search
REKLAMA
Zestawienie

HORRORY zbyt przerażające, żeby je obejrzeć DWA RAZY

Ilość wylanej krwi i wypatroszonych flaków z ciał niewinnych ofiar, nie ma tu znaczenia.

Odys Korczyński

29 października 2022

REKLAMA

Bynajmniej tu nie chodzi o ilość wylanej krwi i wypatroszonych flaków z ciał niewinnych ofiar, chociaż te elementy świata przedstawionego w horrorach i niektórych thrillerach są bardzo ważne. Znaczenie ma sposób narracji, który tak głęboko wniknie w emocjonalność widza, że ten poczuje strach i jednocześnie wstręt oraz stwierdzi, że wystarczy raz przeżyć seans z takim wizualnym okropieństwem, aby zapamiętać, czego się nigdy nie będzie chciało oglądać. Kilka razy już pisałem o takich filmach. Wspomnę tylko Srpski film, Dom tysiąca trupów, Ludzką stonogę czy np. thriller psychopatyczny lub jak ktoś woli horror psychologiczny Funny Games. Świat zaprezentowany w tych produkcjach wywołuje w psychice widza radykalny sprzeciw, lęk, wstręt i chęć ucieczki, a nie tylko lekki dreszczyk emocji. Poniżej kilka produkcji mniej lub bardziej znanych, które są na tyle straszne, a jednocześnie realistyczne, że trzeba je znać, lecz wystarczy jeden seans, żeby odcisnęły piętno na wrażliwszych osobowościach.

Nadzy i rozszarpani (1980), reż. Ruggero Deodato

Naiwnie sądziłem, że jeden raz wystarczy, żeby zrozumieć przekaz Deodato. Trzeba ich było jednak aż trzy. Oczywiście film spełnia kryteria tematu. Po jednym seansie każdy człowiek o w miarę ustabilizowanym poziomie osobowości i wrażliwości na przemoc, powinien odczuć dojmujący strach, sprzeciw i wstręt. Reżyser poprzez eksperyment z ukazaniem przemocy stara się coś nam jednak więcej powiedzieć. Chcę obalić mit, którym zachodnia kultura się zachłysnęła, jak pies kością z kurczaka, którą mądry Pan zabraniał mu bezrozumie jeść przez całe, krótkie i pozbawione sensu życie. Pozbawione sensu, bo nieprzekazywalne dalej w sensie kultury, niepiśmienne i nieczytelne. Tym mitem, który podważył Deodato, jest przekonanie, że skłonność do wyrządzania krzywdy innym zależy od poziomu kultury, umiejętności pisania i czytania, ogólnego ucywilizowania technicznego i zdolności myślenia. Funkcjonujemy w świecie nie mniej zmitologizowanym niż starożytni Grecy. Wykonujemy biologiczny program rozrodu gatunku, a żeby był on skuteczniejszy, napisaliśmy własną kulturę i wynieśliśmy się za jej pomocą ponad świat zwierząt. Nasze mity jednak nie opierają się już na nadnaturalnie skonstruowanej rzeczywistości, chociaż niekiedy tak sądzimy, a są zaprogramowaną genetycznie, kulturową wizją tego, jaki powinien być współczesny człowiek, żeby przetrwał jako społeczność. Jeden Bóg, jedna żona, a stos trupów gnijących w piwnicy, które należą do ofiar, którym własnoręcznie nikt nie odebrał życia. Zabrał je system, i to jest wystarczającym usprawiedliwieniem. Skoro tak, to dlaczego ich stosy są w piwnicy, a nie wyeksponowane w salonie?

Schramm (1993), reż. Jörg Buttgereit

Obawiam się takich produkcji ze względu na nieodporność moralną widzów i łatwość, z jaką ulegają swoim wyobrażeniom idoli, niezależnie od tego, jak bardzo antagoniści są podli i wynaturzeni. Zadziwiająco łatwo wokół takich filmów tworzą się toksyczne fandomy propagujące psychopatyczny zachwyt nad np. postacią mordercy i jego czynami. Nie inaczej jest z Lotharem Schrammem, bohaterem kolejnego kontrowersyjnego horroru Jörga Buttgereita. Kilka lat temu pisałem o jego nekroseksualnej produkcji pt. Nekromantik. Schramm jest obrazem nie mniej kontrowersyjnym, a może nawet bardziej ze względu na wymieszanie niemal paradokumentalnego, rekonstrukcyjnego charakteru narracji z onirycznymi próbami interpretacji i zrozumienia zachowania mordercy. Nie brakuje krwi, suspensu, ohydnych ujęć kamery na intymne części ciała, procesy fizjologiczne oraz działania higieniczne Lothara, np. mycie ze swojej spermy sztucznej waginy. Wszystkie te codzienne czynności samotnego mężczyzny doprawione są brutalnymi morderstwami i tym, co się dzieje w głowie bohatera. Pewnym ułatwieniem dla widza jest długość trwania filmu. Widz musi wytrzymać tylko 65 minut. Potem może zakryć się kołdrą i usnąć niespokojnym snem, o ile najpierw nie zechce wyrzucić z siebie strachu w postaci wymiotów.

Królik doświadczalny: Diabelski eksperyment (1985), reż. Satoru Ogura

Co najbardziej tu przeraża? W Guinea Pig oprawcy bezsensownie pastwią się nad ofiarą, która paradoksalnie reaguje niesamowitą pokorą, pogodzeniem się z losem. Kobieta akceptuje cierpienie, a przede wszystkim perspektywę nieuniknionej śmierci. Przeżywa ją z opuszczoną głową i często zamkniętymi oczami. Nie chce patrzeć i zobaczyć bezsensu idei cierpienia podzielonej na części, z których każda nazwana jest rodzajem tortur. Może właśnie dlatego, że jest tak pokorna, oprawcy decydują się zniszczyć jej oczy. Hideshi Hino chce swoim filmem podkreślić, że część widzów zobaczy w Guinea Pig tylko bezsensowną przemoc, bo w człowieku jako takim z natury zawarty jest dualizm widzenia prawdy. Z jednej strony może on ją z powodzeniem dostrzec za pomocą oczu, a jednocześnie nie umie jej zinterpretować i przekazać innym, bo brak mu wiedzy o świecie, a nawet o tym, co aktualnie postrzega. Oczy więc należy zniszczyć, wyłupić, a przy tym akcie sprawić ofierze jeszcze jak najwięcej bólu za karę. Czy zachęciłem was odpowiednio do seansu? Wystarczy jeden raz spojrzeć na proces zabijających ciało tortur, żeby nauczyć się widzieć…

Tetsuo – człowiek z żelaza (1989), reż. Shin’ya Tsukamoto

Fascynuje mnie łączenie pozornie sprzecznych tematów w japońskim kinie w całość, która ma sens, chociaż w przypadku Tetsuo jednokrotne zapoznanie się z tematem w zupełności wystarczy. Jeśli ktoś z was będzie miał okazję z własnej woli odważyć się na seans dzieła Tsukamoto, może wykonać np. taki eksperyment myślowy: niech wyobrazi sobie przerażający obraz stalowego prącia przewiercającego pochwę kobiety, łącznie z wnętrzem jej jamy, brzusznej w kolorze. To, że koloru w filmie nie ma, ratuje widza przed wyłączeniem seansu, bo twórcy chodzi jednak o to, żeby ktoś wytrwał do końca. Tetsuo jest tak surrealistyczny, że umieszczanie go w ramach gatunku horroru może się niektórym wydać naciągane, ale to w rzeczy samej horror, a dokładnie jego podgatunek nazywany japońskim gore z elementami torture porn. Atmosfera produkcji jest ciasna, wręcz dusząca. Przemieniające się ciało głównego bohatera przeraża, obrzydza, dosięga głęboko naszego instynktu, żeby uciekać przed tym, co nienaturalne, związane ze śmiercią oraz cierpieniem. Mechaniczny penis to zaledwie jeden z elementów przemocy, które zestawione razem składają się na prawdziwą, technodemoniczną apokalipsę.

Ostatni dom po lewej (1972), reż. Wes Craven

Od razu zaznaczam, że z innych zupełnie względów nie mam ochoty wracać do tego horroru z epoki tzw. wczesnego Cravena, który bardziej eksperymentował z formą, niż kręcił uporządkowane estetycznie i technicznie kino. Z czasem to się na szczęście zmieniło, ale jeszcze nie wtedy, w 1972 roku, gdy pojawił się Ostatni dom po lewej. Rozumiem jednak ludzi, dla których ten film jest straszny i którzy nie będą chcieli więcej się z nim spotkać. Jego przerażający charakter polega na symulującym paradokument realizmie. Nie ma w świecie przedstawionym nadziei. Jest za to przemoc dokonywana bezlitośnie przez człowieka, każdego. Ofiary stają się katami, a zemsta pozbawia sensu istnienia dosłownie wszystko. I cały ten strach jest obecny w tej opowieści mimo wątpliwego koloru posoki, która leje się z ofiar. Jak to możliwe?

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA