Jesus Christ Superstar (1973)
HEROD
Jesus, I am overjoyed to meet you face to face.
You’ve been getting quite a name all around the place.
Healing cripples, raising from the dead.
And now I understand you’re God,
At least, that’s what you’ve said.
So, you are the Christ, you’re the great Jesus Christ.
Prove to me that you’re divine – change my water into wine.
Get out of here!
Get out of here you,
Get out of my life.
Zastanawiałam się, czy warto o tej postaci wspominać. W dużej mierze to bowiem figurant, zblazowana satyra estety. Mimo to postać została na tyle interesująco zbudowana przez Joshuę Hostela, iż trudno zupełnie ją pominąć. To błazen, łakomy rozrywki, wrażeń. Jest dość odpychający, opalony na brąz, nie znosi, gdy się go ignoruje – świetna scena, kiedy żołnierze wraz z Jezusem w pośpiechu oddalają się od niego, a on pociesznie biegnie za nimi, pełen złości… Herod to dziecko cyrku. Bawią go iluzje, jest gotowy uwierzyć, o ile ujrzy to na własne oczy. Wówczas nie miałoby znaczenia, czy to prawda, czy tylko sztuczka. Jezusa chętnie widziałby w roli swego nadwornego kuglarza. Trudno nie ulec wrażeniu, że jeżeli Chrystus dokonałby na jego oczach najmniejszego chociażby cudu, początkowy cynizm tego człowieka zamieniłby się w próbę wciągnięcia Jezusa w rozrywkowy światek owej odpychającej postaci. Ten człowiek jest symbolem ludzi, szukających w świecie łatwych wrażeń, hedonistów, w wydaniu nie tyle opierających się na filozoficznych podstawach owej postawy, co dostrzegających tylko jedną warstwę przyjemności. A jest nią zatrzymanie się na poziomie rozwoju rozkapryszonego dziecka, niezdolnego do innych form negacji rzeczywistości, gdy ta nie odpowiada zachciankom, aniżeli tupnięcie nogą. Herod byłby postacią zupełnie nieszkodliwą, gdyby złośliwość losu nie powierzyła mu władzy. Trudno jednak stwierdzić, czy ogranicza go w taki sam sposób, co Piłata lub Kajfasza. Heroda ogranicza zblazowany sposób życia i braki intelektualne, a władza jest tu środkiem, zapewniającym możliwość egzystowania w takich warunkach.
…INTO YOUR HAND, I COMMIT MY SPIRIT…
Ów film wywołał protest, budził kontrowersje. Postać Jezusa stała się ikoną, świętością, co do której nie powinna być żadnej dyskusji, rozważań. Przez to stała się postacią martwą, zagubioną gdzieś pomiędzy skostniałymi sloganami i bezmyślną wiarą.
Bardzo trafna analogia owej postawy zostaje i w filmie ukazana. Podczas kawałka The Temple przedstawione jest, jak Jezus niszczy stragany w świątyni. Dla współczesnych nam katolików jest to chyba jednoznaczne z wystąpieniem przeciw rozpuście, zepsuciu… ale czym mogło być dla tamtych ludzi? Przyzwyczajeni do kupowania w Domu Bożym, przyzwyczajeni, że tam można było wszystko nabyć, wszystko było na sprzedaż. Nagle przybiega szaleniec, twierdzący, że to jego dom, rozrzucający wszystko dookoła. Podobnie musiało być z odbiorem owego musicalu, wśród tych, którzy poddali go krytyce. Wyuczeni pewnego standardowego pojmowania religii, przyzwyczajeni do ukształtowanego wizerunku, świętości Jezusa, niekoniecznie musieli zaakceptować przedstawienie go jako idola rozwrzeszczanego tłumu. A przecież takim idolem dla współczesnych mu ludzi musiał być. Był tym, czym dla nas gwiazdorzy, reżyserzy… był kimś, kogo się kocha, gdy jest na szczycie i zostawia, kiedy leży na dnie, gdy nie spełnia oczekiwań.
Podobne wpisy
Webber i Rice trafnie to też spostrzegli. Zaproponowali wizerunek człowieka z krwi i kości. Człowieka, który kochał, cierpiał, prawdziwie żył i dokonał wyboru. Ów wybór tu właśnie staje się czynem heroicznym. Wywołuje on sprzeciw Jezusa, złość, przynosi chwilę, w której nie jest pokorny wobec ojca. Chce wiedzieć, dlaczego musi umrzeć, chce mieć gwarancję, że jego śmierć nie pójdzie na marne, ogarnia go zwątpienie, żąda wyjaśnień. A jednak korzysta z wolnej woli w sposób świadomy. Gra kartami, które Bóg rozdał, jednakże czyni to tak, iż można uwierzyć w tego człowieka. To właśnie zostaje jak najmocniej podkreślone – człowieczeństwo Chrystusa. Jest jak wielu idealistów – zaczyna od najszlachetniejszych planów, ale przyznaje, że się zmienił, że one go przerastają – nie może pomóc każdemu choremu (“Jest was zbyt wielu! Zostawcie mnie!”), nie może zmienić ludzkiego sposobu myślenia, daje tłumowi prawdę i dobro, a oni widzą w nim przywódcę, który przeleje krew ciemiężycieli… jest inaczej, niż przewidywał. A jednak mimo tego musi się poświęcić. Poświęcić za świat, który nadal będzie chylił się ku przepaści. Wzbudza to jego rozgoryczenie, sprzeciw. On chce żyć! Na krzyżu pyta jeszcze ojca, dlaczego go opuścił… ostateczna zgoda na los, jaki mu zgotowano, następuje wraz ze słowami “W twoje ręce składam ducha mego”, opuszcza głowę i spełnia się to, o czym nauczał na początku – a mianowicie aby pokonać śmierć, wystarczy tylko umrzeć…
Dzięki takiej postawie widz może się identyfikować z tą postacią, czuć empatię, nie zostaje od niej oddzielony granicą kultu, doktryny, uniemożliwiającą dotknięcia go. Nie wiemy też do końca, kim była ta osoba – fantastą, idealistą, który zbyt wielką wiarę pokładał w rasie ludzkiej, szaleńcem czy synem Boga, który znał doskonale plan i wiedział, że tak być musi, wiedział też, że jego śmierć nie sprawi, że ludzie staną się lepsi. Odpowiedź na to pytanie nie ma jednak większego znaczenia, trudno ją odnaleźć w filmie. Tej kwestii bowiem obraz nie rozstrzyga. Jest to jedynie propozycja, propozycja na refleksję, prośba o zastanowienie się nad tym, na czym faktycznie wiara polega, nad racjami innych, nad faktem, jak bolesne może być zderzenie idealizmu z brutalną rzeczywistością. W końcu propozycja, aby spojrzeć na Jezusa jako człowieka, którym był, człowieka targanego emocjami, mającego momentami wątpliwości co do boskiego planu. Człowieka, który w finale wygrywa, godzi się ze śmiercią i postanawia okazać zaufanie. Łatwe? Na pewno nie, jednak okazuje się, że możliwe, możliwa jest wygrana z własnymi słabościami i niepewnością.
COULD WE START AGAIN?
Ważnym problemem, jaki w obrazie zostaje świetnie ukazany, jest ocena historii. Fakt, z czym potomni będą łączyli postaci, oceniając po pozorach, nie mogąc wgłębić się w ich psychikę, przeanalizować motywów, jakie nimi kierowały. I tak Judasz jest synonimem zdrajcy, a Piłat tym, który wydał wyrok na Chrystusa. Tutaj natomiast owa dwójka, jak również Maria Magdalena, są osobami będącymi najbliżej Jezusa. Są tymi, którzy dostrzegli coś ponad kult jednostki, którzy chcieli od siebie odepchnąć miłość swego idola, chcieli być samodzielni, ale uzależnili się od niego, zmienił ich całe życie. Gdy przedstawienie się kończy, młodzi ludzie wsiadają do autobusu. Śmieją się, rozmawiają, poklepują po plecach. Tylko ta trójka zatrzymuje się, odwraca i patrzy na krzyż. Maria chciała odrzucić uczucie, jakim obdarzyła Jezusa, nie wiedziała, w jaki sposób go kochać, zabrał jej samodzielność, sprawił, że poczuła coś, czego wcześniej nie czuła do mężczyzny.
Podobne dylematy przeżywa Judasz. Zdradza go, żałuje, nadal kocha i przed śmiercią pyta: “Czy zależy mu na mnie?”. Piłat, gdy chce ocalić Jezusa, traci pewność siebie, opuszcza go na chwilę cynizm, jest wściekły, że Chrystus nie chce walczyć o życie. Namiestnik wydaje wyrok, gdyż znajduje się pod presją tłumu, tłumu żądnego wrażeń, kolejnego wystąpienia, sensacji. Tego chcą ludzie – emocji. Także apostołowie myślą o tym, że gdy kiedyś spiszą Ewangelię, pozostaną zapamiętani na wieki… a ta trójka osiąga coś więcej. Cenią go, buntują się przeciw temu, że dzięki niemu odczuwają coś, co najchętniej by odrzucili, coś, co sprawia, że nie mogą funkcjonować samotnie. Potrzebują go, jednocześnie Maria nie może uchronić go przed przeznaczeniem, a Piłat i Judasz przyczyniają się do jego śmierci. Każde z nich zmieniłoby wiele, gdyby historia mogła potoczyć się od początku. Także inni są świadomi, że Jezus udowodnił swą rację, widzą, że wygrał, zrozumieli jednak jego plan zbyt późno. Jego życie nie może być już ocalone. Sami nie są jednak gotowi na to, aby ich opuścił. Potrzebują go.
DO YOU THINK YOU’RE WHAT THEY SAY YOU ARE?
Sam film przeplata współczesność ze starożytnością, co oczywiście ma podkreślić uniwersalność owej opowieści, podkreślić także fakt, że mimo wielu wieków, jakie minęły, tylko jednostki potrafiły zrozumieć, dlaczego ten człowiek zdecydował się na śmierć. W większości ludzie zamiast słuchać, co mówił, postanowili usłyszeć to, co chcieli. Tak też obraz zostaje umiejscowiony w autentycznym, pustynnym plenerze, gdzie w tle malują się ruiny starożytnego miasta, stroje współczesne przeplatają się z historycznymi, są czołgi, a włócznie zmieniają się w karabiny. Judasz jest czarny, Maria Magdalena posiada niezwykłą, indiańską urodę, a Herod prezentuje się tak, jakby właśnie uciekł z solarium. Można płacić banknotami współczesnymi, a ze śmierci zrobić widowiskowe przedstawienie. Nie ma znaczenia dokładność historyczna czy wierne odzwierciedlenie Ewangelii. Ważny jest kult jednostki, jej przegrana za życia i trwanie na wieki w świadomości kolejnych pokoleń. Jezus, tak jak wielu idoli, przetrwał.
Every time I look at you I don’t understand
Why you let the things you did get so out of hand.
You’d have managed better if you’d had it planned.
Why’d you choose such a backward time in such a strange land?
If you’d come today you could have reached a whole nation.
Israel in 4 BC had no mass communication.
Don’t you get me wrong.
I only want to know…
Umarł młodo, za życia został doceniony przez niewielu (pomijając histeryczne hołdy), a jednak jego sława stała się wartością wieczną. Film ukazuje, że nie tego oczekiwał, lecz tego jednego nie mógł pokonać – uwielbienia. Owo uwielbienie zamieniło się w doktrynę. Gdyby wybrał inne czasy, jak sugeruje Judasz, miałby łatwiejszy dostęp do ludzi, nie zginąłby zapewne na krzyżu, a był gwiazdą telewizji. Nie to jednak było jego celem.
Obraz świetnie spisuje się także jako ilustracja dla studium władzy. Ukazuje, jak łatwo zmienić się w niewolnika tego, co ma nam zapewnić klucz do wolności.
Władzę odrzucił Chrystus, chociaż została mu ofiarowana przez tłum. Jako jedyny nie dał przypisać sobie z góry narzuconej roli, przez co wygrał z tym, z czym, mimo dobrych intencji, przegrali zarówno Judasz, jak i Piłat.
Ciekawostkę stanowi samo zakończenie, gdzie na tle zachodzącego słońca maluje się krzyż, a spowita cieniem postać wchodzi pod górę. Biorąc pod uwagę fakt, że w tej opowieści Jezus jest kreowany na człowieka, a pytanie o jego boską naturę pozostaje bez odpowiedzi, aluzja do zmartwychwstania wydaje się być zastanawiająca. Jeżeli nawiązać do kultowości, jaką ta postać została otoczona, może to stanowić podkreślenie faktu, jak szybko po śmierci stał się idolem. Zważywszy jednak na scenerię, brak świadków, wydaje się, że takie zakończenie ma zaakcentować ostatecznie zwycięstwo. Zwycięstwo zarówno nad życiem, jak i śmiercią, które przyniosło mu chwałę na wieki. To, o czym należy jednak pamiętać, to fakt, że było to zwycięstwo człowieka.
Tekst z archiwum film.org.pl (2007).