CANNES 2024. Najlepsze filmy Konkursu Głównego
77. Festiwal w Cannes dobiega końca. Tegorocznemu programowi można wiele zarzucić i na pewno nie równa poziomem do poprzednich edycji. Najbardziej oczekiwane Megalopolis Francisa Forda Coppoli okazało się ogromnym rozczarowaniem. Filmem, którego nie sposób traktować poważnie, tekturowa wizualna oprawa ani razu nie pozwala uwierzyć, że to produkcja za 120 mln dolarów. Jeśli był to scenariusz rozwijany od 30 lat (setki razy przepisywany), to widząc finalną wersję, można założyć, że z każdą poprawką stawał się coraz gorszy. Rodzaje życzliwości Yorgosa Lanthimosa okazały się filmem cokolwiek błahym i pozbawionym tożsamości, sprawiającym wrażenie jakby Grek zrobił go przy okazji i na poboczu. Wpadkami nie okazały się Oh, Canada Paula Schrader i The Shrouds Davida Cronenberga, ale już rozczarowaniami jak najbardziej. Film Amerykanina razi staroszkolnym, melancholijnym ujęciem a Kanadyjczyk rozmienił na drobne intrygujący punkt wyjściowy, łączący przeżywanie żałoby z innowacyjną technologią.
Niemniej w programie znalazło się kilka znakomitych produkcji, których warto wypatrywać w kinach. Poniżej znajdziecie listę pięciu najlepszych filmów 77. festiwalu w Cannes.
1. EMILIA PEREZ – Nikogo nie zaskoczy jeśli zdobędzie Złotą Palmę. Film Jacquesa Audiarda jest jak odcinek Breaking Bad wyreżyserowany przed Pedro Almodóvara. Do tego będący musicalem. Coś naprawdę odświeżającego, brawurowo przechodzący między przeróżnymi gatunkami (w najbardziej nieoczekiwanych momentach). Jeśli festiwal w Cannes kojarzy wam się nie tylko z kinem jakości, ale również z odkrywaniem i poszukiwaniem nowych środków wyrazu w kinie to Emilia Perez jest spełnionym reprezentantem tej formuły. [RECENZJA]
2. ANORA – Sean Baker chyba nigdy nie zawodzi. Jego najnowszy film jest cholernie intensywnym doświadczeniem. Może być kuriozalną trawestacją Kopciuszka w wykonaniu Jordana Belforta. To film-zabawka, bezpretensjonalna i wciągająca od pierwszej sceny. Dla fanów gwałtowności kina braci Safdie i absurdu filmów braci Coen. I rzecz jasna, dla wszystkich sympatyków Seana Bakera, Anora to lektura obowiązkowa. [RECENZJA]
3. THE SUBSTANCE – Coralie Fargeat nie bierze jeńców. Krępujący thriller o zazdrości, horror cielesny pełną gębą. Fantastyczny wyjściowy koncept, w którym główna bohaterka (niemogąca pogodzić się ze starzeniem) z pomocą pewnej technologii tworzy młodszą i atrakcyjniejszą wersję siebie. Samo to zagadnienie jest frapującym tematem na pierwszorzędne science fiction, ale gwarantuję wam, będziecie zaskoczeni do jakiego finału The Substance będzie zmierzać. Dla fanów Davida Cronenberga, Titane Julii Ducournau i kina estetycznych eksperymentów. [RECENZJA]
4. PARTHENOPE – Jeśli ktoś w kinie wierzy, że piękno ma uzdrowicielską moc, to musi to być Paolo Sorrentino. Parthenope to przeestetyzowana do granic możliwości opowieść o młodości, o poszukiwaniu celów w życiu, o konieczności posiadania autorytetów, przepracowywaniu żalu i szczególnej konfrontacji z żałobą. Wymagające cierpliwości kino medytacji i kontemplacji. Prawdopodobnie film na jeden seans, ale taki, który na długo w was zostanie. [RECENZJA]
4. BIRD – Realizm społeczny i realizm magiczny. Andrea Arnold po raz kolejny udowadnia, że jest reżyserką o niezwykłej wrażliwości. Bird jest dużym scenopisarskim osiągnięciem i w zjawiskowy sposób rozwija się i przechodzi z jednej gatunkowej konwencji w kolejną. Na początku to nieomal paradokument i reportażowa obserwacja, potem film Arnold nabiera konkretnych dramaturgicznych rumieńców, by na końcu delikatnie sięgnąć po czary i ton baśni. Piękna sprawa. [RECENZJA]