search
REKLAMA
Artykuł

HORYZONT vs. MEGALOPOLIS. Projekty marzeń, które mogą przerodzić się w koszmary

Co łączy nowe widowiska Kevina Costnera i Francisa Forda Coppoli?

Jakub Piwoński

25 maja 2024

REKLAMA

Na tegorocznym festiwalu w Cannes premiery miały dwa filmy, które można określić mianem filmowego wydarzenia. Wyszły bowiem spod ręki znanych i cenionych reżyserów Hollywood, którzy już długo nie stawali za kamerą. Pierwszy film to western Kevina Costnera pt. Horyzont. Rozdział 1, drugi – science fiction Megalopolis od Francisa Forda Coppoli. Choć filmy wywodzą się ze zgoła innej tradycji gatunkowej, da się dostrzec między nimi pewne charakterologiczne podobieństwa.

Wielka odwaga

megalopolis

To, co przyciąga naszą uwagę do tych tytułów, to z pewnością fakt, iż są one przejawem ewidentnego pójścia pod prąd pod względem panujących filmowych mód. Mamy obecnie moment przejściowy, jeśli chodzi o definiowanie się takiego kinowego widowiska, które zawiera potencjał na podbój box office’u. Komiksowe adaptacje się widowni przejadły, bo nie generują już takich zysków (dlatego Disney postanowił wcisnąć produkcyjny hamulec), na scenę powoli wchodzą adaptacje gier komputerowych. Wielkie marki, jak Indiana Jones, Szybcy i wściekli czy Mission: Impossible przyniosły wytwórniom straty, choć wydawać by się mogło, że są pewniakami. Być może jest to dobry moment na odmianę, a właściwie: na powrót widowiska w starym stylu, podniosłego w charakterze i powolnego narracyjnie?

Coppola i Costner robią ewidentnie filmy nie tyle pod widownię, a bardziej pod siebie, oddając nam taki kawałek kina, przy jakim sami się wychowali. Trochę jak Spielberg przy Fabelmanach. Pytanie brzmi – czy widownia tego właśnie chce? Czy to jeszcze odwaga, czy już brawura?

Wielkie marzenia

Zarówno Costner, jak i Coppola podkreślają w wywiadach, że ich nowe filmy powstawały latami. Koncepty Horyzontu i Megalopolis zostały wstępnie rozpisane już w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Później rzecz jasna twórcy brali się za różne inne projekty, nakręcili swoje największe dzieła (Ojciec chrzestny, Tańczący z wilkami), pozgarniali Oscary, trochę osiedli na laurach i rozmienili się na drobne. Widać to szczególnie w ostatnich reżyserskich dokonaniach Coppoli oraz braku takowych u Costnera (choć jego aktorska kariera ewidentnie odżyła dzięki serialowi Yellowstone). Najwyraźniej obaj uznali, że mają niedokończone sprawy przy tworzeniu filmów i postanowili wyciągnąć swoje trzymane w głębokiej szafie scenariusze.

Coppola wykazał się niebywałą determinacją – sprzedał udziały w rodzinnej winnicy i wyłożył z własnych pieniędzy 100 milionów dolarów na realizację Megalopolis. Film pokazał już na festiwalu w Cannes, ale z tego, co mi wiadomo, wciąż niejasna jest jego sytuacja dystrybucyjna – żadne studio jeszcze go nie kupiło, choć wydaje się raczej pewne, że film długo niepozostanie bezpański. W ostateczności będzie łakomym kąskiem dla platform streamingowych.

Jak się okazuje, na produkcji swego najnowszego filmy nie oszczędzał też Kevin Costner. On także wyłożył na film w dużej części z własnej kieszeni. Różnica jednak jest w tym, że Horyzont ma swoje studio i jest nim Warner Bros. Dzięki temu film zobaczymy pod koniec czerwca na ekranach kin. W sierpniu premierę mieć będzie druga część – co jest swoistym ewenementem w historii kina, by zastosowywano tak krótki czas oczekiwania między pierwszą i drugą częścią danego dzieła (przypomnijmy – kręcone równocześnie Matrix Reaktywacja i Rewolucje miały premiery w odstępie kilku miesięcy, a nie niespełna dwóch).

Wielkie nazwiska

Kevin Costner i Francis Ford Coppola to pierwszoligowe nazwiska w Hollywood. Nie ma się co dziwić, że ich nowe filmy generują tak wielkie zainteresowanie. Wychodzi na to, że reżyserzy nie mieli większego problemu z wypełnieniem swoich filmów gwiazdami kina. Obsady Horyzontu i Megalopolis pękają w szwach od nazwisk światowej sławy aktorów i aktorek. Sienna Miller, Sam Worthington, Michael Rooker u Costera, a u Coppoli m.in. Laurence Fishburne, Dustin Hoffman, Shia LaBeouf czy Adam Driver. Choćby w epizodach, choćby na krótko, byle tylko znaleźć się na liście płac i móc wpisać w CV współpracę z nietuzinkowym twórcą. Obecność znanych i cenionych nazwisk w obsadach to z pewnością dodatkowy wabik dla widowni i coś, co podnosi rangę tych widowisk.

Wielki temat

Jeśli reżyserzy idą pod prąd, wykładają własne pieniądze na filmy, angażują najlepszych aktorów, to znaczy, że mają coś ważnego do powiedzenia. W istocie: tematyka zarówno Horyzontu, jak i Megalopolis jest na swój sposób zbieżna. W gruncie rzeczy filmy mają na celu ustosunkowanie się do historii Stanów Zjednoczonych Ameryki. Costner zagląda do przeszłości, schyłku XIX wieku, pokazuje amerykańskich osadników, którzy szukają swojej ziemi obiecanej. Ponownie wykorzystuje do tego mit założycielski USA, które z krwi i brudu ukształtowało swą praworządność. Coppola z kolei tworzy wizję przyszłości, pokazując Amerykę w stanie cywilizacyjnego upadku. Konflikt między pewnym architektem a burmistrzem Nowego Rzymu ma wyklarować nowe kierunki rozwoju dla ludzkości, spekulując, czy platońska utopia jest w ogóle możliwa.

Tematycznie obydwa filmy brzmią bardzo podniośle i odnoszę wrażenie, że przejawiają wielkie ambicje. Kierowane są potrzebą odpowiedzenia na ważne pytania związane z tożsamością współczesnego człowieka. Nie wiem tylko, czy ciężar tych filmów ostatecznie nie sprawi, że konsumpcja tych wielkich idei będzie trudna lub wręcz niemożliwa.

Wielkie ryzyko

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to, co najbardziej łączy obydwa filmy, związane jest z ich potencjalnym, głośnym upadkiem. Choć ufam Coppoli i w jego zapewniania, że Megalopolis może być początkowo niezrozumiałe, by po latach stać się tak bardzo kultowe, jak kultowy jest Czas Apokalipsy, choć kocham twórczość reżyserską i aktorską Kevina Costnera, to mimo wszystko obawiam się, że wymienieni panowie zrobili te filmy trochę za bardzo dla siebie, a trochę za mało dla widowni. Rozlazłe w metrażu, patetyczne, powolne narracyjnie, będące przejawem tak wielkich ambicji, jak i równie wielkiego ego ich twórców są wielkim finansowym ryzykiem, zwłaszcza że budżety widowisk nie są małe (oba kosztowały około 100 milionów dolarów). Megalopolis, jak już wspomniałem, wciąż nie ma dystrybutora, więc ryzyko jest jeszcze większe, a Horyzont, w przypadku zaliczenia klapy w czerwcu w kinach, ma niewielką szansę na to, by nadrobić straty przy premierze drugiej części filmu.

Ewidentnie twórcy wykazują się tu więc przesadną wiarą w swoje projekty. Ale… no właśnie. Ta pewność siebie generuje duże zainteresowanie mediów, nadaje wyjątkowego charakteru tym widowiskom, tworzonym ewidentnie na przekór modom, w starym stylu. Pomimo obaw, a nawet pomimo nieprzychylnych recenzji może się okazać, że siła oddziaływania Horyzontu i Megalopolis sprawi, że tłumnie stawimy się w kinach (lub przed telewizorami, z racji tego, że wciąż niejasny jest status drugiego filmu).

Tak czy inaczej, przepełnia mnie radość i ekscytacja z faktu, że te filmy zaznaczą się na mapie premier roku 2024, czyniąc go już teraz bardzo interesującym. Jakby kolejny rozdział historii kina pisany był na naszych oczach.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA