search
REKLAMA
Ranking

GDZIE DWÓCH SIĘ BIJE… Najlepsze pojedynki 1 na 1

Jacek Lubiński

31 maja 2017

REKLAMA

Michał Wołodyjowski vs Andrzej Kmicic

Potop

Legendarny przykład z polskiego podwórka. Legendarny i wciąż niedościgniony (aczkolwiek sporo dobra można też dojrzeć w Krzyżakach oraz kilku serialach historycznych). Raz, że naprzeciwko siebie stają prawdziwe archetypy słowiańskich bohaterów. Dwa, że Hoffman doskonale całość zainscenizował, każąc im walczyć w strugach siarczystego deszczu. Trzy, że dzieła dopełniają wszelkie doskonale rozpisane detale – od obowiązkowych one-linerów w przerwach między ciosami, poprzez „niewidoczny” montaż i umiejętności aktorów w machaniu szabelką, a na stawce całego pojedynku skończywszy. Jak to się mówi: nie ma lipy!

 

Robin Hood vs Sir Guy Gisbourne

Przygody Robin Hooda

Klasyka kina, również jeśli chodzi o finałowe, emocjonujące walki zagorzałych wrogów. Chociaż przygody banity z Sherwood wielokrotnie przenoszono na duży i mały ekran, ergo on sam nieraz ścierał się z Gisbournem, wzorem do naśladowania nadal pozostaje wersja z 1938 roku. Pod wieloma względami nieco już archaiczna (ta specyficzna studyjność wnętrz, ten nieszczęsny format 4:3 ograniczający efekt przestrzeni), często i z sukcesem w dodatku parodiowana. Ale bezbłędna dramaturgicznie, wciąż dynamiczna, porywająca. Oldskul pełną gębą.

 

Robert Roy MacGregor vs Archibald Cunningham

Rob Roy

Choć MacGregor był autentycznym szkockim bohaterem, ten konkretny wycinek jego życia wydaje się już wymysłem filmowców. Nie umniejsza to oczywiście wagi jego pojedynku z zarozumiałym Brytyjczykiem, stanowiącego coś więcej niż tylko wyrównanie (po)rachunków między nimi oraz pomiędzy obstawiającymi wynik szlachcicami. Ten w dodatku nie tak łatwo przewidzieć, kiedy naprzeciw siebie stają filigranowy, szybki i zwinny mistrz szermierki oraz potężny, gotowy na wszystko góral, który preferuje na co dzień cięższą broń białą. Choć pod względem technicznym walka ta jest „zaledwie” solidną robotą, bez iskry bożej, to ogląda się ją wręcz wybornie, do samego końca kibicując tytułowemu facetowi w sukience.

 

James Bond vs Gustav Graves

Śmierć nadejdzie jutro

Wprawdzie film Lee Tamahoriego dzierży miano jednego z najgorszych w historii Bonda, paradoksalnie to właśnie w nim znajdziemy scenę, którą śmiało wrzucić można do najlepszych momentów brytyjskiego agenta. Jest nią oczywiście sekwencja pojedynku pomiędzy 007 a jego starym/nowym przeciwnikiem o twarzy przyszłego kapitana Flinta. Zaczynająca się jak standardowe, czysto sportowe, honorowe starcie w bezpiecznych realiach jednego z londyńskich klubów szermierczych szybko przeradza się w zajadłą walkę, w której każda broń i chwyt wydają się dozwolone. Panowie co prawda kończą sprawę po przyjacielsku, ale wcześniej demolują kilka pięter budynku. Most impressive, Mr. Bond.

 

Achilles vs Hector

Troja

Kolejny przykład historycznych naleciałości. Tutaj wynik potyczki jest z góry znany, niejako wręcz narzucony. Nie zmienia to jednak faktu, że trzyma w napięciu do samego końca, do ostatniego oddechu pokonanego. Duża w tym zasługa nie tylko większych od życia, charyzmatycznych postaci oraz stających w szranki „bogów” wielkiego ekranu (Eric Bana i Brad Pitt), co przyjemnie emocjonującego nerwu realizacyjnego. Nawet powszechnie krytykowana muzyka Jamesa Hornera w tej konkretnej scenie nie pozostawia niedosytu. Ot, żyć nie umierać.

 

Bonus:

Indiana Jones vs Arab z mieczem

Poszukiwacze zaginionej Arki

Z kolei to jest chyba najkrótszy pojedynek w historii, do której przeszedł dzięki… zwykłej sraczce.
Strach się bać, co by było, gdyby Harrison Ford był tego dnia na pełnych obrotach.

A was jakie starcia jeden na jeden trzymają na krawędzi fotela? Wpisujcie miasta!

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA