje uwięziona i poddana licznym i wymyślnym torturom. A widz będzie torturowany przez obraz z kamery, ponieważ tym razem twórcy filmowi nie będą mieć żadnej litości. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, iż mimo brutalnego i odrażającego obrazu, z którym przyjdzie się nam zmierzyć, nie uświadczymy tu scen sikającej krwi i porozrzucanych na ziemi wnętrzności, jakimi często bezsensownie raczą nas twórcy popularnych horrorów. Motywem, który powtarza się po raz kolejny i daje do myślenia, jest relacja między rodzicami a dziećmi. Relacja, w której dzieci, choć, co widać po ich ciałach i zachowaniu, też musiały być przez rodziców torturowane w przeszłości (liczne rany na ciele Elbiego, prawdopodobnie odcięty język, kary cielesne wobec Birdie), nie usiłują pomóc ofierze. Birdie wręcz rywalizuje z nią o miłość ojca.
W filmie Sheila po raz pierwszy mamy do czynienia nie ze zwykłymi zwyrodnialcami, lecz typowymi sadystami. Sadysta bowiem, jak zostało wspomniane, odróżnia się tym, że jest zależny od swojej ofiary, a jego kontakty z nią mają często charakter seksualny. Lena, nazywana od tej pory Angel, zostaje związana, ma przerwane struny głosowe, a jej ciało zostaje pocięte. Zarówno mamusia, jak i tatuś czerpią z tego ewidentną przyjemność seksualną. Dodatkową korzyścią z obecności Leny jest fakt, że staje się ona darmową pomocą domową. Lena nie jest ani pierwszą, ani jedyną ofiarą tej rodziny. Z czasem uczy się, że udając posłuszeństwo wobec „rodziców”, ma szanse być traktowana lepiej, a ich potrzeba znęcania się nad kimś przechodzi na Birdie… lub inne przypadkowe osoby. Dom, będący swoistym mrocznym labiryntem, zaczyna odkrywać kolejne tajemnice. Łańcuchy, liny, narzędzia tortur. Kolejne pomieszczenia. I kolejna tajemnica. To wcale nie Lena jest główną ofiarą. To odnaleziona dopiero w drugiej połowie filmu, związana, zmasakrowana, upośledzona dziewczyna (Micaiah Dring) okazuje się głównym celem ataków tej chorej rodzinki. Kulminacyjną sceną przekraczającą wszelkie granice okrucieństwa jest Wigilia. Obojętność oprawców i ich chore umysły najdoskonalej ukazuje moment, gdy tańczą do wesołej świątecznej muzyki, podczas gdy obok nich siedzi zmaltretowana, żyjąca dotąd w ciemnym pokoju, upośledzona córka, a obok ukrzyżowany, nieprzytomny mężczyzna… ozdobiony świątecznymi lampkami. Dowiadujemy się również o gwałtach, które miały miejsce w tym domu, całe szczęście chociaż tego obrazu reżyser nam oszczędza. Są tylko dwa słowa, którymi można opisać rodziców – chorzy i ohydni. Mimo że, jak zostało już wspomniane, film z pewnością kinowym dziełem nie jest, same postacie wykreowane przez Miles i Bensona są w jakiś anormalny sposób niezwykle frapujące. Widz nie raz będzie zasłaniał oczy, nie ze strachu, lecz z obrzydzenia, tylko po to, by za moment je odsłonić i trochę wbrew sobie być świadkiem tych chorych scen. Film Stevena Sheila zamyka w tym rankingu listę zwyrodnialców-rodziców.