search
REKLAMA
Zestawienie

HORROR na ANTYPODACH. Australijskie kino grozy, które TRZEBA ZNAĆ

Krzysztof Walecki

27 stycznia 2021

REKLAMA

PATRICK (1978)

Ozploitation to nazwa nadana powstałym w latach 70. i 80. australijskim produkcjom, najczęściej tanim i mocno B-klasowym. Pojęcie to dotyczy szeroko pojętego kina gatunkowego, od akcji, przez komedię, nawet erotykę, po właśnie horror i fantastykę. O ile twórczość Petera Weira jest daleka od takich konotacji (choć nie wiedzieć czemu Samochody, które zjadły Paryż figurują na Wikipedii na liście filmów ozploitation), kilku następnych tytułów, które przedstawię, trudno nie zaliczyć do tego nurtu. Patricka w reżyserii Richarda Franklina należy uznać za pierwszy międzynarodowy hit australijskiego horroru, film, który zapoczątkował zainteresowanie tamtejszym kinem rozrywkowym.

Historia pielęgniarki opiekującej się będącym w śpiączce mężczyzną o telekinetycznych zdolnościach zawiera kilka bardzo efektownych jump scare’ów (z których zwłaszcza jeden, finałowy, pamięta się nawet po latach) oraz buduje niepokojącą atmosferę. Sam Patrick jest natomiast interesującym potworem. Z wyglądu przypomina cherubina (krótko obcięte blond loki, niebieskie oczy), na dodatek nieruchomy i pogrążony w śpiączce nie tylko nie sprawia wrażenia zagrożenia, ale wydaje się być również całkowicie bezbronny. Fakt jednak, że przez cały czas ma szeroko otwarte oczy, budzi nieprzyjemne uczucie nieustannej obecności i kontroli. Czuć, że Franklin był pojętnym uczniem Alfreda Hitchcocka – szokujące momenty są poprzedzane starannie budowanym napięciem, a bliski historii Normana Batesa prolog każe nam dopatrywać się w działaniach Patricka przejawów zaburzeń psychoseksualnych, które znajdują potwierdzenie w tym, z jaką chorobliwą zazdrością atakuje wszystkich ludzi z otoczenia głównej bohaterki. Reżyser poświęca jednak zdecydowanie za dużo czasu na rozgrywające się poza murami szpitala życie prywatne pielęgniarki; gdyby wyciąć z filmu jedną postać (stawiałbym na już wkrótce byłego męża), zyskałby on na tempie, które w przypadku blisko dwugodzinnego metrażu jest bardzo ważne.

Światowy sukces Patricka zaskoczył chyba najbardziej samych Australijczyków, którzy zignorowali film Franklina, kiedy ten był wyświetlany w kinach. Jak na ironię, również inne, równie głośne tytuły nurtu ozploitation spotkały się z podobnym odbiorem w rodzimym kraju. Powodzenie filmu we Włoszech (gdzie nową ścieżkę dźwiękową napisał zespół Goblin) sprawiło, że dwa lata później właśnie tam powstała nieoficjalna kontynuacja pt. Patrick Vive Ancora w reżyserii Maria Landiego. Nazwisko Franklina pojawi się na liście jeszcze jeden raz, ale być może ważniejszą postacią związaną z Patrickiem jest Everett De Roche, scenarzysta odpowiedzialny również za kilka innych znaczących tytułów australijskiego horroru.

DŁUGI WEEKEND (1978)

Pierwszym tekstem Everetta De Roche’a był scenariusz do Długiego weekendu, który to film ostatecznie wyszedł już po premierze Patricka. Podobnie jak w przypadku horroru Franklina, również i ten okazał się być klapą w australijskich kinach, ale sukcesem na rynku międzynarodowym. Być może mieszkańcy Antypodów zwyczajnie nie lubią filmów grozy, a być może nie chcą oglądać swej ciemnej strony na ekranie. Długi weekend w reżyserii Colina Egglestona opowiada właśnie o ludziach, których nie sposób polubić, małżeństwie z dużego miasta spędzającym tytułowy weekend na łonie natury. Zamiast jednak docenić uroki przyrody, para – a zwłaszcza mężczyzna – reaguje bezmyślną agresją, śmiecąc, zabijając zwierzęta, nie dbając o to, czy wyrzucony przez okno samochodu na trawę niedopałek, nie wywoła pożaru. Wkrótce my, widzowie, zaczynamy dostrzegać sygnały świadczące o podjętej przez naturę akcji odwetowej.

Sztandarowy przykład horroru ekologicznego, będący również przedstawicielem odmiany animal attack, gdzie zagrożenie przychodzi ze strony zwierząt. Scenariusz De Roche’a czyni jednak ten schemat dużo mniej oczywistym, oddając sprawiedliwość właśnie naturze. Ta faktycznie nie ma litości dla głównych bohaterów, ale to ludzie w pierwszej kolejności są tymi, którzy atakują, zanieczyszczają i próbują podporządkować faunę i florę własnym zachciankom. Ignorancja oraz arogancja sprawiają, że małżeństwo nie czuje się dobrze nawet we własnym towarzystwie, co czyni całość mocno nieprzyjemną, z aurą wrogości wyczuwalną od początku do końca. W gruncie rzeczy jest to historia dwójki zepsutych ludzi, którym wydaje się, że jeśli są z dala od cywilizacji, mogą robić, co tylko im się żywnie podoba, bez żadnych konsekwencji. Te jednak wyegzekwuje przyroda.

Film Egglestona ma niemalże widokówkowe zdjęcia, podkreślające piękno nadmorskiej i leśnej okolicy, jednocześnie doskonale kontrastujące z wewnętrzną brzydotą bohaterów, tylko w nielicznych momentach zdolnych do jakiejkolwiek refleksji nad własnymi działaniami. Całość utrzymana jest jednak w mocno nieśpiesznym tempie, co w połączeniu z antypatycznym zachowaniem małżeństwa – praktycznie jedynych ludzkich postaci na ekranie – może sprawić, że seans będzie dla niektórych widzów męczącym doświadczeniem. Osobiście sądzę, że łatwiej Długi weekend docenić, niż faktycznie polubić; jest to jeden z tych filmów, których bezwzględność przenika ramy ekranu, a pozornie irracjonalne akcje zwierząt, choć podyktowane ludzką agresją, nie przynoszą satysfakcji. Ze wszystkich australijskich horrorów ten wydaje mi się najzimniejszy. Tymczasem De Roche jeszcze nieraz wróci do nurtu animal attack, najpierw pisząc scenariusz do efektownego Razorbacka (1984) w reżyserii Russella Mulcahy’ego, później zaś ponownie współpracując z Richardem Franklinem przy wyprodukowanym przez Brytyjczyków Linku (1986), głupawym dreszczowcu o morderczym szympansie z Elisabeth Shue i Terence’em Stampem w rolach głównych.

GRY NA DRODZE (1981)

O tym, że Australia wyspecjalizowała się w kinie opartym na samochodowej przemocy, pisałem wcześniej, przy okazji Samochodów, które zjadły Paryż. Również konwencja kina drogi stała się tam bardzo popularna, wykorzystywana nie tylko w filmach gatunkowych. Gry na drodze, drugi wspólny projekt reżysera Richarda Franklina i scenarzysty Everetta De Roche’a, łączy te dwie rzeczy przy pomocy iście hitchcockowskiej, inspirowanej Oknem na podwórze fabuły. Zamiast Jamesa Stewarta z nogą w gipsie, podglądającego swoich sąsiadów, mamy Stacy’ego Keacha jako amerykańskiego kierowcę TIR-a, mijającego barwną galerię podróżujących przez Australię ludzi, wśród których czai się seryjny morderca kobiet. Do pomocy główny bohater otrzymuje autostopowiczkę w osobie Jamie Lee Curtis, również Amerykanki, co fabularnie wydaje się aż za dużym zbiegiem okoliczności. Jednak większym problemem było samo zatrudnienie gwiazdy Halloween do roli, w której obsadzono już aktorkę australijskiego pochodzenia, co wytworzyło parę nieprzyjemnych sytuacji na planie dla Curtis.

Tym razem scenariusz De Roche’a rezygnuje z fantastycznego lub surrealnego zagrożenia na rzecz psychopaty, którego w samym filmie nie ma zbyt dużo. Umieszczenie akcji niemal w całości na pustynnej przestrzeni pomaga jednak w sugestii, która będzie również napędzać powstały niemal 15 lat później Wolf Creek – łatwo się „zgubić” na tych dzikich terenach i równie łatwo samemu zdziczeć. Modus operandi mordercy nie jest szczegółowo wyjaśniony (zwłaszcza kwestia tego, co robi ze zwłokami), ale można domyślić się, jak działa, i samo to przyprawia o dreszcze. Mimo to film Franklina jest utrzymany w zaskakująco pogodnym tonie, czego zasługa tkwi z pewnością w dowcipnych dialogach, pozytywnym usposobieniu głównych bohaterów oraz komplementowaniu australijskich krajobrazów, stanowiących wspaniałe tło dla zabawy w kotka i myszkę. W gruncie rzeczy dostajemy odwrócenie fabuły Pojedynku na szosie Stevena Spielberga, gdzie to tajemniczy napastnik siedział za kierownicą ciężarówki, prześladując Bogu ducha winnego everymana. Brutalności na ekranie jest niewiele, choć pierwsze morderstwo zaskakuje estetyzacją przemocy (z jednym ujęciem, którego nie sposób zapomnieć), przywodząc na myśl dzieła innego ucznia Alfreda Hitchocka, Briana De Palmy, oraz włoskie gialli. Mimo to film był reklamowany jako slasher, ku niezadowoleniu samego reżysera. Z pewnością udział Curtis, ówczesnej „królowej krzyku”, służył takim konotacjom.

I choć całość ma bardzo australijski charakter, nietrudno dostrzec, że głównym celem Franklina było zrealizowanie filmu pod amerykańską publiczność, być może również po to, aby odbić się dostatecznie mocno i swoje następne dzieło nakręcić właśnie w Hollywood. Pomimo dotkliwej klapy, jaką Gry na drodze zaliczyły zarówno w jednym, jak i drugim kraju, reżyser otrzymał szansę realizacji Psychozy II (1983), która okazała się być zaskakująco dobrą kontynuacją Hitchcockowskiego klasyka.

REKLAMA