search
REKLAMA
Archiwum

HITCHCOCK DLA POCZĄTKUJĄCYCH. Przewodnik po wczesnych filmach mistrza

Bartosz Czartoryski

13 lipca 2018

REKLAMA

W kolejnych latach działalności Hitchcock poświęcił się realizacji niezbyt udanych adaptacji sztuk teatralnych i chyba jedynie Męka milczenia i Morderstwo godne są odnotowania. Oba filmy zachwycały szczególnie wykorzystaniem dźwięku. Mistrz suspensu stworzył w nich podwaliny do przedstawienia monologu wewnętrznego w kinie (głos oderwany był od postaci przedstawionej na ekranie) oraz fenomenalnie operował efektami dźwiękowymi poza scenami dialogowymi.

Hitchcock w 1933 podpisał umowę z brytyjskim oddziałem francuskiej firmy Gaumont, dla której pierwszym zrealizowanym obrazem był Człowiek, który wiedział za dużo (1934) – jedyny film, który Hitch zrealizował ponownie w późniejszych latach kariery. Wersję z Doris Day i Jamesem Stewartem z 1956 roku reżyser uznał za lepszą, pierwowzór oceniając jako “dzieło utalentowanego amatora”. Nie zmienia to faktu, że właśnie w Człowieku… wyraźnie zaznaczył się jeden z motywów przewodnich kina Hitchcocka – przypadkowa jednostka wplątana w aferę kryminalną. Owa jednostka nie jest profesjonalnym detektywem czy policjantem, należy do kręgu szarych obywateli. Hitchcock widział w takim zabiegu szansę na zerwanie ze schematem gatunkowym. Obsadzenie żółtodzioba jako bohatera śledztwa dawało nowe możliwości fabularne, gdyż bohater nieobeznany ze światem zbrodni inaczej nań reagował niż doświadczony glina, dokonywał innych wyborów. Sam reżyser określał swoje ówczesne filmy jako melodramaty, których główna oś fabularna opiera się na zbrodni.

Gwoli ścisłości, w opisywanym dziele zagubionych jest dwoje: małżeństwo Jill i Bob Lawrence. Na wakacjach w Szwajcarii ich przyjaciel Luis zostaje zastrzelony podczas tańca z Jill. Przed śmiercią zdąży jeszcze przekazać im informacje o miejscu pobytu tajnych planów dotyczących zamachu w Londynie. Aby uciszyć Lawrence’ów, spiskowcy porwą ich córkę. Małżeństwo nie pozostanie bierne w obliczu trudnej sytuacji – Jill i Bob wracają do Londynu, biorą sprawy w swoje ręce. Próbują odszukać Betty i zapobiec morderstwu.

Człowiek, który wiedział za dużo jest intrygą szpiegowską w dużej mierze polegającą na efektownych numerach, brakuje jej jednak wewnętrznej harmonii. Hitchcock często opierał swoje filmy na epizodach, swoistych “minifilmach” łączonych w dłuższą całość, spajaną przez główną intrygę. Pojedyncze sceny faktycznie mogą zachwycić (śpiewanie psalmów w kościele, sekwencja u dentysty), choć nie są w stanie odwrócić uwagi od powolnego rytmu narracji, nieco ubogiej w napięcie towarzyszące późniejszym filmom mistrza suspensu. Na Człowieka… patrzeć trzeba z pewną dozą wyrozumiałości ze względu na często niefortunne rozwiązania montażowe (zwłaszcza w końcówce) i nierówne aktorstwo. Peter Lorre, aktor obdarzony ogromną charyzmą i talentem, występuje tutaj w swoim pierwszym anglojęzycznym filmie, podczas gdy sam umiał powiedzieć zaledwie kilka słów po angielsku. Przekuwa to jednak na swoją zaletę. Kwestii nauczył się fonetycznie, co w połączeniu z charakterystyczną blizną na twarzy daje piorunujące wrażenie i stwarza niezapomnianą kreację. Lorre z powodzeniem będzie kontynuował swoją karierę już w Hollywood, występując między innymi w Casablance i Sokole Maltańskim u boku Humphreya Bogarta.

Dla Hitchcocka, podobnie jak Lokator, Człowiek, który wiedział za dużo okaże się kolejnym sukcesem finansowym, umożliwiającym mu podjęcie nowych wyzwań. Wśród nich znajdzie się 39 kroków, adaptacja powieści Johna Buchana, drugi obraz zrealizowany dla Gaumont. W nim zaprezentuje bodaj po raz pierwszy koncept MacGuffina.

Motyw potrzebny od zaraz

Angus MacPhail, przyjaciel i scenarzysta Hitchocka, taką oto anegdotką tłumaczył, czym jest MacGuffin:

Dwóch facetów jedzie pociągiem z Londynu do Szkocji. Nad ich głowami, na miejscu na bagaż, leży dziwny, owinięty w papier pakunek.
– Co tam masz?
– A, to tylko MacGuffin
– Co to takiego ten MacGuffin?
– Urządzenie do chwytania lwów w szkockich górach!
– Ale tam nie ma żadnych lwów!
– Aha. W takim razie to nie MacGuffin!

Nonsensowna historyjka doskonale wyjaśnia znaczenie MacGuffina dla filmowej fabuły, choć robi to nieco zawile. Przenieśmy jednak tę pomysłową metaforę na grunt kina. Tak jak tajemniczy pakunek stanowił pretekst do rozpoczęcia powyższej rozmowy, tak MacGuffin jest w rękach reżysera przyczynkiem do wprowadzenia w ruch wymarzonej przez niego intrygi. Zanim posłużymy się konkretnym przykładem, warto odnotować, że w ogólnym rozrachunku MacGuffin nie ma znaczenia dla opowiadanej na ekranie historii, jest jej mało znaczącym elementem, którego jedynym zadaniem zdaje się być wykreowanie iluzorycznego celu, do którego podąża bohater, nie ma wpływu na przebieg właściwej akcji. Obecnie koncept MacGuffina kino eksploatuje nagminnie.

REKLAMA