GRAWITACJA – science fiction czy dramat? 5 lat dylematu
Czy aby na pewno?
Jest w tym wszystkim jedno zasadnicze „ale”. Dalsza część tekstu jest już moją interpretacją tego dylematu, z którą nie musicie się zgadzać. Cuarón celowo i świadomie posługuje się sztafażem gatunkowym, prezentując wyjątkowo nieprawdopodobne wydarzenie, któremu z punktu widzenia naukowego bliżej jest do niesamowitości niż prawdopodobieństwa. Ta niosąca film aura efektu „wow” buduje określone wrażenie, prowadzące wprost do emocji pokrewnych tym, które oddziałują na nas podczas seansu, nazwijmy to, klasycznego SF. Tyle jeśli chodzi o emocje. Rozsądek jednak także stoi po stronie fantastyki naukowej.
Przede wszystkim należy podkreślić, że przez osadzenie akcji w kosmosie, esencjonalnej przestrzeni gatunkowej, oraz sprawienie, że wydarzenia, w których bierze udział bohaterka, determinowane są poprzez technologię, można mówić o spełnieniu warunków definicji SF. Katastroficzny charakter sytuacji, w której znalazła się bohaterka, jest niczym innym, jak kolejnym, wyjątkowo wiarygodnie nakreślonym komentarzem do tego, jak technologia, dająca skądinąd ogromne możliwości rozwoju, może stanowić dla człowieka szalenie niebezpieczną pułapkę bez wyjścia. To z kolei prowadzi do fundamentalnego pytania, czy jako istoty niezdolne do naturalnego funkcjonowania w kosmosie w ogóle powinniśmy próbować zapuszczać się w jego odmęty.
Innymi słowy, tak jak nie mieszkamy pod wodą, choć bez trudu potrafimy pod nią przebywać, tak być może niekoniecznie dobrą drogą jest dążenie do przeniesienia życia z Ziemi w inne rejony kosmosu, podczas gdy to lądy błękitnej planety, z całym bogactwem praw fizyki (w tym grawitacji), stanowią naszą naturalną przestrzeń do istnienia. Czyżbyśmy zatem byli skazani na pozostanie na Ziemi, a co za tym idzie, skazani na bierne uczestnictwo w powolnym procesie rozkładu środowiska? Czym są tego typu refleksje, jeśli nie przemyśleniami pochodzącymi stricte z fantastyki naukowej?
Na koniec rzecz nie mniej istotna, acz często pomijana przez wielu domorosłych znawców SF, z trudem potrafiących sięgać wzrokiem dalej niż poza horyzont wyznaczony przez definicję gatunku. Otóż atrakcyjne antycypacje futurystyczne uskuteczniane przez twórców SF bardzo często były tylko przykrywką dla ukrytego komentarza tyczącego się naszej codzienności i funkcjonujących w niej uniwersaliów. Tak na przykład Blade Runner i 2001: Odyseja kosmiczna to opowieści, które pokazując krzywe zwierciadło osiągnięć technologicznych, mają za zadanie raz jeszcze wskazać odwieczny konflikt dzielący stwórcę i twór, a więc odzwierciedlający również relację Boga i człowieka. W ten sposób historie te służyły kulturze popularnej jako parabole, gdyż w swych fantastycznych wizjach lokowały niezwykle cenne spostrzeżenia tego, co widać za oknem.
O czym zatem naprawdę opowiada Grawitacja? Wedle mnie film Cuaróna to bardzo przenikliwa historia kobiety, która boryka się ze stratą córki. Technologiczna pułapka, w jakiej się znalazła, działa na nią jak przymusowe wysłanie na terapię. Terapię, która pozwoli jej skonfrontować się z własnym ego, sięgnąć po utraconą godność i wewnętrzną siłę. Otrząsnąć się z brudu przeszłości i raz jeszcze zawalczyć o swoje życie. W najpiękniejszej scenie filmu, gdy Sandra Bullock po raz pierwszy pozbywa się skafandra, jej postać na moment zawisa w stanie nieważkości. Ułożenie jej ciała przywodzi na myśl pozycję embrionalną dziecka, wskazując tym samym przykry, acz całkowicie naturalny proces cykliczności, na jakiej opiera się nasze życie. Patrząc na Grawitację pod tym kątem, nie mam wątpliwości, że tuż pod naukowym kostiumem film niesie w pełni uniwersalne przesłania.
Jeden wniosek
Podobne wpisy
Na pytanie, czy Grawitacja jest science fiction, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Kino, tak jak życie, nie jest czarno-białe. Wiele filmów nie da się tak po prostu wsadzić do gatunkowej szuflady. Rację mają zarazem ci widzący w filmie zwykły dramat zaprezentowany w niecodziennej lokacji, ale także ci widzący w nim SF. Spojrzenie tych pierwszych jest jednak według mnie bardzo krótkowzroczne. Nie bójmy się określać Grawitacji mianem SF, to żadna ujma. Tak jak nie bójmy się patrzeć na Krzyk jako na horror, nawet jeśli nie ma nadnaturalnego elementu (bo patrząc szerzej, dostrzeżemy w nim inne esencjonalne cechy).
Nie bójmy się też patrzeć na film w sposób czysto pragmatyczny – ta sytuacja się nie wydarzyła, więcej, nie mogłaby mieć miejsca, jeszcze więcej, z pewnością tak daleko by się nie rozwinęła. Wiecie dlaczego? Bo to science fiction.
Na koniec pytanie retoryczne: jeśli mielibyście wybierać, to w którym plebiscycie obejmującym dokonania filmowców ostatniej dekady umieścilibyście Grawitację? Tym typującym najlepsze dramaty czy tym z najlepszymi filmami science fiction? Co podpowiada wasze przeczucie, będące sumą wrażeń z seansu i zdrowego rozsądku?